Zabrali nas za rzekę i ustawili w szeregu przed biurem agenta ds. Indian. Potem podróż autobusem do Dauphin. Gdy dojechaliśmy, zobaczyłam potężny budynek szkoły. Przyszłam z kochającej rodziny, a tu nie było nikogo, kto by mnie przytulił. Było zimno. Polowe łóżka miały metalowe poręcze. Przez pierwszy miesiąc zaciskałam na nich dłonie i płakałam. Nie ruszałam się z łóżka. Nie jadłam. Musieli karmić mnie siłą, bo zagłodziłabym się na śmierć.
Brenda Bignell Arnault trafiła do przymusowej szkoły z internatem (residential school) w 1959 r., w wieku siedmiu lat. Znalazła się wśród 150 tys. kanadyjskich Indian, którzy przez nie przeszli, i jest jedną z 80 tys. żyjących do dziś ofiar. Na początku czerwca rządowa Komisja prawdy i pojednania (Truth and Reconciliation Commission) po sześciu latach pracy opublikowała raport na temat działalności szkół. Kanada przyznaje się w nim do „kulturowego ludobójstwa”.
Działający w latach 1884–1996, finansowany przez państwo, a prowadzony przez instytucje kościelne system szkół miał jeden cel: wykorzenić autochtoniczną kulturę i zasymilować Indian z resztą społeczeństwa. Dzieci odbierane były rodzinom pod groźbą więzienia, w tysiącach przypadków z użyciem przemocy. W szkołach obowiązywał zakaz rozmów w ojczystych językach i niechrześcijańskich praktyk religijnych. Od pierwszego dnia przystępowano do brutalnej „kanadyzacji”. Nauka kończyła się na piątej klasie, po czym uczniów przyuczano do prac na roli, w szwalniach, w tartakach.
Nowa historia Kanady
Choć o okrucieństwie szkół wiadomo od dawna, to raport i tak jest dla Kanady szokiem. Po raz pierwszy pada w nim liczba ofiar śmiertelnych – ok.