Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Skalany sztandar

Czy w Ameryce odradza się rasizm

Chór jednego z kościołów baptystycznych na festiwalu pieśni gospel organizowanym przez sieć McDonalds. Chór jednego z kościołów baptystycznych na festiwalu pieśni gospel organizowanym przez sieć McDonalds. Charles Sykes/AP / EAST NEWS
Jak długo jeszcze rasizm będzie częścią oficjalnej tożsamości południowych stanów? – pytają Amerykanie po masakrze w Charleston.
Kościół, w którym doszło do strzelaniny.Carl Sr/Wikipedia Kościół, w którym doszło do strzelaniny.

W kościele metodystycznym w Charleston w Karolinie Południowej młody biały rasista zamordował z zimną krwią dziewięcioro czarnych chrześcijan. Charleston wpisuje się w najnowszą serię aktów przemocy na tle rasowym: Ferguson, Baltimore, nowojorska Staten Island. W kwietniu w tej samej Karolinie Południowej, w mieście North Charleston, biały policjant zastrzelił uciekającego czarnoskórego Waltera Scotta, którego zatrzymał z powodu przepalonego światła stopu w jego aucie.

Szykująca się do walki o prezydenturę Hillary Clinton nie owija w bawełnę. „Powiedzmy wprost, nawet wielu białych o otwartych umysłach i czystych intencjach reaguje dreszczem strachu na widok czarnego człowieka w kapturze” – mówiła na spotkaniu z burmistrzami miast w San Francisco. Clinton uważa, że Charleston nie wolno traktować jako wyizolowanego incydentu: „Walka z rasizmem w Ameryce bynajmniej się nie skończyła”. Tylko czy to oznacza, że jest tak samo źle jak ponad pół wieku temu?

W ocenie pesymistów ta nowa seria zabójstw jest integralnie związana z tym, jak czarni są postrzegani i traktowani w mieszanych rasowo szkołach, więzieniach, a nawet w instytucjach publicznych. Przekaz jest wciąż negatywny, a to wzmacnia z kolei nieufność czarnych do systemu. Mimo przegranej przez secesjonistów z Południa (konfederatów) wojny domowej (1861–65) i całkowitego skasowania niewolnictwa, aż do połowy lat 60. XX w. w USA de facto tolerowano segregację rasową w dawnych stanach Konfederacji. Masakra w Charleston przypomniała o tym ponurym dziedzictwie przeszłości.

Michaela Angela Davis (nie mylić z promowaną kiedyś w bloku radzieckim amerykańską komunistką Angelą Davis), stylistka i obserwatorka kultury afroamerykańskiej, ujmuje to tak: „Każde pokolenie czarnych ma swoje symbole. Moja córka – Trayvona Martina (17-latek zastrzelony w 2012 r. przez białego członka samoobrony sąsiedzkiej, który wziął go za rabusia), moja matka – Emmetta Tilla (czarnoskóry 14-latek zlinczowany w 1955 r. za rzekomy romans z białą), ja sama – Rodneya Kinga (taksówkarz ciężko pobity przez policję w 1991 r.). Kto będzie symbolem dla córki mojej córki?”. To pytanie wyraża niepokój o przyszłość relacji międzyrasowych w Stanach.

Mamy do czynienia z paradoksem. Tragedia w Charleston zdarzyła się w epoce Obamy, a morderca, 21-letni Dylann Roof, należy do pokolenia millenialsów, które miało być pierwszym pokoleniem postrasowym. „Nigdy dotąd w naszej historii – pisze Lydia Polgreen, czarnoskóra szefowa oddziału „New York Timesa” w Afryce Południowej – nie było pełniejszej reprezentacji czarnych w sferze publicznej niż obecnie. USA mają czarnego prezydenta, a szykowna pierwsza dama wywodzi się od niewolników”. Polgreen należy do Amerykanów dumnych ze zmiany kulturowej, jaką oznaczał wybór Baracka Obamy. Zarazem nie ma złudzeń, że biali Amerykanie przestaną zaprzeczać, iż są wśród nich rasiści, bo to im po prostu nie pasuje do tego, jak sami siebie postrzegają.

Powrót do przeszłości?

Czy zatem rasizm amerykański A.D. 2015 to kontynuacja sytuacji znanej od dziesięcioleci? Coś się jednak zmienia, przekonują optymiści. Dla Ameryki masakra urządzona przez Roofa była szokiem, ale odezwały się też głosy podziwu dla postawy rodzin jego ofiar i całego Charleston. Bo można było się spodziewać kolejnego wybuchu gniewu i zamieszek, a tymczasem przed kościołem gromadziły się tłumy, ponad podziałami rasy i wyznania.

Warto zaznaczyć, że kościół, w którym doszło do tragedii, zajmuje wyjątkowe miejsce w afroamerykańskiej historii społecznej. To dodaje tragedii dodatkowej symboliki. Zabójca był tego jakoś świadomy. Miasto Charleston w XIX w. było ważnym ośrodkiem handlu niewolnikami. Czarni chrześcijanie nie mogli swobodnie praktykować wiary. Można ich porównać do pierwszych chrześcijan w katakumbach. Rodzajem katakumb był kościół w Charleston, nazywany Mother Emanuel, najstarsza świątynia czarnego Kościoła metodystyczno-episkopalnego, sięgająca początkami XVIII w.

Kościół powstał na znak sprzeciwu wobec ograniczeń narzucanych przez białych współwyznawców. Był nękany przez władze, które uważały go za siedlisko buntowników. Jednego z założycieli, Denmarka Veseya, aresztowano i stracono wraz z grupą jego współpracowników w 1822 r. pod zarzutem przygotowań do powstania przeciwko niewolnictwu. Świątynię spalono. Na jej miejscu Kościół postawił nową. Gdy pod koniec XIX w. zrujnowało ją trzęsienie ziemi, ówczesny prezydent Grover Cleveland ofiarował na rzecz jej odbudowy 10 dol. (20 dol. podarował na przytułek dla białych wdów po konfederatach). W Mother Emanuel gościli w XX w. Booker T. Washington, przywódca amerykańskich czarnych i doradca prezydentów USA, oraz dr Martin Luther King. Jego żona, Coretta King, poprowadziła w 1968 r. do świątyni marsz solidarności ze strajkującymi pracownikami miejscowego szpitala. Drogę zagrodzili im uzbrojeni członkowie Gwardii Narodowej, aresztowano większość uczestników pokojowej demonstracji.

Dodatkowej symboliki przydaje tragedii fakt, że to w Charleston oddano pierwsze strzały w amerykańskiej wojnie domowej, gdy w 1861 r. secesjoniści zaatakowali fort Sumter, broniący tutejszego portu. Owładnięty rasistowską obsesją Dylann Roof marzył, że swymi strzałami wywoła nową wojnę secesyjną. Gdy szykował się do zbrodni, starszym kongregacji w Mother Emanuel był pastor i stanowy senator Clementa Pinckney. Niedługo przed śmiercią z ręki Roofa przeprowadził – po wspomnianym zabójstwie Waltera Scotta – ustawę nakazującą policjantom noszenie na służbie minikamer wideo.

To nie jest internetowy margines

Atak na Mother Emanuel jest uderzeniem w splot nerwowy afroamerykańskiej wspólnoty obywatelskiej. Czarne kościoły nie są tylko miejscami kultu religijnego, lecz także domami kultury, ośrodkami społecznej aktywności, miejscami budującymi zbiorową tożsamość. Kościoły czarnych są ich symbolem. Kto chce ich zranić, atakuje ich świątynie. W latach 60. XX w. odnotowano 300 zamachów bombowych na kościoły czarnoskórych. W latach 1989–96 doszło do ponad 200 podpaleń.

Pinckney, zaprzyjaźniony z prezydentem Obamą, ojciec dwóch córek, zginął wraz z ośmiorgiem czarnych liderów religijnych z różnych pokoleń tej samej gminy. Nazajutrz po tragedii Obama powiedział, że to nie pierwszy atak na kościół czarnoskórych, ale nie wolno zapomnieć, że nienawiść na tle rasowym i religijnym „zagraża naszej demokracji i ideałom”. Niestety, już po tragedii w Charleston podejrzane pożary wybuchły w pięciu innych czarnych świątyniach w Karolinie Południowej. Policja przynajmniej trzy uważa za podpalenia. Strach znów zajrzał w oczy czarnym. Czy mają wystawiać straże przed swymi kościołami?

Rzuca to cień na deklaracje optymistów, że tym razem rasizm został zepchnięty na internetowy margines. Podkreślają oni, że nigdy jeszcze amerykańska opinia publiczna nie była tak zjednoczona w potępieniu masakry, rasizmu i ideologii białej siły. Tylko lewica tego nie dostrzega, bo ma polityczny i wyborczy interes w podtrzymywaniu wizerunku czarnych jako bezsilnych ofiar białego rasizmu, zauważa Jason Riley w prawicowym „Wall Street Journal”. W tym samym dzienniku publicystka polityczna Peggy Noonan, była doradczyni prezydenta Reagana, katoliczka, skupia się na dwóch „cudach w Charleston”. Pierwszy to postawa bliskich ofiar Roofa. Postawa na wskroś chrześcijańska: kochajcie waszych nieprzyjaciół. Członkowie rodzin podkreślali, że ich wiara każe im miłością walczyć z działaniami przepełnionymi nienawiścią. Na Noonan zrobiło to wielkie wrażenie: to esencja chrześcijaństwa, podkreśla.

Drugi cud to sprawa flagi Konfederacji – dla ścisłości jednej z trzech państwowych flag secesjonistów, zwanej nieskalanym sztandarem, Stainless Banner – wciąż obecnej w przestrzeni publicznej w stanach dawnego niewolniczego Południa. Noonan pisze, że przebaczenie udzielone zabójcy w Charleston przez rodziny jego ofiar wytrąciło z dłoni tę flagę miłośnikom Konfederacji. To znów zakrawa na przesadny optymizm, ale po Charleston stało się coś dawniej nie do wyobrażenia.

Zaszła zmiana w sferze symbolicznej. Zmitologizowana, romantyczna narracja o wojnie secesyjnej – jej najbardziej znanym w świecie pomnikiem jest powieść Margaret Mitchell „Przeminęło z wiatrem” (1936 r.) – której symbolem jest flaga konfederacka, została tym razem odrzucona. I to jak! Byli gubernatorzy czterech stanów Południa poparli apel urzędującej gubernator Karoliny Południowej, republikanki o sikhijskich korzeniach Nikki Haley. Oświadczyła, że flagę należy usunąć sprzed gmachu władz stanowych. Cztery flagi dawnych secesjonistów usunięto sprzed gmachu władz stanu Alabama.

Wojna z flagą

Za usuwaniem flagi z przestrzeni publicznej opowiedział się były republikański pretendent do prezydentury Mitt Romney, który przegrał z Obamą w 2012 r. Republikanin David Beasley, były gubernator Karoliny Południowej, nie krył w mediach zaskoczenia tą zmianą stosunku do flagi. Gdy w 1996 r. proponował jej usunięcie ze szczytu kopuły wieńczącej budynek władz stanowych, dostawał anonimy grożące mu śmiercią. Jeden ze stanowych senatorów, którzy głosowali przeciwko wnioskowi gubernatora, po Charleston zmienił zdanie. Dostrzegł to, co wielu Amerykanów widziało od dawna: flaga przestaje być symbolem dumy z dziedzictwa kulturowego, a staje się symbolem nienawiści i przemocy.

Nie tylko w oczach czarnych. Swoją prywatną wojnę z flagą prowadzi od trzech lat hipster Goad Gatsby. Co sobotę przyjeżdża pod muzeum w Richmond w stanie Wirginia z plakatem „NOT my flag” (Nie moja flaga), którym kłuje w oczy tamtejszych flaggersów, demonstrujących swoje przywiązanie do symboli secesji. Równie jednoznacznie wypowiada się biały bloger i etnolog John Price: jeśli wieszacie sobie flagę na waszym domu, to dla mnie jesteście rasistami i zdrajcami. Price mieszka w stanie Pensylwania, niedaleko od Gettysburga, miejsca najsłynniejszej bitwy wojny secesyjnej i wielkiej mowy zwycięskiego prezydenta Lincolna.

Kilkaset metrów od domu blogera powiewa flaga secesjonistów. Znosił to aż do zbrodni Roofa. Teraz wygarnął całą prawdę: jestem wściekły! Na kulturę tolerującą czystą nienawiść, na media podtrzymujące ignorancję, na nauczycieli przekazujących historyczny fałsz. Na siebie samego, że wściekłem się dopiero teraz. Wojna domowa to nie były romantyczne zmagania w imię wolności z opresyjnym rządem wymuszającym zmianę kulturową. A flaga Konfederacji jest symbolem zdrady stanu i walki o utrzymanie dochodowego systemu niewolnictwa. „Jeśli chcemy zredukować rasizm – wtóruje mu komentator „New York Timesa” David Brooks – musimy wywyższyć symbole walki z rasizmem, a zdewaluować symbole oznaczające jego akceptację. Spuśćmy więc konfederacką flagę z masztu w obiektach publicznych”. Niestety, jedna wygrana bitwa nie oznacza wygranej wojny.

Adam Szostkiewicz z San Francisco

Polityka 28.2015 (3017) z dnia 07.07.2015; Świat; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Skalany sztandar"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną