Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Berberzy czekają na kino

Hollywood na piaskach Sahary

Gotowe dekoracje czekają na następnych twórców filmowych. Gotowe dekoracje czekają na następnych twórców filmowych. Jakub Ciećkiewicz
Osama bin Laden sprzedaje marlboro. Bóg dał mi szansę zagrania terrorysty w czterech filmach – pokazuje fotosy. Kiedy nie gra, dorabia gawędziarstwem.
Atlas, studio filmowe w marokańskim Quarzazate u wrót Sahary. To tu powstały „Kleopatra”, „Kundun”, „Asteriks i Obeliks”, „Gladiator”, „Gra o tron”.Jakub Ciećkiewicz Atlas, studio filmowe w marokańskim Quarzazate u wrót Sahary. To tu powstały „Kleopatra”, „Kundun”, „Asteriks i Obeliks”, „Gladiator”, „Gra o tron”.
Abdelaziz cztery razy grał bin Ladena i raz Mojżesza.Jakub Ciećkiewicz Abdelaziz cztery razy grał bin Ladena i raz Mojżesza.
Abdelilah Wahbi trzy razy grał Jezusa i raz Judasza.Jakub Ciećkiewicz Abdelilah Wahbi trzy razy grał Jezusa i raz Judasza.
Twórcą tego Hollywood na piaskach jest Souheil Ben Barka.Jakub Ciećkiewicz Twórcą tego Hollywood na piaskach jest Souheil Ben Barka.
Miejscowy szef castingu ma dane 3 tys. ludzi gotowych w każdej chwili statystować w filmie.Jakub Ciećkiewicz Miejscowy szef castingu ma dane 3 tys. ludzi gotowych w każdej chwili statystować w filmie.
Słynna kasba Ait Benhaddou, którą skojarzy zapewne niejeden kinoman, bo zagrała w wielu filmach. A kręcili tu Martin Scorsese i Ridley Scott.Jakub Ciećkiewicz Słynna kasba Ait Benhaddou, którą skojarzy zapewne niejeden kinoman, bo zagrała w wielu filmach. A kręcili tu Martin Scorsese i Ridley Scott.

Jezus mieszka w glinianym domu z dziurą w dachu. Ma dwie żony, czarną i białą, czworo dzieci, kozę oraz plazmowy telewizor. Żyje z pożyczek. Całymi dniami przesiaduje w kawiarni. Pytany, dlaczego nie załata dziury, z której się leje do mieszkania, wzrusza ramionami: – Murarza to ja mogę zagrać.

Średniowieczny podróżnik ma depresję. Przesiaduje w lepiance na przedmie-ściu i ogląda z synem włoski serial, w którym wciąż umiera. Ból duszy łagodzi ha-szyszem.

Rzymski żołnierz prowadzi stoisko na lokalnym suku. Biblijny patriarcha sprzedaje bułki w sklepie. Sługa faraona oprowadza Francuzów po muzeum filmu. Więzień Guantanamo, paląc ekologiczne uprawy z okolic Tangeru, jak nazywa skrę-ty, opowiada o swej przyjaźni z Bradem Pittem...

W marokańskim Ouarzazate, u wrót Sahary, kilkadziesiąt tysięcy ludzi czeka na kino. Wszyscy wiedzą, jaki film powstanie w studiach na pustyni, kiedy, jakiej produkcji i z jakim budżetem. Jeśli biblijny – zapuszczają brody. Jeśli akcji – popra-wiają sprawność. Każdy chce zostać statystą, kierowcą, dostawcą, zrobić cokolwiek, co przyniesie pieniądze.

Być jak Federico

Twórca Ouarzazate, słynny reżyser, producent i przyjaciel gwiazd, 72-letni Souheil Ben Barka nie udziela wywiadów, ale przyjmuje gości. Jego rezydencja mieści się w pobliżu pałacu królewskiego w Rabacie, wśród otoczonych murami i strzeżonych przez gwardię posiadłości rodziny panującej. W salonie, obok dzieł sztuki afrykańskiej, wiszą festiwalowe nagrody.

Życie Ben Barki przypomina film. Wychował się w Timbuktu – mitycznej osa-dzie w głębi Sahary. W wieku 16 lat otrzymał stypendium na studia matematyczne do Rzymu. – Po kilku miesiącach autobus, którym jeździłem na uczelnię, przy-padkowo wjechał na plan filmowy – opowiada rozbawiony. – Wysiadłem, żeby się rozejrzeć, zostałem do wieczora i nigdy już nie wróciłem na uniwersytet. Film nosił tytuł „Osiem i pół”, reżyserował Federico Fellini.

Souheil zrezygnował ze studiów – w Maroku uznano go za szaleńca po raz pierwszy. Stracił stypendium, nocami pracował w barze, za dnia studiował w szkole filmowej, aż w 1966 r. operator Vittorio Storaro ściągnął go na plan do Piera Paola Pasoliniego. Kręcili „Króla Edypa” na Saharze. – W tamtym czasie dotarcie do Ouarzazate było wyczynem – wspomina Ben Barka. – Autobus jechał 10 go-dzin po krętych górskich drogach. Osada przypominała Timbuktu. Na miejscu nie było nic. Studia, hotelu, stacji benzynowej, banku. Wokoło krążyli nomadzi na wiel-błądach. Pieniądze dowożono nam helikopterem kopalni ołowiu.

Społeczność osady podchodziła do filmowców z dystansem, choć w Maroku nakręcono wiele filmów: „Le Cavalier Marocain” braci Lumière (1897 r.), obrazy Jose-fa von Sternberga, Alfreda Hitchcocka, Orsona Wellesa, ale statystów traktowano jak dzikusów. Pracowali w zamian za jedzenie.

Na Saharze ekipie Pasoliniego pomagał charyzmatyczny swojak Nacer Oujri, który otrzaskał się z kamerą na planie „Lawrence’a z Arabii”. – Włosi świetnie pła-cili, więc mężczyzn łatwiej było pozyskać – wspomina – ale kobiety i dzieci odmawiały z pobudek religijnych. Tu jest Południe, nosi się czadory! Oujri jeździł ciężarówką po wioskach i przemawiał do kieszeni Berberów. Został tłumaczem, sze-fem castingu, prawą ręką, aktorem i kochankiem Pasoliniego. Ben Barka – asysten-tem mistrza.

W latach 70. Souheil nakręcił dwa filmy zakazane w Maroku. Pierwszy o eks-ploatacji małych dzieci przy tkaniu dywanów („Tysiąc i jedna dłoń”), drugi o walce irańskiego patrioty z dominacją zachodnich koncernów („Wojny naftowej nie bę-dzie”). – W efekcie Niemcy przestali kupować nasze wyroby, a szach dostał szału – opowiada. W ojczyźnie Ben Barka uchodził za skończonego, uznano go za szaleńca po raz drugi.

Król, który kochał kino

Hassan II, jeden z największych despotów świata arabskiego, kochał artystów. Urządzał w pałacu turnieje retoryczne, przed zaśnięciem kazał sobie recytować poe-zje i pasjami oglądał filmy. Poruszony debiutem Ben Barki wysłał mu czek na 200 tys. dol. – Od tej pory zawsze mnie wspierał – wspomina Souheil. – Na przykład kiedy prosiłem o zatrzymanie rafinerii, bo dym przeszkadzał mi w zdjęciach, albo o wynajęcie Concorde’a.

W 1986 r. władca wręczył mu nominację na dyrektora Centre Cinematogra-phique Marocaine. – Posmutniałem. Byłem artystą, a nie urzędasem. Przygoto-wywałem właśnie największy film w dziejach Maroka, odpowiednik waszych „Krzyża-ków” – opowiada Ben Barka. Hassan II uśmiechnął się: Czy 2 mln dol. ci wystar-czą? Chciałbym jeszcze 5 tys. żołnierzy i lotniskowiec – odpowiedział filmowiec. A jak rozruszasz naszą kinematografię? – zaciekawił się król. Poproszę, aby Jego Wy-sokość zbudował międzynarodowe lotnisko w Ouarzazate. Hassan II kazał dzwonić do ministra infrastruktury: Słuchaj, jest u mnie pewien szaleniec, nazywa się Ben Barka. Mówi, że trzeba zbudować lotnisko. Jutro zaczynacie!

Souheil stworzył w Maroku niezależne kino. – Oddał wpływy z reklam tele-wizyjnych Narodowej Komisji Kinematograficznej, złożonej z artystów, która decyduje o finansowaniu scenariuszy – opowiada z podziwem krytyk Abdilah Jouhari. – Otworzył nas na świat, ściągnął gwiazdy...

Najjaśniejszą był Martin Scorsese. – Dowiedziałem się, że Cinecitta pod presją Chin odmówiła kręcenia „Kunduna” – wspomina Ben Barka, pogryzając pastillę. – Dzwonię do Martina: Przyjedź na Saharę. Ale skąd weźmiesz staty-stów? – on pyta. Czterystu, bez paszportów, przywiozłem samolotami z Butanu. Nie pytaj, jak to zrobiłem. Pozostali byli potomkami marokańskich żołnierzy Legii Cudzo-ziemskiej, którzy wrócili do kraju po wojnie w Indochinach. Na planie wystąpiło 1800 skośnookich statystów.

„Kleopatra”, „Kundun”, „Asteriks i Obeliks”, „Gladiator”, „Gra o tron” – superpro-dukcje, zatrudniające przez lata tysiące Berberów, zmieniły oblicze Ouarzazate. Wy-kreowały miasto liczące 70 tys. mieszkańców, reklamujące się jako miejsce, gdzie nigdy nie pada deszcz, oddalone o trzy godziny lotu od europejskich stolic, wyposa-żone w cztery studia, setki dekoracji, 6 tys. statystów, profesjonalną obsługę tech-niczną, pracującą 10 godzin dziennie przez sześć dni w tygodniu, gdzie producenci mogą liczyć na ulgi podatkowe, a gwiazdy na spełnianie kaprysów. – Dla Seana Connery’ego zbudowałem pole golfowe – opowiada Ben Barka. Brad Pitt co weekend latał do Londynu.

W 2000 r. Ouarzazate zarobiło 145 mln dol., dając zatrudnienie tysiącom ludzi, ale po ataku na World Trade Center nastąpił dwuletni paraliż. Miasto uratował „Alek-sander”, pomogło „Królestwo Niebieskie”.

Akcja, yalla!

Filmowa terenówka wjeżdża do najstarszego studia na Saharze, Atlasu, zało-żonego w 1983 r. Wokoło stoją makiety samochodów, rzymskie rydwany, dekoracje do „Asteriksa”, fronton tybetańskiego klasztoru, a między nimi majestatycznie space-rują kozy.

Właśnie trwa awantura. Jednemu ze statystów, zwalistemu chłopu, który za-snął na planie, odmówiono wypłaty. Berber krzyczy do szefa castingu Brahima Choukri: – I ty się mienisz muzułmaninem! Wyprowadza go sześciu strażni-ków.

Brahim jest najważniejszym człowiekiem w Ouarzazate. Połowa mieszkańców go nienawidzi, druga połowa przymilnie się uśmiecha, gdy Choukri sięga do rekla-mówki, w której trzyma pliki banknotów. W betonowej kanciapie udającej biuro, gdzie asystenci gotują tadżin na butli gazowej, wiszą setki portretów kandydatów do filmu trzymających w dłoniach kartki z numerami telefonów komórkowych. – Bezrobotni, murarze, rolnicy, piekarze, łaziebni, emeryci wojskowi, taksówkarze, handlowcy... wszyscy są zawodowcami – wylicza Brahim. – Są punk-tualni, wiedzą, jak się ustawić do kamery, szanują harmonogram, kostiumy, słuchają reżysera, grali już w setkach filmów. Ma w tej bazie dane 3 tys. ludzi gotowych wystąpić w każdej chwili.

Terenówka wjeżdża na pustynię. Dokoła widać mur otaczający 160 ha filmowej ziemi, a na horyzoncie – śnieżne szczyty Atlasu. Ciepły wiatr unosi w górę żółte fał-dy piasku. Z oddali wyłania się gipsowy zamek, który grał w „Gladiatorze”. – Teraz przystosowaliśmy go do kanadyjskiego serialu – opowiada dyrektor połączonych studiów Atlas i CLA Zahri el Houssaine. – Tak jest taniej. Obecnie kręcone są dwie superprodukcje: „King Tut” z Benem Kingsleyem (1400 statystów, 700 robotni-ków) i „Biblia” (800 statystów, 500 robotników).

Zza kartonowej makiety wyjeżdżają na koniach dwaj rzymscy żołnierze: jeden rozmawia przez komórkę, drugi pali papierosa. – Dzisiaj mamy na planie 66 staty-stów, 16 kaskaderów i 12 aktorów – melduje szefowa kostiumów Nezha Dakil. Dziś o czwartej rano sytuacja wyglądała tak: – Statysta, który miał grać więźnia, sprzedał numerek z castingu Afrykańczykowi. Rozumiesz – Nezha wpada w iry-tację – czekamy na jasnego blondyna, a przychodzi Murzyn...

Rozmowę przerywa głos syreny. – Akcja, yalla! Przed kamerą rzymscy żołnierze ciągną dwóch spętanych chrześcijan (jeden jest rzeczywiście czarny). Na-gle statysta przebrany za Żyda odchodzi od grupy, rozkłada dywanik, klęka i zaczyna modły. Houssaine się uśmiecha: – Tego nie było w scenariuszu...

Przyjaciele gwiazd

Na uliczkach Ouarzazate dzieci bawią się w kino. Legioniści mają złote hełmy i drewniane miecze, operator filmuje ich przez puszkę bez denka. – Spójrz dokoła – pokazuje Mustapha Rachdi, aktor i właściciel taksówki. – Oni wszyscy grali. Całe ulice! Zaczepia ludzi wystających przed domami: – Widzieliście Azi-za?

Mustapha był w młodości pasterzem i członkiem amatorskiej trupy teatralnej. W latach 80. przyjechał do Ouarzazate szukać szczęścia. Wystąpił w 14 filmach biblij-nych. Szczęście dopisało, gdy poszukiwano owczarza do amerykańsko-francuskiej produkcji z Bradem Pittem. Dzięki temu Rachdi spędził 16 dni z gwiazdami. – Brad i Cate Blanchett byli u mnie w domu – nabija fajkę marihuaną. – Prości, szczerzy, normalni, zagrali w „Babel” po mistrzowsku...

Jako statysta zarabiał 25 euro dziennie (bochenek chleba kosztuje 10 euro-centów), jeśli coś mówił lub śpiewał, stawka rosła. Po „Babel” otrzymał kartę profesjonalisty i 400–600 euro dniówki. Występował w Berlinie, Norwegii, Belgii. Za-inwestował w pick-upa, żeby dorobić wożeniem sprzętu filmowego. W Ouarzazate jest symbolem sukcesu. – Kino przyniosło nam szansę – mówi. – Jedni zo-stali aktorami, inni rzemieślnikami, a jeszcze inni kręcą małe biznesy.

Z zarośli wychodzi mężczyzna w stroju kupca. Otrzepuje się z piasku. – Aziz! Wszędzie cię szukamy! – wita go Mustapha.

Od czwartej rano byłem na planie, musiałem odpocząć – wyjaśnia z uśmiechem Abdelaziz. Pokazuje muzeum filmu, które zorganizował w glinianej ko-mórce. Na jednym zdjęciu jest Mojżeszem, na innym stoi obok Kirka Douglasa. Czte-ry razy grał bin Ladena. – To był jednak ktoś. Osobowość! – peroruje z dumą. Dzięki filmom wyremontował dom. Utrzymuje żonę i czworo dzieci. Biznes Aziza to detaliczna sprzedaż papierosów z drewnianej tacy zawieszonej na piersiach.

Przyjaciel Toma Hanksa Abdelilah Wahbi śledzi portale filmowe w kawiarni z internetem. Marzy o roli, która pomoże mu załatać dziurę w dachu. Trzy razy grał Je-zusa, raz Judasza, potem strącił rakietą amerykański helikopter i został terrorystą, a po śmierci odrodził się jako gladiator. Dlaczego gra? Ma mauchub, wyjaśnia Muspapha, dar płynący z serca. – No, ale i dla forsy – precyzuje Abdelilah. – Kiedy nie pracujemy, jemy powietrze.

Daj mu 100 dirhamów – szepce na ucho Rachdi.

Mohamed Soussi prowadzi do bielonej izby, gdzie wraz z nieletnim synem, żoną i bezrobotną córką oglądają na odtwarzaczu film. W chwili kiedy on pojawia się na ekranie, wstaje i powtarza: – Czy mam grać po włosku czy po francusku? Po włosku, proszę bardzo... Rzuca na stół fotosy, kontrakty, płyty, wczuwa się w rolę i odgrywa spektakl. – Tu jestem w „Janie Pawle II”, tu w „Hidalgo”, tu w „Księciu Persji”, a tutaj, kiedy jeszcze byłem żołnierzem. Mohamed lubi historię, teatr i pływanie, nie znosi karate. Jest wrażliwcem (żąda 40 euro za rozmowę, przystaje na 10).

Czekając na Pasoliniego

Po pustyni przesuwa się mały kondukt. Berberzy przebrani za rzymskich żoł-nierzy odruchowo dołączają do orszaku. Imam, w błyszczącym kasku, improwizuje porywającą mowę nad mogiłą. Nagle uroczystość przerywa głos megafonu: – Wszyscy na plan! W jednej chwili okolice grobu pustoszeją.

Specyfikę miasteczka najpełniej opisuje Daoud Aoulad Syad, reżyser filmu „Czekając na Pasoliniego”: – Dowiedziałem się, że Berberzy wciąż proszą, żeby Nacer Oujri załatwił im pracę u swego przyjaciela, choć Pasolini dawno już nie żyje. Ponieważ kocham takie klimaty, przyjechałem na Saharę.

W wiosce Zagora zetknął się z folklorem, który zaczął przenikać do filmowych fabuł. – Postawiliśmy dekorację meczetu na polu statysty Mohy – opowiada. – Po kilku dniach dwie osoby przyszły się tam modlić. Trzeciego dnia dzie-sięć. Czwartego przestraszony Moha założył kłódkę. W końcu przybyła cała osada, prosząc, żeby otworzył. Ludzie modlili się w dekoracjach.

Ekipa szybko zaprzyjaźniła się ze statystami. Jeden z nich, odbierając po czterech dniach wypłatę, zaczął płakać: Chciałbym z wami zostać do końca, za-płaćcie mi tylko połowę, prosił. Wciągnęła go atmosfera baśni. Syad to rozu-mie. Jako siedmioletni chłopiec zagrał w filmie: – Kazali mi się włamać do samo-chodu, okraść go, zdemolować i jeszcze za to zapłacili. Tego dnia odkryłem ki-no.

Postanowił, że gdy dorośnie, zostanie kimś, kto zarządza całą tą magią.

***

Autor dziękuje Jamalowi Souissi z Tangerine Cinema Services i Ambasadzie RP w Rabacie za pomoc i wsparcie.

Polityka 20.2015 (3009) z dnia 12.05.2015; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Berberzy czekają na kino"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną