Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Afroislam

Koniec dżihadu w Nigerii?

Abubakar Shekau, przywódca armii Boko Haram, lubi wygłaszać długie, bełkotliwe mowy. Abubakar Shekau, przywódca armii Boko Haram, lubi wygłaszać długie, bełkotliwe mowy. AFP / EAST NEWS
Upadek Boko Haram pokazuje, że radykalny islam w Afryce ma niewiele wspólnego z arabskim pierwowzorem.
MS/Polityka
Grupa kobiet wyzwolona z rąk żołnierzy Boko Haram.Afolabi Sotunde/Reuters/Forum Grupa kobiet wyzwolona z rąk żołnierzy Boko Haram.

Po pięciu latach powolnej, ale skutecznej ofensywy Boko Haram w Nigerii, łowczy stał się zwierzyną. Armia rządowa odzyskała już wszystkie większe miasta z rąk tej islamistycznej organizacji. W ostatnich miesiącach odbiła też ponad tysiąc dzieci i kobiet, porwanych wcześniej dla okupu lub dla zaspokojenia potrzeb seksualnych. Część z nich sama uciekła z ostatniej dużej bazy Boko Haram w lesie Sambisa w północno-wschodniej części kraju. „Oświadczyli, że się wycofują i powinniśmy uciekać razem z nimi. Ale powiedziałyśmy »nie« – opowiadała agencji AP 27-letnia Lami Musa, która kilka godzin wcześniej urodziła dziecko. – Wtedy zaczęli w nas rzucać kamieniami. Przytuliłam moją córkę do brzucha i zwinęłam się wokół niej, żeby ją chronić”.

Wiele kobiet wówczas zginęło, zarówno z rąk islamistów, jak i – przypadkowo – zabitych przez armię nigeryjską. Kilka z nich schowało się w krzakach, w które wjechał nieopatrznie rządowy transporter opancerzony. Wśród setek, które przeżyły, nie było jednak 300 uczennic z wioski Chibok, porwanych w ubiegłym roku. Ich los stał się kompromitacją władz Nigerii: wywołał protesty nigeryjskiej klasy średniej w Lagos, największym 10-mln mieście kraju, oraz wielką międzynarodową akcję w internecie. Przyczynił się także do przegranej prezydenta Goodlucka Jonathana w wyborach prezydenckich dwa miesiące temu.

Przy okazji świat dowiedział się czegoś więcej o Boko Haram, choć niekoniecznie prawdy.

1.

Rozbita przez armię Boko Haram ma się nijak do tzw. Państwa Islamskiego, choć nigeryjscy bojówkarze ogłosili się jego regionalną delegaturą, a zachodnie media zaczęły już pisać o islamskim imperium, sięgającym Atlantyku. Boko Haram jest grupą równie okrutną jak absurdalną – bo też absurdalna była próba ukamienowania setek kobiet przez uzbrojonych po zęby bojowników, którzy mogli je po prostu zastrzelić. Przywódca Abubakar Shekau wsławił się długimi, bełkotliwymi i niespójnymi przemowami, przeplatanymi cytatami z Koranu, w których wymyślał światowym przywódcom i „zjednoczonemu ateizmowi”. Kiedy we wrześniu 2014 r. wojsko ogłosiło pochopnie, że Shekau został zastrzelony, wrzucił do sieci film, na którym puszcza w niebo długie serie z karabinu maszynowego ustawionego na skrzyni pick-upa.

Przywódca Boko Haram wychował się w slumsach 2-mln miasta Maiduguri w północnej części Nigerii. Chodził do państwowej szkoły religijnej. Koledzy i znajomi opowiadali potem dziennikarzom, że był samotnikiem i robił wrażenie człowieka z ewidentnymi problemami psychicznymi. Odziedziczył przywództwo grupy po jej założycielu, który został w 2009 r. ujęty przez wojska rządowe i w niewyjaśnionych okolicznościach zginął.

Taktyka Boko Haram od początku wydawała się równie okrutna, co mało racjonalna. Dosłownie nazwa grupy oznacza „Precz z Zachodnią Edukacją”: wiele pierwszych akcji polegało przy tym na mordowaniu studentów w internatach szkół wyższych (np. w kwietniu 2013 r. w szkole rolniczej zabito ponad 50 studentów, wyłącznie mężczyzn). Boko Haram nigdy nie miała jednak scentralizowanego dowodzenia i była luźną koalicją różnych grup, które rozrastały się w miarę jej zaskakujących sukcesów. Szybko rosły także jej apetyty. Na początku 2015 r. Shekau ogłosił założenie Kalifatu Islamskiego w północno-wschodniej Nigerii, w której jego wojownicy kontrolowali obszar mniej więcej wielkości Belgii. W lutym dwukrotnie próbował zdobyć Maiduguri, ale został odparty.

Wielomiesięczna bezradność armii nigeryjskiej wobec band fanatyków i rabusiów pod przywództwem ewidentnego wariata budziła zdumienie światowych mediów – chociaż nie nigeryjskich komentatorów, przyzwyczajonych do korupcji i do nieudolności rządzących. Żołnierze nie chcieli walczyć i skarżyli się dziennikarzom na dowódców, którzy podobno kradli pieniądze na zaopatrzenie i amunicję albo sprzedawali je na lewo. Dopiero uderzenie Boko Haram na pograniczne regiony w sąsiednich Czadzie, Nigrze i Kamerunie spowodowało wspólną akcję wojsk sąsiednich krajów, która zakończyła marzenie Shekau o kalifacie.

2.

Kiedy na jesieni 2014 r. Shekau ogłosił, że wchodzi w sojusz z Państwem Islamskim, i nazwał tereny podbite przez Boko Haram Państwem Islamskim w Afryce Zachodniej, jego organizacja zaczęła być przedstawiana w zachodnich mediach jako część wielkiej międzynarodówki terrorystyczno-islamistycznej. Miesięcznik „Foreign Policy” przepytał jednak anonimowych ekspertów z amerykańskich służb i usłyszał, że na bliskie związki Boko Haram z arabskimi islamistami nie ma żadnych dowodów. „To był raczej przypadek podłączenia się pod markę, która odniosła sukces” – napisał „FP”.

Chodziło więc o marketing – i być może o megalomanię samego przywódcy – a nie o realną współpracę. Pojawiły się spekulacje, że sympatycy Państwa Islamskiego pomagają Boko Haram w prowadzeniu kampanii w internecie – bo filmy kręcone przez Nigeryjczyków stały się nieco bardziej profesjonalne. Jeżeli jednak są na to dowody, to spoczywają schowane głęboko w sejfach zachodnich służb wywiadowczych.

Boko Haram wyrosła ze specyficznie afrykańskiego i nigeryjskiego kontekstu, a sam Shekau – ze swoją arbitralnością, szaleństwem i chaotycznym zarządzaniem – ma więcej wspólnego z przedkolonialnymi afrykańskimi władcami niż z kalkulującym na zimno fanatykiem Osamą bin Ladenem albo mułłą Omarem, przywódcą afgańskich talibów.

Licząca około 183 mln mieszkańców Nigeria, najludniejszy kraj Afryki, jest podzielona niemal dokładnie na pół pomiędzy chrześcijan (na południu) i wyznawców islamu (na północy). Na podziały religijne nakładają się konflikty etniczne. Zamieszki i protesty w północnych stanach Nigerii – nieraz pociągające za sobą setki ofiar – są tam na porządku dziennym od lat.

Islam miał być zawsze lekarstwem na korupcję, która w Nigerii osiąga legendarne rozmiary. W niektóre jej przykłady Europejczykowi trudno uwierzyć. I tak np. w 2004 r. nigeryjskiej marynarce wojennej udało się zgubić cały tankowiec z nielegalnie wywożoną ropą, który uprzednio zaaresztowała. Statek o stosownej nazwie „African Pride” (Afrykańska duma) zniknął z pilnie strzeżonego portu wojskowego. Co prawda za wpadkę – którą ówczesny rząd nazwał „narodową kompromitacją” – wyrzucono ze służby dwóch admirałów, ale ani tankowca, ani ropy nie udało się odnaleźć.

Nic zaskakującego, że takie państwo jest przez wielu Nigeryjczyków postrzegane jako instytucja obca i wroga. Jego przedstawiciele dla zwykłych obywateli są też nierzadko bardziej niebezpieczni od przestępców czy islamistów. 4 maja 2015 r., niemal w tym samym czasie, gdy jedne oddziały nigeryjskie otaczały niedobitki Boko Haram, inne jednostki rządowe zabiły około 400 mieszkańców wiosek Kadarko, Kurmi i Wadata w środkowej części kraju. Była to prawdopodobnie zemsta za zamordowanie czterech żołnierzy w okolicy tydzień wcześniej. Nieszczęście polegało na tym, że tym razem zabijał rząd, a nie islamiści – i w związku z tym nie napiszą o tym zachodnie gazety.

3.

Losom Boko Haram warto przyjrzeć się bliżej nie tylko dlatego, że ze wszystkich organizacji terrorystycznych w czarnej Afryce zabiła największą liczbę ludzi. Także dlatego, że pokazuje, jak bardzo mylące jest stawianie jej w jednym rzędzie z Al-Kaidą czy Państwem Islamskim. Podobny błąd popełniały zachodnie media – i politycy – kiedy w 2013 r. rebelianci zajęli pustynną część Mali oraz podczas zamachów w Kenii w latach 2014–15, przeprowadzonych przez oddziały Al-Szabab. We wszystkich tych wypadkach ciągnące się od dziesięcioleci konflikty etniczne zyskały tylko nowy, modny religijny kostium, a celem nie była religijna krucjata, lecz lokalne rządy.

W Mali „islamiści” byli nowym wcieleniem powstania Tuaregów, koczowniczego ludu pustyni, przeciwko rządzącym krajem ludom z południa. W Kenii chodziło o zemstę za interwencję wojsk kenijskich podczas somalijskiej wojny domowej. Walki pomiędzy koczownikami pochodzenia somalijskiego na pustynnym pograniczu obu krajów ciągną się jednak jeszcze od czasów przedkolonialnych, a północna część Kenii zawsze była niebezpieczna. Koczownicy narzekają, że są represjonowani przez władze w Nairobi, że wojsko zabija ludzi i stada zwierząt, które są ich jedynym majątkiem.

Kiedy 2 kwietnia 2015 r. kilku napastników z Al-Szabab zaatakowało kampus uniwersytetu w kenijskim mieście Garissa – stolicy pustynnej prowincji graniczącej z Somalią – i zabiło tam 147 osób – surrealistyczna brutalność tego zamachu przywodziła na myśl Boko Haram. Podobna była również bezradność lokalnych władz. Przez wiele godzin zamachowcy bezkarnie mordowali studentów, starannie wybierając spośród nich chrześcijan (muzułmanom darowano życie). Znajdowali nawet czas na to, żeby dzwonić do rodziców swoich ofiar z ich telefonów komórkowych.

Kenijska opozycja i gazety nie zostawiły na rządzących suchej nitki, tym bardziej że od stycznia do grudnia 2014 r. w Kenii naliczyły 19 mniejszych i większych zamachów terrorystycznych, w których zginęło łącznie blisko 200 osób. Tym razem ofiar było tak dużo, że zabrakło miejsca w kostnicach w Nairobi i krewni musieli się spieszyć z identyfikacją zabitych, bo ciała szybko zaczęły się rozkładać w upale.

Kiedy rząd zafundował wszystkim zabitym luksusowe trumny, natychmiast w kenijskich mediach społecznościowych zaczęła krążyć informacja, że przepłacił za nie czterokrotnie, czyli ktoś na tym dobrze zarobił. Nieudolność służb bezpieczeństwa też nie była zaskoczeniem: niemal co roku, kiedy armia i policja ogłaszają nabór, kenijskie gazety piszą, że posady w nich się kupuje (bo są stałe i dają duże możliwości dorobienia na łapówkach). W 2014 r. dwoje dziennikarzy dostało nawet propozycję kupienia posady w policji za 300 tys. kenijskich szylingów (ok. 3,5 tys. dol.).

4.

Islam od stuleci jest jedną z najważniejszych religii Afryki. Prawie całą zachodnią część kontynentu zamieszkują wyznawcy Allaha (bez wybrzeża Zatoki Gwinejskiej, gdzie od czasów kolonialnych dominują chrześcijanie). Także długi pas wschodniego wybrzeża – pozostałość po istniejącym kilkaset lat sułtanacie Zanzibaru – jest nie tylko w większości muzułmański, ale także pozostaje pod wpływem kultury arabskiej. Co siódmy wyznawca religii Mahometa żyje na południe od Sahary. Te dane jednak nie mówią wszystkiego: w praktyce przytłaczająca większość afrykańskich społeczeństw jest bardzo pluralistyczna, a ludzie wielu wyznań i plemion żyją obok siebie. To doświadczenie różni Czarną Afrykę od krajów arabskich, które są ojczyzną radykalnego islamizmu.

Badania opinii społecznej w 19 krajach Afryki na południe od Sahary, przeprowadzone z rozmachem w 2010 r. przez Pew Research Center (25 tys. wywiadów w 60 językach), pokazały, że Afrykanie martwią się przede wszystkim bezrobociem, przestępczością i korupcją. Konflikty religijne znajdują się daleko na liście ich największych trosk. Co więcej, w krajach, w których większość ludzi obawia się religijnego konfliktu – jak w Nigerii (ponad 60 proc.) – bardzo wyraźnie łączy się to z obawą o konflikt etniczny. Religia jest więc postrzegana raczej jako jedna z wielu różnic pomiędzy odrębnymi ludami.

Afrykanie, tak jak liderzy Boko Haram, mają też bardzo ambiwalentny stosunek do zachodniej muzyki, filmów i telewizji: co prawda większość sądzi, że szkodzą publicznej moralności w ich krajach, ale też bardzo je lubi. Z jednej strony Afrykanie są więc niezwykle religijni – prawie połowa chrześcijan zapytanych przez ankieterów wierzy w powtórne nadejście Chrystusa na ziemię za ich życia! Ale w codziennym życiu w przytłaczającej większości przypadków są bardzo tolerancyjni i potrafią żyć w zgodzie.

Biorąc pod uwagę skalę nędzy, korupcję i trudne warunki życia na kontynencie, nie tyle wpływy radykalnego islamu są zaskakujące. Zaskakujące jest to, że są tak niewielkie.

„W porównaniu z ludźmi w wielu innych regionach świata – zauważyli socjologowie z Pew – Afrykanie są dużo bardziej optymistyczni i wierzą, że ich życie zmieni się na lepsze”. Tu być może jest klucz: Afrykanie nadal są biedni, ale gospodarki wielu krajów – w tym Kenii i Nigerii – od kilkunastu lat notują rekordowy wzrost gospodarczy, sięgający 5–8 proc. PKB rocznie. Wiara w to, że warunki życia szybko się poprawią, może być najlepszym lekarstwem na wpływy radykalnego islamu. Kandydaci na afrykańskich bin Ladenów nie znajdą więc aż tak wielu chętnych do męczeństwa.

Polityka 23.2015 (3012) z dnia 31.05.2015; Świat; s. 70
Oryginalny tytuł tekstu: "Afroislam"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną