Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Syndrom Srebrenicy

Jak karać za ludobójstwo

Pomnik ofiar w Srebrenicy. Potocari. Pomnik ofiar w Srebrenicy. Potocari. Fabio Palli/Emblema / Reporter
20 lat od największego powojennego ludobójstwa międzynarodowe wymierzanie sprawiedliwości nadal jest niesprawiedliwe.
Posiedzenie w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości w Hadze w sprawie mordu na premierze Libanu Haririm dokonanego przez czterech  zamachowców z Hezbollahu.Toussaint Kluiters/AFP/EAST NEWS Posiedzenie w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości w Hadze w sprawie mordu na premierze Libanu Haririm dokonanego przez czterech zamachowców z Hezbollahu.

Na początku lipca, 20 lat temu, żołnierze armii Republiki Serbskiej wkroczyli do Srebrenicy w Bośni. Dwa lata wcześniej ONZ ogłosiła to miasto „bezpieczną strefą” dla oblężonej ludności muzułmańskiej. Schroniły się tam dziesiątki tysięcy ludzi. Byli bezbronni. Żołnierze pod dowództwem gen. Ratko Mladicia rozpoczęli wywózki tysięcy kobiet i dzieci. Ludzi bito, odmawiano im jedzenia i wody, dokonywano aktów skrajnego poniżenia. Mężczyzn oddzielono. Zaczęły się ich potajemne masakry. Jedna z nich była nie tylko odrażająca, ale i wyzywająca: odbyła się niemal na oczach holenderskich żołnierzy ONZ, którzy – choć nazywali się Siłami Opieki (UNPROFOR) – nie przeciwstawili się rzezi.

Powołany przez ONZ Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii (ICTY) w 2004 r. nazwał ten dramat ludobójstwem. Przebiegło ono nie w jakichś odległych czasach, których ostatni bezpośredni świadkowie odchodzą, ale za życia ogromnej większości z nas. Co zostało z dramatu? Prawie 7 tys. ekshumowanych ofiar ludobójstwa zidentyfikowano na podstawie badań DNA. Ale do dziś, niczym ofiar Katynia, szuka się zamaskowanych dołów, w których już ówczesne cywilne władze starały się ukryć zwłoki przenoszone z poprzednich grobów.

Nieliczni oskarżeni, jak Dragan Obrenović, złożyli przed sądem ICTY poruszające oświadczenia: „Zagubiliśmy się w nienawiści i brutalności, w tej mieszaninie nieszczęść i horroru doszło do tego dramatu, za który czuję się odpowiedzialny. Mamy wyrzuty sumienia i korzę się przed ofiarami i ich cieniami…”. Większość oskarżonych jednak nie poczuwała się – i nie poczuwa – do winy.

Rada Bezpieczeństwa ONZ w rezolucji chciała upamiętnić 20. rocznicę Srebrenicy, oddać cześć ofiarom ludobójstwa i od nowa przeanalizować, dlaczego ONZ nie zapobiegła zbrodni. Na razie pomysł ugrzązł w sporach. Rosja uznała zachodni projekt rezolucji za jednostronny i dzielący. Rzeczywiście, w okolicach Srebrenicy pojawiły się dziś plakaty przeciw Unii Europejskiej i za Władimirem Putinem jako obrońcą Serbów i ich dawnej Republiki Serbskiej, który lepiej widzi sprawiedliwość niż sędziowie z ICTY. Część plakatów zawieszono w pobliskiej Kravicy, na murach magazynów, pełnych dziur od kul masowych egzekucji.

Państwo kontra Trybunał

Ten spór dziś, 20 lat po największym ludobójstwie w epoce powojennej, dobrze symbolizuje problemy z międzynarodowym wymierzaniem sprawiedliwości. O tym, co jest zbrodnią, a co usprawiedliwioną racją stanu bądź uzasadnioną okolicznościami koniecznością, decydowało zawsze suwerenne państwo narodowe w stosunku do swoich obywateli. Takie państwo nie potrzebuje nikomu zdawać rachunku z tego, co czyni. Jest alfą i omegą sprawiedliwości.

Od ponad stu lat działa Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości (w Hadze), ale nawet Hitler czy Stalin nie mogliby przed nim stanąć, gdyż rozstrzyga on wyłącznie spory między państwami. I to tylko wtedy, gdy jakieś państwo chce się samo poddać rozstrzygnięciu. W efekcie Trybunał ten – przy całej pompatyczności nazw i symboli – nie zajął się żadną z wielkich tragedii XX w. – ani wojnami, ani bombardowaniami, ani masowymi mordami czy ludobójstwami.

Do osądzenia zbrodni drugiej wojny światowej zwycięskie mocarstwa powołały specjalne ponadnarodowe sądy – w Norymberdze i w Tokio; ONZ powołała specjalne sądy dla Jugosławii i Rwandy. W naszych czasach narodziła się koncepcja „powszechnej jurysdykcji”: każde państwo na świecie może ścigać i osądzać sprawców najcięższych międzynarodowych przewinień – ludobójstwa i zbrodni przeciw ludzkości, tortur i zbrodni wojennych – niezależnie od tego, na jakim to zaszło terytorium i czyjego kraju podejrzany był obywatelem. Poszczególne kraje próbowały więc ścigać międzynarodowe zbrodnie na własną rękę. Ale bilans tych wysiłków jest mizerny.

Maximo Langer, badacz stosunków międzynarodowych, obliczył, że już po procesach norymberskich złożono 1051 skarg do Trybunału Haskiego, z tego najwięcej (359, czyli jedna trzecia) przeciw podejrzanym określonym jako „naziści” z drugiej wojny światowej, bez wyszczególnienia ich narodowości czy obywatelstwa. Na drugim miejscu byli podejrzani z byłej Jugosławii (185), na trzecim Argentyńczycy (121 – w związku ze zbrodniami junty), dalej obywatele Rwandy (87), USA (55), potem Izraelczycy i Chińczycy (po 44). Też pojedyncze przypadki – trzej Rosjanie, dwóch Brytyjczyków, jeden Irańczyk. Z tych ponad tysiąca skarg tylko 32 stanęły na wokandzie, najwięcej z Rwandy i byłej Jugosławii.

Gdy zestawić tę statystykę z ogromem ofiar wojennych i powojennych rzezi, wojen domowych i okrutnych dyktatur w Azji, Ameryce i Afryce – liczba postępowań wydaje się nikła, a skazań wprost śmieszna. Autor tych badań pisze, że powszechna jurysdykcja koncentruje się na tych oskarżonych, których ściganie nie sprawia ścigającemu państwu szczególnych trudności. Albo wtedy, kiedy społeczność międzynarodowa jest zgodna co do potrzeby kary. Jasne, że nie są to częste wypadki.

Głowy nie dla sądu

Kiedy hiszpański sędzia śledczy Baltasar Garzon w 1998 r. oskarżył chilijskiego dyktatora Augusto Pinocheta o zbrodnie popełnione w Chile i doprowadził do jego aresztowania w Londynie, zaczęto mówić o nowej epoce. Zdumieni prawnicy widzieli już koniec bezkarności osobnej kategorii ludzi – mianowicie przywódców państw. Ale nawet do dziś tych ostatnich otacza aura boskiego namaszczenia.

Nikomu nie przyszło do głowy ścigać okrutnego playboya z Haiti – Jeana-Claude’a Duvaliera, zwanego Bébé Doc, który z państwową kasą uciekł do USA, potem do Francji, a kiedy wrócił na Haiti, sędziowie uznali, że przestępstwa się przedawniły. Samozwańczy cesarz ludojad z Republiki Środkowej Afryki, sierżant Bokassa, po przewrocie schronił się najpierw w Abidżanie, a potem w swoim château pod Paryżem. Skazany na karę śmierci, został jednak ułaskawiony i dożył swoich dni we własnym pałacu. Wschodnioniemieckiego satrapę Ericha Honeckera, już schorowanego, odesłano do rodziny do Chile. Zakończony karą śmierci doraźny proces rumuńskiego przywódcy Nicolae Ceaușescu trudno uznać za przyzwoitą procedurę sądową.

Są to oczywiście przypadki rozmaitej rangi, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zwyczajni ludzie uważają, iż władcy, premierzy, führerzy, duce to jakaś kategoria specjalna, decydująca o sprawach strategicznych, i zwyczajny sąd jest za mały, za głupi i za banalny, by ich ocenić. Dopiero Bóg i historia będą właściwym forum sprawiedliwości.

Toteż powołanie Międzynarodowego Trybunału Karnego (MTK) stanowiło rewolucję. W statucie MTK z 1998 r. zapisano dwie nowe zasady prawa. Że „oficjalne stanowisko jakiejkolwiek osoby oskarżonej – czy to głowy państwa, czy urzędnika rządowego – nie uwolni takiej osoby od odpowiedzialności karnej ani nie złagodzi kary” (art. 7 pkt 2). I że od takiej odpowiedzialności nie uwolni też „działanie na rozkaz rządu albo rozkaz przełożonego” (art. 7 pkt 4). Powinno to być dla przywódców, urzędników i żołnierzy groźnym ostrzeżeniem.

Teoretycznie więc sąd może wszystko. Daleko mu jednak do uniwersalizmu. Stany Zjednoczone i Rosja nie ratyfikowały traktatu o MTK, Chiny, Indie, Pakistan, Izrael nawet go nie podpisały. Wymierzanie sprawiedliwości, w dawnych czasach tak zazdrośnie strzeżone jako prawo monarchów, jest dalej w tych krajach uważane za część suwerennej władzy. Dodatkowo Stany Zjednoczone, interweniujące w różnych częściach świata, chcą chronić swoich żołnierzy przed odpowiedzialnością karną. Chcecie, żebyśmy uczestniczyli w siłach pokojowych, to zagwarantujcie nietykalność naszym chłopcom – mówią Amerykanie i Rada Bezpieczeństwa uchwala rezolucje z góry wyłączające stawianie Amerykanów przed MTK. Można się oburzać, że oni są ponad prawem, ale nie ma innego światowego żandarma, nikt się nie pali do interwencji.

Sprawiedliwość z kosmosu

Paola Gaeta, znana specjalistka prawa międzynarodowego w Genewie, porównuje sądy międzynarodowe do statków kosmicznych, daleko w przestrzeni okołoziemskiej. Statki te – choć imponujące – mają bardzo ograniczone zasoby wody, tlenu i pożywienia, muszą być samowystarczalne w trudnych warunkach. Podobnie te sądy: nie są powiązane z żadnym mocarstwem, żadną samodzielną egzekutywą. A bez siły nie ma skuteczności prawa. Żaden sąd nie może się opierać jedynie na sile moralnej. Pierwszym praktycznym warunkiem sądu jest bowiem przymus. MTK nie ma własnej policji, nie może nikogo aresztować. Zresztą zasadą jego działania jest komplementarność: wkracza dopiero wtedy, gdy państwo narodowe nie chce albo nie może działać.

Doktryna prawa ciągle nie śmie się targnąć na tradycyjne prerogatywy państwa – nawet wówczas, kiedy ma do czynienia ze zbrodniami w rozumieniu prawa narodów. Wyroki rozmaitych sądów narodowych tylko potwierdzają zasadę nietykalności państw. Na przykład do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) skargę wniósł Sulaiman Al-Adsani, mający podwójne obywatelstwo kuwejckie i brytyjskie. Wcześniej przed brytyjskim sądem skarżył państwo kuwejckie, że go tam torturowano i nie mógł na miejscu dochodzić sprawiedliwości. Ale zarówno Wielka Brytania, jak i ETPCz orzekły, że obowiązuje immunitet i nie mogą orzec żadnej winy Kuwejtu ani tym bardziej wymierzyć mu kary.

Misja Trybunału wypełnia się, gdy dowodzi on, że sprawcy najcięższych zbrodni międzynarodowych, pomimo braku reakcji krajowych wymiarów sprawiedliwości, nie pozostają bezkarni. Ale wystarczy przejrzeć bieżącą agendę. MTK aktualnie bada sytuację w Demokratycznej Republice Konga, w Ugandzie, Republice Środkowej Afryki, Sudanie, Kenii, Libii, Wybrzeżu Kości Słoniowej i w Mali. A prowadzi postępowanie, lecz tylko wstępne (do prawdziwych oskarżeń daleko) w Afganistanie, Kolumbii, Nigerii, Gruzji, Gwinei, Hondurasie, Iraku, na Ukrainie i w Palestynie.

Na pierwszy rzut oka widać przechył w stronę Afryki, tak jakby dawne potęgi kolonialne brały dziś rewanż za piętnowanie dawnych grzechów. Państwa nieafrykańskie na tej liście też nie dają Trybunałowi szans na działanie. Dwa przykłady: zestrzelenie malezyjskiego cywilnego samolotu pasażerskiego nad Ukrainą jest zbrodnią wojenną, ale jakie śledztwo może wdrożyć prokurator z Hagi? Na liście poszukiwanych podejrzanych o zbrodnie przeciw ludzkości jest syn Muammara Kadafiego Saif al-Islam. Rząd Libii nie chce albo nie może go aresztować. Trybunał więc zreferował ten problem Radzie Bezpieczeństwa i czeka. Skardze Palestyny na Izrael za atakowanie ludności cywilnej – to zbrodnia wojenna – też nie ma co wróżyć powodzenia.

Prof. Piotr Hofmański został właśnie, jako pierwszy w historii Polak, mianowany sędzią MTK. Przyznaje, że to zadanie trudne: – Fakt, że w wielu sprawach Trybunał latami czeka na wykonanie nakazów wydanych wobec sprawców rozlicznych rzezi i gwałtów oraz zbrodni wojennych, na pewno obniża jego prestiż. Problemem jest też przewlekłość.

Opowiadać o świecie

Międzynarodowy Trybunał jest często bezsilny, trudno mu wartości przekuć w czyn, prawo – w końcowy wynik. Nigdy nie osiągnie takiego celu wobec wszystkich zbrodniarzy i despotów. W tej sytuacji ważniejsze jest, jak kształtuje opinie ludzi, ich myślenie o sprawiedliwości, jak opowiada o świecie i złu, a zwłaszcza o przemocy politycznej wobec bezbronnych cywilów.

Zamiast patrzeć na taką przemoc jak na prerogatywę państwa albo nasz patriotyczny obowiązek, trzeba widzieć w niej zbrodnię – pisze David Luban, filozof prawa z Georgetown University. Wie on oczywiście, że taka rekomendacja bardzo osłabia autorytet państwa, które swoje poczynania zawsze przedstawia jako świętą sprawę lub choćby pragmatyczną konieczność.

Chodzi więc o to, aby przede wszystkim odwrócić myślenie. A to jest trudne. To tak, jakbyśmy biblijną ofiarę Izaaka przestali uważać za dowód wiary Abrahama, a zaczęli za usiłowanie zabójstwa – pisze Luban. Międzynarodowe sądownictwo karne, któremu – jak widać – trudno jest być narzędziem sprawiedliwości, powinno więc stać się chociaż instrumentem moralnej transformacji, nadziei na lepsze.

Polityka 28.2015 (3017) z dnia 07.07.2015; Świat; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Syndrom Srebrenicy"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną