Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Msza za meczet

Muzułmańsko-katolicki spór o katedrę w Kordobie

Kordoba z Wielkim Meczetem, czy raczej meczetem-katedrą Kordoba z Wielkim Meczetem, czy raczej meczetem-katedrą Getty Images
W Kordobie rozgorzała walka o to, do kogo należy La Mezquita – najsłynniejsza miejska budowla. A przy okazji gorąca dyskusja o nadużywanych przywilejach Kościoła.
Ulica w AlmeriiFrancisco Bonilla/Reuters/Forum Ulica w Almerii

W mieście jest lodziarnia, która właśnie tak się nazywa. Jest też hotel, winiarnia, parking, restauracja, a nawet piwo o tej samej nazwie. Nic dziwnego – tutejszy Wielki Meczet to w końcu jedna z najpiękniejszych budowli islamskich na świecie, w której od pięciu wieków mieści się katolicka katedra. I jedna z największych atrakcji turystycznych Hiszpanii. Kiedy Barack Obama mówił podczas swojego przemówienia w Kairze w 2009 r. o religijnej tolerancji, powołał się właśnie na Kordobę.

Burzenie symboliczne

Dziś to piękne, ale nieco senne miasto, liczy 300 tys. mieszkańców. Około 1000 r. półmilionowa Kordoba – stolica kalifatu Umajjadów – była jedną z największych światowych metropolii. Szczyciła się brukowanymi i oświetlonymi ulicami, murowanymi domami z dostępem do bieżącej wody oraz biblioteką liczącą 400 tys. woluminów.

Współżycie między panującymi Arabami a ludnością żydowską i chrześcijańską nie było być może idyllą, na którą powołują się dzisiejsi piewcy mitu Al-Andalus, ale w porównaniu z rzeziami, wygnaniami i inkwizycją, które miały nastąpić potem, rzeczywiście może uchodzić za złotą epokę współistnienia trzech kultur.

To wtedy, już za panowania pierwszego emira Kordoby Abd ar-Rahmana, rozpoczęła się budowa Wielkiego Meczetu, który miał się rozrastać przez kolejne dwa stulecia, by osiągnąć zawrotną powierzchnię 23 tys. m kw. Dziś las prawie 700 biało-czerwonych kolumn, którymi wypełnione jest wnętrze świątyni, przyciąga 1,5 mln turystów rocznie i jest drugą, zaraz po pałacu Alhambra w Granadzie, turystyczną atrakcją Andaluzji.

We wnętrzu budynku kryje się wzniesiona w XVI w. katedra katolicka, której budowa uchroniła zresztą meczet przed zburzeniem. Meczet zbudowano z kolei na miejscu dawnej chrześcijańskiej świątyni, odkupionej przez emira od Wizygotów. Jako budulec posłużyły między innymi rzymskie kolumny. Budynek palimpsest, wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, w latach 70. gościł muzułmanów z całego świata, którzy modlili się tu podczas chrześcijańsko-islamskich kongresów.

To jednak przeszłość. Dziś informacja w siedmiu językach umieszczona obok wejścia tłumaczy, że świątynia została konsekrowana jako kościół w 1236 r. Nigdzie nie pojawia się nazwa: meczet. W folderze „Prawdziwa historia katedry w Kordobie”, który dostają zwiedzający, jest za to mowa o „islamskiej interwencji” – przejściowym okresie, kiedy świętemu miejscu została „narzucona wiara obca chrześcijaństwu”. Nazwa meczet-katedra zniknęła też w zeszłym roku z Google Maps. Wywołało to burzę protestów, więc została po kilku dniach przywrócona.

Kordobańczycy poczuli się dotknięci fałszowaniem historii. Pod koniec 2013 r. powstała obywatelska Platforma Meczet-Katedra w Kordobie – dziedzictwo wszystkich. Zbiera podpisy pod petycją domagającą się przywrócenia dawnej nazwy świątyni, jej publicznej własności i nowego, wspólnego, modelu zarządzania zabytkiem. Platforma, w której skład wchodzi wielu chrześcijańskich aktywistów, zarzuca Kościołowi, że próbuje zawłaszczyć przeszłość. – W czasach rekonkwisty udało się uniknąć zburzenia meczetu – mówi Antonio Manuel Rodriguez Ramos, wykładowca prawa cywilnego z Uniwersytetu w Kordobie. – Dziś musimy uniknąć symbolicznego zburzenia, przejęcia go przez kurię.

Niewidzialni imigranci

„Msza kontra minarety” – alarmował brytyjski dziennik „The Independent”. „Muzułmanie i katolicy uwikłani w katedralny spór” – informowała Al-Dżazira. Hiszpanie to najbardziej antyislamski naród w Europie – dodawała niemiecka Fundacja Bertelsmanna. Z jej badań (2013 r.) wynikało, że aż 60 proc. z nich uważa, że islam jest nie do pogodzenia ze współczesnym światem.

W rzeczywistości hiszpański kontekst jest nieco inny niż w krajach zachodniej Europy. Antyimigrancki dyskurs, a także ultraprawicowe partie – jak rachityczna Vox – to margines na politycznej scenie. W swej krytyce skupiają się raczej na lokalnych ruchach niepodległościowych w Katalonii i Kraju Basków. Po zamachach w madryckim metrze w 2004 r. obyło się bez ataków na meczety.

Hiszpańscy muzułmanie mówią, że żyje im się spokojnie. Nie oznacza to, że 1,5 mln wyznawców islamu (w tym 500 tys. narodowości hiszpańskiej i 700 tys. Marokańczyków) nie ma problemów. Nie „przeszkadzają”, ale bywają niewidzialni – ich głos rzadko jest słyszalny w debacie publicznej, nie ma polityków o imigranckich korzeniach, organizacji przebijających się do mediów. Jak wynika z badań, 90 proc. uczniów w Hiszpanii wyznających islam nie ma nauczycieli religii, a 95 proc. islamskich wspólnot – własnych cmentarzy.

„Kiedy idę do urzędu w chustce, myślą, że nie znam hiszpańskiego albo traktują mnie jak analfabetkę” – mówiła dziennikowi „El Pais” 25-letnia Fatima Tahiri, doktorantka urodzona w Maroku, ale dorastająca tutaj. O tym, że Hiszpania musi się aktywniej zająć integracją przyjezdnych, najlepiej świadczy to, że poturbowane przez kryzys miasteczka i dzielnice zaczynają być wylęgarnią radykałów. Takich jak rozbita na początku kwietnia grupa dżihadystów, która planowała serię ataków w centrum Barcelony (choć akurat jej szefem był hiszpański fryzjer z Andaluzji).

To właśnie obroną przed zakusami islamskich radykałów, którzy chcieliby odbić Al-Andalus z hiszpańskich rąk, i obawą przez zatarciem tożsamości katolickiej świątyni uzasadniał swoją strategię w sprawie katedry biskup Kordoby Demetrio Fernández González.

Bardziej palący problem to ten, jaki mają Hiszpanie z Kościołem katolickim. Przy okazji kontrowersji wokół nazwy świątyni wyszła bowiem na jaw inna drażliwa sprawa. Okazało się, że w 2006 r. biskup Kordoby wpisał świątynię jako własność Kościoła, mimo że wcześniej – od czasów średniowiecza – był zaledwie jej użytkownikiem. Przejęcie umożliwiła zmiana przepisów, uchwalona przez prawicowy rząd José Marii Aznara w 2003 r., dzięki której Kościół zyskał prawo wpisywania do ksiąg wieczystych każdej niezarejestrowanej dotąd nieruchomości pozostającej w jego dyspozycji. Po dziesięciu latach od wpisu, czyli w 2016 r., Kościół stanie się pełnoprawnym właścicielem budowli.

Biskup broni się, że zalegalizował stan faktyczny – trudno zaprzeczyć, że od XII w. świątynia pozostaje de facto w kościelnych rękach. Członkowie Platformy zarzucają jednak biskupom brak jawności w działaniu. Mówią, że meczet-katedra to tylko jeden z wielu podobnych przypadków. Na mocy tego samego prawa hiszpański Kościół zarejestrował bliżej nieznaną liczbę nieruchomości w całej Hiszpanii: nie tylko świątynie, ale też – jak w Kordobie – publiczne place. Bez płacenia podatków, z których jest zwolniony, za symboliczną kwotę (w przypadku meczetu-katedry było to 30 euro opłaty administracyjnej). Członków Platformy bulwersuje też fakt, że Kościół nie przejął na własność świątyń znajdujących się w złym stanie. Koszty ich utrzymania i remontów nadal ponosi państwo.

A meczet-katedra to czysty zysk. Według szacunków same bilety wstępu dają 9 mln euro rocznie (według innych obliczeń 10–12). Od nich Kościół też nie odprowadza podatków, bo formalnie to datki wiernych. Członkowie Platformy przekonują: sprawa wpisów do rejestru własności to największa afera nieruchomościowa w dziejach Hiszpanii.

Przepraszamy potrzebujących

Niewykluczone, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Hiszpańska konstytucja z 1978 r. – choć określa Hiszpanię jako państwo bezwyznaniowe – uznaje szczególną pozycję Kościoła katolickiego wśród innych wyznań i religii. Wierni mogą przeznaczyć na Kościół 0,7 proc. podatku dochodowego w dorocznej deklaracji. Państwo dofinansowuje też katolickie szkoły i uniwersytety, opłaca nauczycieli religii w szkołach publicznych i kapelanów, finansuje utrzymywanie zabytkowych świątyń.

Z przywilejami Kościoła nie rozprawił się nawet „antychryst” José Luis Rodríguez Zapatero, premier w latach 2004–11, który buńczucznie zapowiadał, że w szkołach będzie mniej religii, a więcej wuefu. „To bierze się z naszej głębokiej przeszłości, wieków kościelnej hegemonii” – tłumaczy pisarz Antonio Muńoz Molina w swojej książce dotyczącej źródeł hiszpańskiego kryzysu „Todo lo que era sólido” (Wszystko, co było stałe), w której opisuje, jak socjalistyczni politycy od początków hiszpańskiej demokracji masowo brali udział w religijnych świętach i procesjach. Zarzuca Hiszpanom brak wychowania w równości, a politykom populistyczną wiarę, że to część naszej kultury.

Polityczna kultura została jednak w tyle za społeczną rzeczywistością. Choć bardzo się mylił premier Hiszpanii Manuel Azańa, który już w 1931 r. ogłosił, że Hiszpania przestała być katolicka, to przywiązanie do religii jest jednak coraz słabsze. Mimo że 75 proc. Hiszpanów określa się jako katolicy (65 proc. jako niepraktykujący), aż połowa mówi w badaniach, że Kościół katolicki nie powinien zajmować uprzywilejowanej pozycji wśród innych wyznań.

Hiszpańscy katolicy to zresztą – jeśli wierzyć statystykom – niezbyt rygorystyczna obyczajowo grupa. Na mszę chodzi co tydzień zaledwie co dziesiąty, 63 proc. małżeństw bierze ślub cywilny, a zaostrzeniu liberalnych przepisów aborcyjnych, które planował prawicowy rząd, sprzeciwiało się 85 proc. ankietowanych.

Konserwatywni biskupi w podeszłym wieku (jak niedawno wyliczał dziennik „El Pais”, na emerytury odejdzie w ciągu najbliższej dekady trzy czwarte z nich), oderwani od tego, czym żyje ulica, znajdują wspólny język tylko z twardym trzonem wspólnoty wiernych. Taki styl hiszpańskiego Kościoła to w dużej mierze zasługa stojącego na czele hiszpańskiego episkopatu przez ostatnich 20 lat, skrajnie konserwatywnego Antonia Marii Rouco Vareli, którego zastąpił niedawno znany z większej otwartości Ricardo Blázquez Pérez, arcybiskup Valladolid.

Nie chodzi jednak tylko o kwestie obyczajowe. Mimo ogromu pracy, którą wykonał w ostatnich latach Caritas, udzielający pomocy hiszpańskim rodzinom porzuconym przez topniejące państwo opiekuńcze, w Hiszpanii panuje przeświadczenie, że Kościół zawiódł w czasach kryzysu. Pod domem arcybiskupa Rouco Vareli odbyły się niedawno manifestacje. Wzięli w nich udział ludzie oburzeni faktem, że kapłan mieszka na luksusowym 300-metrowym poddaszu i że na co dzień usługują mu trzy siostry zakonne.

Sami biskupi zdają sobie zresztą sprawę, że muszą pracować nad poprawą wizerunku. W episkopacie pojawiają się nawet głosy, że w ramach gestu solidarności powinien dobrowolnie odstąpić od ulg podatkowych związanych z nieruchomościami. Jednym z orędowników takiego rozwiązania był parę lat temu sam nowy przewodniczący Blázquez Pérez.

Na razie hierarchowie zdobyli się na inny rewolucyjny gest. Pod koniec kwietnia w liście krytykującym politykę hiszpańskiego rządu i cięcia socjalne biskupi ogłosili, że „przepraszają za wszystkie te przypadki, kiedy nie umieli wystarczająco szybko odpowiedzieć na potrzeby najbardziej potrzebujących”.

Park halal

To nie przypadek, że argumenty etyczno-finansowe zdominowały debatę o meczecie-katedrze w Andaluzji, jednym z najbiedniejszych regionów Hiszpanii, gdzie co trzeci mieszkaniec nie ma pracy. W ramach walki z bezrobociem urząd miasta przymierza się zresztą do utworzenia specjalnego parku biznesowego zorientowanego na usługi halal: gastronomię, gabinety kosmetyczne, noclegi. Liczy na to, że przyciągną rocznie 200 tys. nowych podróżnych z krajów islamskich.

Pozostaje jednak symboliczny wymiar konfliktu. Kordobańczycy są gotowi bronić swojego meczetu-katedry za wszelką cenę. Petycję Platformy w serwisie change.org w sprawie zachowania dawnej nazwy i publicznego zarządzania Mezquitą podpisało już 375 tys. osób. Wiele z nich zgodziłoby się pewnie, że spór o nazwę to niepotrzebnie wywołany konflikt w mieście, w którym od zawsze mówiło się: idę na mszę do meczetu.

Polityka 21.2015 (3010) z dnia 19.05.2015; Świat; s. 63
Oryginalny tytuł tekstu: "Msza za meczet"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną