Czarny pająk zaplatał się w pajęczynę
Publikacja listów księcia Karola szkodzi jego królewskiej pozycji
O różnych ważnych, a w każdym razie ciekawych sprawach. A to że trzeba chronić albatrosy w Patagonii, a to w Zjednoczonym Królestwie wybić borsuki (bo roznoszą choroby bydła), a to, że kupić lepsze helikoptery dla żołnierzy i zainteresować się medycyną naturalną.
Treść listów poznaliśmy dopiero dziś, bo lewicowy dziennik „The Guardian” wygrał właśnie dziesięcioletni proces sądowy o wyjawienie treści tej korespondencji królewskiej do ministrów. Gazeta wygrała, choć prokurator generalny był przeciwny publikacji. Zwyciężyła jednak zasada wolności dostępu do informacji publicznych.
Zapytacie: pisał – no i cóż w tym złego? Otóż książę, przyszły król, naruszył podstawową normę konstytucyjną działania monarchii: nie wtrącać się i nie wyrażać publicznie absolutnie żadnych poglądów. Wtedy tylko monarcha zachowuje autorytet w kraju i niezbędną sympatię najszerszych rzesz. Ciekawe. Monarcha może absolutnie wszystko: skupia w swoim ręku wszystkie trzy władze, ba – nawet więcej, bo także władzę duchową, bowiem jest głową nie tylko państwa, ale i Kościoła.
To znaczy wszystko może i robi, lecz tylko na prośbę premiera lub za jego zgodą. Prerogatywy królewskie zostały niemal w całości przejęte przez ministrów, których kontrasygnata musi figurować na każdej, choćby najmniejszej i najskromniejszej decyzji monarchy. Królowa jest źródłem wszelkich zaszczytów i łask, nadaje szlachectwo, ordery i odznaczenia, ale listę tych zaszczytów układa premier.
Królowa jest całkowicie i bez reszty ubezwłasnowolniona politycznie, dzięki czemu nie można mieć do niej o nic pretensji i realizować konstytucyjną zasadę – the Queen can do no wrong – Królowa nie czyni żadnego zła i nie myli się. Jeśli akt królewski jest zły, to przecież podpisał go jakiś minister, a minister na każde wezwanie parlamentu musi się tłumaczyć.