Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Deklaracja bezradności

W USA narasta świadomość, że wojna z dżihadyzmem to syzyfowa praca

Flickr CC by 2.0
Zdaniem doradcy prezydenta Obamy Ameryka nie jest w stanie nic zrobić w sytuacji, gdy konflikty w świecie arabskim są wynikiem rozpadu sztucznych państw stworzonych przez Zachód po I wojnie światowej.

Rząd prezydenta Obamy odtrąbił wielki sukces w walce z islamskim terroryzmem, kiedy w Syrii, Jemenie i Libii udało się ostatnio zlikwidować trzech przywódców tamtejszych ugrupowań dżihadystycznych.

Eksperci jednak szybko ocenili, że śmierć liderów Państwa Islamskiego (PI) i Al-Kaidy w tych krajach wcale nie osłabiła tych organizacji. Zabitych przywódców zastępują nowi, których amerykańskie służby wywiadowcze nie od razu potrafią zidentyfikować i namierzyć.

Straty szeregowych islamistów rekompensuje rekrutacja nowego narybku. Oddziały PI zasila co miesiąc średnio około tysiąca nowych bojowników – mniej więcej tyle samo, ilu co miesiąc ginie od bombardowań z powietrza prowadzonych przez siły USA i ich sojuszników na Bliskim Wschodzie.

Armia dronów

Dzieje się tak dlatego, że w wyniku chaosu po wojnie w Iraku i rewolucji Arabskiej Wiosny islamiści opanowali znaczne terytoria w Iraku, Syrii, Libii i Jemenie. Prowadzą tam bez przeszkód werbunek nowych wojowników, nęconych często samą perspektywą stałego żołdu. I przyjmują młodych ludzi z innych krajów.

W Iraku miejscowa armia rządowa nie kwapi się do walki z IP, a amerykańskie naloty, jak widać, nie wystarczają. (Dokonuje się ich ok. 10 dziennie, podczas gdy w czasie kampanii przeciw Serbom w Kosowie w 1999 r. NATO codziennie przeprowadzało 250 nalotów). W Jemenie, Libii i Syrii Amerykanie ograniczają się w zasadzie do użycia dronów.

W USA narasta świadomość, że wojna z dżihadyzmem jest pracą Syzyfa. Krytycy rządu oskarżają go o brak strategii na Bliskim Wschodzie. Republikańska opozycja nie przedstawia jednak alternatywy poza wezwaniami do eskalacji militarnego zaangażowania. Na interwencję w Syrii czy wprowadzenie wojsk lądowych do Iraku nie ma społecznego przyzwolenia. Z lewej strony politycznego spektrum słychać nawet apele o wycofanie sił z regionu.

Polityczna bezradność

Doradca prezydenta Obamy ds. Bliskiego Wschodu, Philip Gordon, ogłosił wręcz, że Ameryka nic nie jest w stanie zrobić w sytuacji, gdy konflikty w świecie arabskim są wynikiem rozpadu sztucznych państw stworzonych przez Zachód po I wojnie światowej i rozmrożenia tamtejszych antagonizmów religijno-sekciarskich.

W rozbrajającej deklaracji bezradności opublikowanej przez „Politico” zalecił tylko, by USA „zapobiegały” regionalnym wojnom (tylko jak?). Nie pozwalały na tworzenie bezpiecznych stref dla terrorystów, którzy zagroziliby Ameryce i jej sojusznikom. I aby zapewniły bezpieczeństwo żegludze w Zatoce Perskiej.

A czołowy ekspert ds. terroryzmu Peter Bergen radzi wywrzeć presję na kraje Bliskiego Wschodu, by powstrzymały swych obywateli przed wyjazdami do Syrii i Iraku.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną