Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Ten klimat nas zabije

Czekają nas wojny o wodę i żywność

W systemie sztucznych zbiorników Cantareira, który zaopatruje w wodę 20-milionowe SaoPaulo, wody prawie już nie ma. W systemie sztucznych zbiorników Cantareira, który zaopatruje w wodę 20-milionowe SaoPaulo, wody prawie już nie ma. Sebastiao Moreira/EFE / Forum
Niedawne upały będziemy wspominać z nostalgią, bo w przyszłości za szansę przyzwoitej egzystencji w świecie zniszczonym zmianami klimatu oddamy nasze swobody i wartości.
Coraz większe fale migrantów klimatycznych będą dobijały się do bram Europy i USA. Na zdjęciu pustynnienie obszarów graniczących z pustynią Kalahari.Winfried Bruenken/Wikipedia Coraz większe fale migrantów klimatycznych będą dobijały się do bram Europy i USA. Na zdjęciu pustynnienie obszarów graniczących z pustynią Kalahari.
W Kalifornii susza trwa nieprzerwanie już od czterech lat.National Oceanic and Atmospheric Administration/Wikipedia W Kalifornii susza trwa nieprzerwanie już od czterech lat.

Niepohamowana eksploatacja zasobów planety doprowadzi kiedyś do samozagłady – przestrzega papież Franciszek w encyklice „Laudato si”, dołączając tym samym do uczonych, którzy od lat ostrzegają przed ociepleniem klimatu i jego skutkami. Papież wie, o czym mówi, nie tylko od nich. W ostatnich dwóch latach w jego rodzinnym Buenos Aires z powodu upałów dochodziło nawet do protestów społecznych.

Wysokie temperatury w stolicy Argentyny, od grudnia do lutego, były zawsze mordercze, jednak w ostatnich latach dzieje się coś, co przekracza standardowe doświadczenie porteńos. Wysiada przeciążona sieć elektryczna – od klimatyzacji i domowych wiatraków, bez których nawet ludziom młodym i zdrowym trudno wytrzymać. Przestają działać elektryczne pompy wodne i lodówki. Starzy i niepełnosprawni stają się więźniami bloków i kamienic, bo nie działają windy. Wysoka wilgotność powietrza czyni to wszystko jeszcze bardziej nieznośnym. I tak dwa, dwa i pół, trzy miesiące. Podobne upały, choć lżejsze, odczuwamy tego lata w Europie – i nie tylko na południu; również w Polsce.

Z kolei São Paulo, największa metropolia Ameryki Południowej (20 mln mieszkańców), przeżywa kryzys wodny. Powód: trwająca od trzech lat susza. W ostatnich miesiącach dochodziło do reglamentacji wody i wielogodzinnych przerw w jej dostawie. W niektórych restauracjach korzysta się już z plastikowych talerzy, żeby nie marnować wody na zmywanie. Szpitale przygotowały zapasy wody na czarną godzinę. Stan São Paulo to serce brazylijskiego przemysłu, który potrzebuje wody tak jak ludzie; wytwarza ok. 40 proc. PKB kraju.

Woda w sztucznym jeziorze, które dostarcza miastu wodę, opadła z powodu suszy do poziomu kilku procent stanu uważanego za normę. To nie znaczy, że w São Paulo nie zdarzają się ulewy. Zdarzają się, ale za małe i za rzadko. W fawelach łapanie wody z nieba, polegające na rozstawianiu wiader i baniaków, prowadzi do wylęgania się moskitów, które przenoszą dengę. Liczba zachorowań na tę chorobę – za drugim razem bywa, że śmiertelną – wzrosła w ostatnim roku trzykrotnie.

Klimatyczne fatum dosięga też najbogatszych. Czwarty rok nieprzerwanej suszy przypomina Kalifornijczykom, że to tam znajduje się Dolina Śmierci, najbardziej suche miejsce w Ameryce i jedno z najcieplejszych na świecie. Na wiór schną kalifornijskie gaje drzew migdałowych, których podlewanie pochłaniało wcześniej nawet 10 proc. zużywanej w stanie wody. Jej racjonowanie w rolnictwie, a także ograniczenia przy myciu samochodów, napełnianiu basenów, podlewaniu pól golfowych nie łagodzą skutków kataklizmu. Stałe opadanie poziomu wód podziemnych powoduje w wielu miejscach wręcz zapadanie się gruntu. Kalifornia widzi swoje szanse w odsalaniu wody Pacyfiku. To drogi i energochłonny proces, na który mogą pozwolić sobie tylko najbardziej zamożni. 

Kto wywołuje susze

Przyczyny kłopotów São Paulo z wodą badacze upatrują w zmianach klimatycznych, spowodowanych rabunkową wycinką lasów deszczowych Amazonii. Dżunglę dewastują trzy sektory gospodarki: przemysł drzewny, hutnictwo i wielka hodowla bydła. Handlarzy drewnem interesują zwykle rzadkie i drogie gatunki drzew. Ale wycina się wszystkie jak leci. Drzewa gorsze z komercyjnego punktu widzenia spala się – część legalnie, część nielegalnie – na węgiel drzewny, który skupują okoliczne huty; używają go do wytopu surówki. Na ogołoconą z drzew ziemię wkraczają hodowcy, zamieniając ją w pastwiska dla bydła.

W ostatnich kilku dekadach wylesiono 17–18 proc. terytorium Amazonii, a około jednej trzeciej ulega różnym formom degradacji. Te zniszczenia już teraz wywołują poważne zmiany klimatyczne, m.in. susze i dzisiejsze kłopoty São Paulo. Dlaczego?

Las deszczowy jest magazynem wody i jej dostarczycielem do atmosfery w postaci ogromnych ilości pary. Tę wodę/parę roznoszą po kontynencie wiatry znad oceanu. Pomaga bufor, jakim jest pasmo Andów – para/woda pozostaje na lądzie. Dzięki temu znaczne obszary Ameryki Południowej były zazwyczaj mniej narażone na susze niż niektóre regiony świata położone na tej samej szerokości geograficznej, np. Australia. Dewastacja lasów deszczowych zaczyna odbierać kontynentowi ten przywilej – a to dopiero złego początki. Przy obecnym tempie wycinki Amazonii niektóre tereny dżungli zaczną zamieniać się w sawannę około 2040 r.

Wojny o wodę

Na Ziemi wody nie brakuje, jednak 97 proc. jej zasobów to woda słona; ponad dwa procent to lód i śnieg, mniej niż jeden procent to woda słodka, nadająca się do picia, użytkowania w rolnictwie i przemyśle. Ta woda jest rozmieszczona na świecie w sposób nieadekwatny do potrzeb ludzi. Obszary słabo zaludnione, np. Syberia, mają często dużo więcej wody niż terytoria cierpiące z powodu przeludnienia, np. Indie.

Organizacje humanitarne, także agendy ONZ, biją od lat na alarm, że blisko miliard ludzi na świecie nie ma dostępu do czystej wody, a ponad jedna trzecia (2,6 mld) żyje w złych warunkach sanitarnych. Zużycie wody podwaja się mniej więcej co 20 lat, większość konsumuje przemysł, rolnictwo i produkcja energii. Zwiększeniu zużycia wody często towarzyszy rosnące zanieczyszczanie jej źródeł.

Wycinka lasów deszczowych Amazonii to jeden z najbardziej widocznych przykładów przyczyn znikania wody i zmian klimatycznych wywołanych przez człowieka. Jest mnóstwo mniej spektakularnych, które niosą podobnie dewastujące skutki. Np. wydobywanie złota w peruwiańskich Andach, do którego zużywa się gigantyczne ilości wody, prowadzi do znikania całych jezior i zanieczyszczania rzek. Umierają zwierzęta, a ludzie są zmuszeni opuszczać domostwa i osiedlać się w miastach. Często schodzą na margines, bo runął ich świat, a świata miejskiego nie rozumieją. Zasilają slumsy, w których panuje bezrobocie, bieda, fatalne warunki sanitarne, epidemie, przestępczość.

Czarne scenariusze z powodu ubytków wody – i to na nieodległą przyszłość – układają się same. Np. zacznie spadać produkcja żywności; ergo: będą konflikty o dostęp do źródeł wody zarówno między ludźmi żyjącymi z rolnictwa, jak też między wsią a miastem.

Od dobrych kilkunastu lat analitycy przejęci zmianami klimatycznymi wieszczą wojny na ich tle. Brook Larmer, amerykański publicysta zajmujący się klimatem, pisał w „National Geographic”: „Już dziś w środkowej Azji pojawiają się obawy, że ubogie kraje, w których znaczną część powierzchni zajmują lodowce (Tadżykistan, Kirgistan), pewnego dnia zaczną odcinać dopływ wody swoim wzbogaconym na ropie i gazie, lecz spalonym słońcem sąsiadom – Uzbekistanowi, Kazachstanowi i Turkmenistanowi. Pokój między Indiami a Pakistanem może być w przyszłości tak samo zależny od dostępu do wody, jak od broni atomowej, ponieważ oba państwa czerpią zapasy z zasilanego lodowcami Indusu. Najważniejsze pytania dotyczą jednak Chin, kontrolujących źródła wszystkich ważnych rzek w regionie. Wybudowanie tamy na Mekongu spowodowało protesty w Indochinach. Jeśli Chińczycy wciąż będą próbowali zmienić bieg Brahmaputry, Indie mogą to odebrać jako prowokację i tam, gdzie oba kraje toczyły wojnę w 1962 r., dojdzie do nowego konfliktu”.

Nie trzeba zresztą wybiegać w przyszłość. Wojna domowa w Syrii, która pochłonęła ok. 300 tys. ofiar, też ma w tle zmiany klimatyczne. Wielka susza w latach 2006–10 wygnała z prowincji Rakka 1,5 mln ludzi, którzy zasilili biedne dzielnice innych miast, m.in. Damaszku i Aleppo. Opustoszenie Rakki z najbardziej przedsiębiorczych mieszkańców otworzyło bramy dżihadystom – to tam rozpoczęli swoje dzieło (POLITYKA 27).

Z Syrii uciekło już 4,5 mln ludzi. Większość znalazła schronienie u sąsiadów – w Libanie, Jordanii, Turcji. Niektórzy uciekają desperacko do Europy, gdzie widzą większe szanse dla siebie. Możliwe, że w przyszłości upały, niedostatek wody z jednej strony, a powodzie z drugiej, niemożność prowadzenia upraw, pustynnienie, głód i wywołane tymi zjawiskami konflikty wewnątrz dotkniętych społeczności, wzbudzą falę migracji w skali dziś nieznanej.

Komu dzwoni dzwonek

Północ i Południe spierają się na kolejnych szczytach klimatycznych o stopień ograniczania emisji gazów cieplarnianych – głównego winowajcy zmian klimatycznych. Bogata Północ oskarża kraje rozwijające się, głównie Chiny i Indie, o niechęć do samoograniczania się. Słusznie. Południe wytyka Północy tzw. dług ekologiczny, tj. 250 lat nieograniczonej eksploatacji surowców i produkcji, które przyniosły bogatym krajom dzisiejszy poziom życia. Również słusznie. Północ zresztą lekceważy propozycje powstrzymania się krajów Południa od eksploatacji surowców w imię dobra planety w zamian za globalną zrzutkę na te kraje (by mogły się rozwijać, nie tykając surowców). Jedną z takich ofert złożył prezydent Ekwadoru Rafael Correa: niech świat zapłaci połowę spodziewanych zysków – 3,6 mld dol. – a Ekwador pozostawi nietknięte złoża ropy naftowej znajdujące się na obszarach Amazonii. Powstał nawet oenzetowski fundusz na ten cel, ale na jego konto wpłynęły grosze. Ekwador rozpoczął więc przygotowania do eksploatacji złóż na obrzeżach dżungli.

Elinor Ostrom, noblistka zajmująca się ekonomią małych wspólnot, uważa, że działania indywidualne oraz lokalne mogą przyczyniać się do ograniczenia zniszczeń środowiska. Inni, jak Harald Welzer, autor głośnej książki „Wojny klimatyczne”, sprowadza optymistów na ziemię. Skłania się ku poglądowi, że indywidualne działania w rodzaju segregowania śmieci czy zamiany auta na rower są pożyteczne w kształtowaniu świadomości własnej i znajomych, lecz ich wpływ globalny jest znikomy. Żeby spowolnić, a być może kiedyś wyhamować zniszczenia środowiska, konieczne są działania na szczeblu państw i w skali międzynarodowej, twierdzi Welzer.

Szwajcaria inwestuje od lat w transport publiczny w myśl zasady, że kraj dobrobytu to nie taki, gdzie każdego biedaka stać na samochód, lecz taki, w którym bogaty przesiada się z auta do autobusu, tramwaju, pociągu. W niektórych gminach w Norwegii kombinacja urządzeń wodnych i napędzanych wiatrem już pokrywa całkowite zapotrzebowanie na energię. Niemcy inwestują w ocieplanie domów, by ograniczyć zużycie energii zimą. Mają też ambitny plan zmniejszenia emisji dwutlenku węgla o 40 proc. do 2020 r. Francuzi bazujący na energetyce jądrowej zaczynają nieśmiało rozważać przejście na odnawialne źródła energii do 2050 r. Działania na szczeblu pojedynczych krajów spełniają rolę dobrego przykładu, ale i one nie są wystarczające.

Kluczowe znaczenie mają działania w skali międzynarodowej. Niestety, wszelkie pakty dotyczące ochrony środowiska i klimatu mają charakter dobrowolny. Nie istnieje żadna instytucja światowa, która mogłaby nakazać państwom mniejszą emisję gazów cieplarnianych czy mniejszą wycinkę lasów ani tym bardziej karać za „zbrodnie ekologiczne”. Dla wielu światowych przywódców ocieplenie klimatu to wciąż problem drugorzędny. Póki nie zdarzy się kataklizm.

Welzer posługuje się analogią z drugą wojną światową jako wielką katastrofą. To ona legła u źródeł międzynarodowego prawa karnego, które ściga zbrodnie przeciwko ludzkości i ludobójstwo. A przecież ludobójstwa zdarzały się także przed Hitlerem – np. Ormian dokonane przez Turków (1,5 mln ofiar) czy Kongijczyków popełnione przez króla Belgii Leopolda II (8–10 mln). Dopiero katastrofa drugiej wojny, Holocaust i inne masowe zbrodnie spowodowały zmianę w myśleniu, która z kolei przyniosła zmiany instytucjonalne.

Autor „Wojen klimatycznych” twierdzi, że złożone powiązania między zmianą klimatu a jej społecznymi skutkami utrudniają zrozumienie skali możliwej katastrofy. Przewiduje też rolę czynników nieprzewidywalnych: np. „jeśli topnienie wiecznej zmarzliny uwolni w ogromnych ilościach metan albo utrata lasów czy nadmierne zakwaszenie mórz osiągną jakiś punkt krytyczny, dojdzie do efektu domina. Na poziomie społecznym to samo – konflikty o zasoby wywołają wojny, których skutkiem będą zwiększone strumienie uchodźców; te z kolei zaostrzą konflikty na granicach, co znowu doprowadzi do nieobliczalnej przemocy”.

W praktyce oznacza to, że coraz większe fale migrantów klimatycznych będą dobijały się do bram Europy i USA. Niejednokrotnie będzie się ich postrzegać nie jako migrantów klimatycznych, lecz np. uchodźców wojennych. Tyle że te wojny będą spowodowane konfliktami o zasoby z powodu zmian klimatu. Dzisiejsze obserwacje sugerują, że będziemy chcieli trzymać ich z dala od naszego dobrobytu, uznając, że mu zagrażają.

Zdążyć przed „1984”

To jednak będzie równoznaczne z uznaniem ich za istoty niemające takiego samego prawa do życia jak ludzie Zachodu – wszak nieszczęśnicy uciekają przed pewną lub możliwą śmiercią. W konsekwencji koncept wartości jednostki ludzkiej, do którego odwołują się euroatlantyckie systemy polityczne, legnie w gruzach (o ile już nie leży – jako zredukowany jedynie do zachodnich wspólnot). Na uspokojenie sumienia przyjmiemy wymówkę, że nie stać nas na pomoc w tak wielkiej skali. Nie skojarzymy obecności uchodźców np. z tym, że jakiś europejski koncern – dzięki dealowi z jakimś afrykańskim rządem – wypchnął lokalnych rolników z ich ziemi i prowadzi uprawy pod produkcję biopaliw. A wygnani stracili nie tylko źródło dochodu, ale i miejsce na ziemi – więc szukają go gdzie indziej.

Już teraz Europa dyskutuje o umieszczaniu uchodźców w obozach eksterytorialnych na terenie Afryki Północnej. Uchodźcy przyszłości może nawet do nich nie dotrą: będą umierać z głodu, braku wody bądź w wyniku lokalnych konfliktów o zasoby i międzypaństwowych wojen. Z pewnością znajdą się tacy, którzy zechcą zemścić się na dostatnim świecie poprzez akty terroru. W ten sposób (nieświadomie) dostarczą naszemu egoizmowi fałszywego uzasadnienia: „a nie mówiliśmy, że nie należy ich wpuszczać?”.

Welzer sugeruje nawet, że dostatnie społeczeństwa mogą posunąć się do rozwiązań okrutnych, choć powstrzymuje się przed porównaniami do Holocaustu. Pisze, że historia się nie powtarza, lecz zaraz dodaje, że jeśli ludzie Zachodu zinterpretują nowe problemy jako zagrażające ich egzystencji, mogą posunąć się do rozwiązań, „o jakich nigdy by wcześniej nie pomyśleli”.

Z pewnością będziemy skłonni oddać więcej władzy rozmaitym Wielkim Braciom, służbom bezpieczeństwa, prywatnym milicjom, które – jak się nam czasem złudnie zdaje – ochronią nas przed „najazdem obcych”. Oddamy nasze swobody, humanistyczne wartości i obudzimy się w „1984”, choć z pewnością w innej wersji niż ta, którą opisał Orwell.

A przecież jeśli model rozwoju oparty na eksploatacji surowców nie ulegnie zmianie, to i tak nastąpi w końcu jakaś klimatyczna katastrofa – żadne rygle u bram Europy ani Wielki Brat nie pomogą. Wtedy na Franciszkopodobne głosy może być za późno. Dlatego warto naciskać na polityków, by kwestię zmian klimatu potraktowali poważnie.

Polityka 29.2015 (3018) z dnia 14.07.2015; Temat z okładki; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Ten klimat nas zabije"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną