Francuzi powinni być dużo milsi dla zagranicznych turystów – zaapelował u progu wakacji i letniego najazdu cudzoziemców minister spraw zagranicznych Laurent Fabius. Niby nie ma się o co starać: z 84,7 mln turystów rocznie Francja deklasuje rywali. Drugie na tej liście USA odwiedza 70 mln. Paryż z kolei może liczyć co roku na ponad 16 mln przybyszów (jak być uprzejmym wobec takiego zalewu cudzoziemskiej stonki, to już inna sprawa). Ale trendy są niekorzystne. W ciągu ostatnich 10 lat przyrost turystyki zagranicznej był w przypadku Francji najsłabszy w grupie 10 światowych liderów, a jeśli chodzi o dochody z tej działalności (według Światowej Organizacji Turystyki, UNWTO), spadła ona właśnie na czwarte miejsce, wyprzedzona przez USA, Hiszpanię i Chiny.
Minister Fabius postawił ambitny cel: 100 mln turystów w 2020 r. I ogłosił program 40 działań mających pomóc go osiągnąć. Począwszy od uatrakcyjnienia ponurego paryskiego dworca Gare du Nord, dla wielu przybyszów – pierwszej rozczarowującej wizytówki Miasta Świateł. Jest z tym problem. „Syndrom paryski” to odrębna jednostka chorobowa (opisana w 2004 r. w branżowym czasopiśmie „Nervure”). Objawia się ostrym rozstrojem psychicznym, któremu towarzyszyć mogą silne lęki i halucynacje. Występuje głównie u turystów japońskich, którzy spodziewali się po wieży Eiffla i innych lokalnych atrakcjach zdecydowanie zbyt wiele.