Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Obama dla „The Atlantic”: Kampania z Państwem Islamskim zajmie kilka lat

Decyzja o interwencji w Iraku w 2003 r. była błędem, liderzy Iranu to antysemici, należy bronić prawa Izraela do istnienia – mówił prezydent Obama w wywiadzie dla amerykańskiego miesięcznika „The Atlantic”.

Barack Obama spotkał się z dziennikarzem „The Atlantic” Jeffrey’em Goldbergiem we wtorek po południu, zaledwie dwa dni po zajęciu irackiego miasta Ramadi przez dżihadystów z tzw. Państwa Islamskiego (IS).

Kwestia walki z Państwem Islamskim była jednym, obok umowy nuklearnej z Iranem oraz stosunków USA z Izraelem i Żydami, z tematów wywiadu z amerykańskim prezydentem.

Day Donaldson/Flickr CC by 2.0barack obama na tle amerykanskiej flagi

Wojna z Państwem Islamskim

„Nie uważam, żebyśmy przegrywali” – odparł prezydent USA pytany o to, czy Ameryka ponosi porażkę w wojnie z Państwem Islamskim. Utratę Ramadi nazywa „taktyczną komplikacją”, przyznaje, że szkolenie irackich sił bezpieczeństwa, fortyfikacje, systemy dowodzenia i kontroli nie posuwają się wystarczająco szybko w sunnickich częściach kraju.

Zdaniem Obamy Państwo Islamskie „zostało w znacznym stopniu osłabione w całym Iraku”. Postęp zauważalny jest głównie na północy kraju, gdzie w walkach biorą udział kurdyjskie siły zbrojne Peszmerga, jednak na terenach zdominowanych przez szyitów Państwo Islamskie nie odnotowuje sukcesów.

„Nie ma wątpliwości, że na terytoriach sunnickich będziemy musieli zwiększyć nie tylko szkolenia, ale też swe zaangażowanie, oraz sprawić, by plemiona sunnickie bardziej niż obecnie włączyły się w działania” – przyznał Obama.

Prezydent USA uważa, że kampania przeciwko dżihadystom zajmie kilka lat. Ameryka wciąż będzie wspierać irackie siły bezpieczeństwa, a także zapewniać pomoc dyplomatyczną i gospodarczą, konieczne do ustabilizowania sytuacji w Iraku.

Obama przyznał również, że decyzja o interwencji w Iraku przed laty była błędem – „mimo ogromnych wysiłków naszych mężczyzn i kobiet w mundurach”. Choć te poświęcenia umożliwiły Irakijczykom przejęcie kraju, szansę roztrwonił były premier Iraku Maliki, który nie chciał dotrzeć skutecznie do sunnickiej i kurdyjskiej ludności.

„Ale dziś pytaniem nie jest, czy wysłać czy nie wysyłać kontyngentów amerykańskiej armii lądowej. Dziś pytanie brzmi: jak znaleźć skutecznych partnerów do rządzenia tymi partiami Iraku, w których tych rządów w tej chwili nie ma, i jak pokonać IS, nie tylko w Iraku, ale także w Syrii?” – precyzoał Obama. Prezydent zwrócił uwagę, że należy mieć „jasną ideę przeszłości”, by nie powtarzać dawnych błędów.

Obama nie zgadza się z tą częścią republikanów, którzy uważają, że skoro w 2003 r. inwazja nie zakończyła się pomyślnie, to Amerykanie nie powinni już wracać do Iraku. Prezydent USA nie zostawia Irakijczykom żadnych złudzeń: jeśli sami nie dopasują swego systemu politycznego, jeśli nie będą chcieli walczyć o bezpieczeństwo kraju, to Ameryka tego za nich nie zrobi.

Obama uważa, że jednym z głównych błędów decyzji z 2003 r. było przekonanie, że wystarczy „wejść i obalić dyktatora albo wejść i oczyścić [Irak] ze złych ludzi, a wówczas jakimś sposobem pokój i dobrobyt nastanie automatycznie”.

Umowa nuklearna z Iranem

Jeffrey Goldberg przypomniał, że w 2012 r. prezydent powiedział mu, że „jest prawie pewne, że inni gracze w regionie poczują konieczność zdobycia własnej broni nuklearnej, jeśli Iran ją zdobędzie”. Teraz, jak zauważył dziennikarz, mamy dziwną sytuację: mówi się, że Arabia Saudyjska, może też Turcja i Egipt, postanowią zbudować infrastrukturę pasującą do tej, jaka zostanie zbudowana w Iranie na podstawie umowy nuklearnej z tym krajem. Dziennikarz zapytał prezydenta, czy prosił Saudyjczyków, by nie wstępowali na ścieżkę atomową i co się wydarzy, jeśli inne kraje regionu powiedzą: „Wiesz co, oni mają 5 tys. wirówek. My też będziemy mieć 5 tys. wirówek”.

Obama twierdzi, że ze strony Saudyjczyków ani innych krajów Zatoki Perskiej nie ma sygnałów, że planują prowadzić własny program nuklearny. Zdaniem prezydenta dla krajów tych ochrona, jaką oferują im Stany Zjednoczone, jest większa niż ta, którą uzyskaliby, zdobywając broń nuklearną.

Prezydent był też dopytywany o antysemitizm irańskiego reżimu. „Fakt, że jesteś antysemitą lub rasistą, nie pozbawia cię zainteresowania przetrwaniem. To nie wyklucza cię z chęci bycia racjonalnym w sprawie utrzymania swojej gospodarki na powierzchni; z podejmowania strategicznych decyzji dotyczących utrzymania się przy władzy; a więc fakt, że najwyższy lider jest antysemitą, nie oznacza, że to zastępuje wszelkie jego inne rozważania”.

Prezydent USA dodał, że tam, gdzie koszty są niskie, to władza może prowadzić politykę opartą o nienawiść. W przypadku Iranu koszty nie są niskie. Wymienia: sankcje i zarysowaną opcję militarną: „W jądrze reżimu istnieją głębokie pokłady antysemityzmu, ale jest on również zainteresowany utrzymaniem władzy i pozorów legalności w ich kraju”. Obama uważa, że złagodzenie sankcji nie wywoła automatycznie problemów w regionie.

Relacje USA z Izraelem i Żydami

Rozdźwięk w żydowskiej społeczności w Ameryce? Obama twierdzi, że nie ma takiego, że wciąż popiera go zdecydowana większość tej społeczności – „nawet po głośnych różnicach, jakie miał z premierem Netanjahu”. „Nie ma wątpliwości, że otoczenie na całym świecie jest bolesne dla wielu żydowskich rodzin” – mówił Obama.

Prezydent wspomniał o chaosie na Bliskim Wschodzie, a także o pojawieniu się w Europie „bardziej jawnego i niebezpiecznego antysemityzmu” i o obawach części społeczności żydowskiej, że przybywa antysemickiej i antyizraelskiej retoryki. „Jeśli kwestionujesz politykę osadnictwa, wskazuje to, że jesteś antyizraelski lub antyżydowski. Jeśli wyrażasz współczucie lub empatię wobec palestyńskiej młodzieży, która boryka się z punktami kontrolnymi i ograniczeniami w podróżowaniu, wtedy jesteś podejrzany w zakresie swego poparcia dla Izraela. Jeśli chcesz wejść w publiczny spór z izraelskim rządem, to uważa się ciebie za antyizraelskiego, a co za tym idzie – antyżydowskiego. Całkowicie to odrzucam” – podkreśla Obama.

Obama przyznaje, że „głęboko troszczy się o Państwo Izrael i naród żydowski”. I wyznaje, że byłoby „moralną porażką dla niego jako prezydenta Stanów Zjednoczonych, a także moralną porażką dla Ameryki i moralną porażką dla świata, jeśli nie bronilibyśmy Izraela i jego prawa do istnienia, ponieważ to negowałoby historię nie tylko XX wieku, ale też całego tysiąclecia”.

Zdaniem prezydenta USA godziłoby to w to, „czego ludzkość powinna była nauczyć się w minionym milenium – że gdy okazuje się nietolerancję i prześladuje mniejszości, a także gdy uprzedmiotawia się je, czyniąc je odosobnionymi, niszczy się coś w samych sobie, a świat pogrąża się w chaosie”.

Obama zapewnia, że dla niego bycie proizrealskim i prożydowskim to część wartości, o które walczył od czasów, gdy stał się politycznie świadomy i zaczął angażować się w politykę. Według niego istnieje bezpośredni związek między wspieraniem prawa narodu żydowskiego do posiadania własnej ojczyzny i poczucia bezpieczeństwa z prawem Afroamerykanów do głosowania i posiadania równej ochrony prawnej: „Te rzeczy są w moim umyśle niepodzielne” – podkreślił.

Prezydent uważa także, że musi okazać ten sam rodzaj szacunku dla innych narodów. Według niego w izraelskiej tradycji i wartościach mieści się konieczność troski o palestyńskie dzieci. Te zasady, zdaniem Obamy, stają się pustymi słowami, jeśli „nie możemy podjąć ryzyka w imieniu tych wartości” i sprawia, że „trudniej nam dalej wspierać te wartości, gdy chodzi o ochronę Izraela na arenie międzynarodowej”.

Pytany o złe relacje z rządem Netanjahu, Obama stwierdził, że relacje wojskowe i współpraca wywiadowcza nie zostały naruszone, a on może wykazać, że „żaden inny prezydent USA nie był bardziej stanowczy w zapewnianiu Izraela o pomocy we własnej obronie”.

Obama nie szczędzi jednak słów krytyki pod adresem Netanjahu, wypominając mu wypowiedź o tym, że państwo palestyńskie nie powstanie za jego rządów, a także przedstawianie izraelskich Arabów jako siłę najeźdźców z prawem do głosowania. To, zdaniem Obamy, jest sprzeczne z zapisami Izraelskiej Deklaracji o Niepodległości, która „wyraźnie stwierdza, że ​​wszyscy ludzie, niezależnie od rasy czy religii, są pełnoprawnymi uczestnikami demokracji”. Milczenie w tej sprawie oznaczałoby, że „ten urząd, Gabinet Owalny, utracił wiarygodność”.

„Kiedy oczekuje się ode mnie, że stanę w obronie Izraela na arenie międzynarodowej, gdy mamy do czynienia z antysemityzmem, polityką antyizraelską, nieopartą na kwestiach sprawy palestyńskiej, ale wyłącznie na wrogości, muszę zapewnić, że jestem absolutnie wiarygodny w wypowiadaniu się przeciwko tym sprawom. To wymaga ode mnie szczerości. Teraz sprawia to, ze zrozumiałych względów, że ludzie zarówno w Izraelu, jak i tu, w USA, czują się nieswojo” – tłumaczy prezydent.

Obama doskonale dozuje dawki goryczy i miodu. Podkreśla, że dlatego Amerykanie i on sam kochają Izrael, że to „prawdziwa demokracja” i każdy może wyrażać swoje opinie. Rozwiązanie oparte o powstanie dwóch państw? To „najlepszy plan bezpieczeństwa dla Izraela w okresie długoterminowym”. A każdemu izraelskiemu powie, że aby osiągnąć pokój, trzeba podjąć trochę ryzyka. Bo ryzyko nierobienia jest większe, uważa Obama.

Obama przypomniał, że kilka miesięcy wcześniej rozmawiał z szefami żydowskich organizacji. Miał im powiedzieć, że „ma wysokie oczekiwania wobec Izraela, które nie są nierealne, głupie, nie są też oczekiwaniami, w których Izrael ryzykowałby własne bezpieczeństwo, ślepo kierując się idealistycznymi mrzonkami”.

Obama wierzy w „ludzkie czy uniwersalne wartości”. I wylicza, że to te same wartości, które doprowadziły do końca niewolnictwa, uwolnienia Nelsona Mandeli, demokracji wielorasowej w RPA, upadku muru berlińskiego, ożywienia dyskusji o prawach człowieka i zainteresowania ludźmi po drugiej stronie świata, a także wypowiadania się przeciwko antysemityzmowi.

Prezydent chce, by „Izrael ucieleśniał te wartości”. Nie ma dla niego sprzeczności w tym, że można wspierać Izrael, a także sprzeciwiać się osadnictwu, nacjonalistycznej ustawie żydowskiej, naruszającej prawa obywateli arabskich, a także podkreślać, że prawdziwym problemem są punkty kontrolne.

„Nie można zrównywać ludzi dobrej woli, zaniepokojonych tymi sprawami, z kimś, kto jest wrogo nastawiony do Izraela” – uważa prezydent USA.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną