Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Zorba przed wyborcami

Tsipras przegrał walkę w Brukseli, stawiając wszystko na jedną kartę

Aleksis Tsipras po zakończeniu szczytu eurogrupy Aleksis Tsipras po zakończeniu szczytu eurogrupy Facebook
Czy Grecy – traktowani do tej pory jako zakładnicy w negocjacjach – przełkną porażkę Tsiprasa i zaakceptują niemieckie warunki?

Takich emocji i zwrotów akcji mógłby pozazdrościć nawet turniej tenisowy na kortach Wimbledonu. Przez cały tydzień trwały negocjacje pomiędzy Grecją a jej wierzycielami, zakończone całonocnym maratonem spotkań przywódców państw strefy euro, na którym udało się wypracować – albo raczej wymęczyć – porozumienie.

Pierwszym zaskoczeniem było przedstawienie przez Ateny propozycji programu reform, który zawierał prawie wszystkie rozwiązania odrzucone przez Greków w referendum. Deklarację Aten z zadowoleniem przyjęli jej wierzyciele – Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Komisja Europejska i Europejski Bank Centralny. I gdy już wydawało się, że spotkanie przywódców strefy euro to tylko formalność, Niemcy powiedziały twardo „Nein”.

Na spotkaniu eurogrupy minister finansów Wolfgang Schäuble ogłosił, że aby odzyskać utracone do Greków zaufanie, wymaga od Aten wprowadzenia szeregu reform dużo kosztowniejszych niż te położone na stole pod koniec czerwca. W przeciwnym wypadku nie widzi dla Grecji miejsca w unii walutowej. To wzbudziło stanowczy sprzeciw greckiego premiera. Jego stanowisko w nocnych negocjacjach miękło jednak z godziny na godzinę i z rana Tsipras opuścił brukselską salę obrad na tarczy, ale pewien, że Grecy nie zostaną zmuszeni powrócić do drachmy.

Czy tak długie negocjacje były konieczne? Czy kondycja greckiej gospodarki pogorszyła się od czerwca na tyle, by uzasadnić wymóg wdrożenia przez Ateny bardziej restrykcyjnych reform? Czy sposób na zmniejszenie deficytu był najważniejszym punktem spornym?

Z ekonomicznego punktu widzenia odpowiedź na te wszystkie pytania jest oczywista: nie. Wszystko, co wydarzyło się w Brukseli i Atenach w ostatnich dwóch tygodniach, nie było w żaden sposób powiązane z realną gospodarką. Przywódcy toczyli między sobą grę polityczną o to, kto ma większą siłę negocjacyjną, czyniąc przedmiotem sporu program reform, który miał znaczenie drugorzędne. Od dawna wiadomo było bowiem, że niezależnie od tego, jakie reformy Grecy wprowadzą, to nie będą w stanie w najbliższych latach spłacać własnych zobowiązań i potrzebują restrukturyzacji długu.

Podwyżki VAT czy podnoszenie wieku emerytalnego są jedynie ceną, jaką Ateny muszą zapłacić, aby otrzymać trzeci pakiet pomocy finansowej. Ta cena jest z kolei bezpośrednio powiązana z kosztem politycznym przyznania pomocy Atenom. Do im większych wyrzeczeń zobowiązują się Grecy, tym łatwiej unijnym politykom, zwłaszcza z Niemiec, Finlandii, Słowacji czy krajów bałtyckich, wytłumaczyć wyborcom, dlaczego dają pieniądze Atenom, kiedy w tym samym czasie oszczędzają na własnych obywatelach.

Tsipras przegrał walkę w Brukseli, stawiając wszystko na jedną kartę. Zerwanie rozmów i ogłoszenie przez Ateny referendum miało na celu postawienie strefy euro pod ścianą i pokazanie, że Grecy nie boją się kosztów powrotu do drachmy. W tej sytuacji akceptacja poprzednich warunków wraz z prośbą o pomoc finansową wyglądała na akt dobrej woli.

Ryzykowny plan Tsiprasa prawie się udał, gdyż na stronę Greków przeszedł MFW, Francja, a nawet przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Niemcy odebrali jednak wcześniejsze zerwanie rozmów jako zniewagę i musieli Grekom podnieść cenę za uzyskanie pomocy finansowej. Z kolei Tsipras nie miał już pola do dalszych manewrów, gdyż z każdym dniem narastało ryzyko zapaści systemu finansowego i niewypłacalności kraju. Przyjął więc niemieckie warunki.

Teraz pozostaje tylko jedno pytanie: czy Grecy – traktowani do tej pory jako zakładnicy w negocjacjach – przełkną porażkę Tsiprasa i zaakceptują niemieckie warunki? Rząd w Atenach będzie musiał wykazać się jeszcze większą zręcznością i sprytem, aby przekonać społeczeństwo do reform, które tak długo krytykował. My możemy jedynie trzymać kciuki, aby poszło im lepiej niż w negocjacjach z wierzycielami.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną