Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Paliwo oliwi rebelie

Ropa napędza terrorystów

Płonące zbiorniki po ataku terrorystycznym w terminalu przeładunkowym Ras Lanuf w Libii Płonące zbiorniki po ataku terrorystycznym w terminalu przeładunkowym Ras Lanuf w Libii Stringer/Reuters / Forum
Terroryści z Państwa Islamskiego i zbuntowani islamiści w Libii handlują ropą naftową i paliwami. To naftowy czarny rynek finansuje ich armie.
Aresztowany tankowiec „Morning Glory” szmuglował ropę sprzedawaną przez libijskich buntowników.Esam Al-Fetori/Reuters/Forum Aresztowany tankowiec „Morning Glory” szmuglował ropę sprzedawaną przez libijskich buntowników.
Konwój naftowy na granicy turecko-irackiejCaren Firouz/Reuters/Forum Konwój naftowy na granicy turecko-irackiej
Domowa rafineria w Aleppo przerabia surowiec dla Państwa Islamskiego.Nour Kelze/Reuters/Forum Domowa rafineria w Aleppo przerabia surowiec dla Państwa Islamskiego.
Uliczny punkt sprzedaży paliwaNour Kelze/Reuters/Forum Uliczny punkt sprzedaży paliwa

Ropa tanieje, niezmiennie od ponad roku, z około 100 dol. schodzi poniżej 50 za baryłkę. Po odwieszeniu sankcji nałożonych na Iran, który rozstaje się z programem wzbogacania uranu, prawdopodobnie potanieje jeszcze bardziej. To najczarniejszy scenariusz dla krajów żyjących z przemysłu naftowego: muszą ścinać budżety i nadzieje na łatwe zyski.

Na podobne problemy nieczułe jest jednak Państwo Islamskie, najmłodsze z petropaństw. Ono też handluje ropą, ale rozwinęło model biznesowy pomijający takie „szczegóły”, jak cena światowa, budowa własnych rurociągów i utrzymywanie błyszczących chromem wielkich rafinerii.

Fanatycy spod czarnego sztandaru nie są żadnym naftowym gigantem. Codziennie na całym świecie nafciarze pompują na powierzchnię około 90 mln baryłek, każda liczy po 159 litrów. Możliwości Państwa Islamskiego (PI) nie dobijają nawet jednego promila globalnej produkcji. Urobek islamistów wygląda skromnie, ale i tak chodzi o ogromne ilości i wielki majątek. Dość odważne szacunki amerykańskiego ministerstwa skarbu z zeszłego lata, z okresu po podboju przez PI znacznych obszarów północnego Iraku, zakładały, że możliwości produkcyjne islamistów sięgały 80 tys. baryłek ropy naftowej na dobę. Albo, przekładając rzecz na pieniądze, od 1 do 3 mln dol. wpływów dziennie, około pół miliarda rocznie.

Jakkolwiek by było, PI ma znacznie mniejsze wydatki niż administracja regularnych państw, oszczędza np. na wywozie śmieci i nie remontuje dróg. Dolar amerykański, używany do rozliczeń, nie jest elementem przypadkowym, wszystkie transakcje prowadzone są w gotówce i w walucie wroga. Abu Hadża, weteran walk z USA w szeregach Al-Kaidy i do niedawna dyrektor finansowy PI, przyznał BBC, że PI także wojnę prowadzi niskim kosztem. Swoim bojownikom płaci ledwie kilkadziesiąt dolarów miesięcznego żołdu, do tego dorzuca dodatki na żony i dzieci. Zagranicznym ochotnikom PI nie płaci w ogóle, toteż każdy dodatkowy milion poważnie wzmacnia możliwości bojowe organizacji trzymającej pod bronią 50 tys. osób.

Źródeł finansowania jest kilka, a wszystkie uczyniły Państwo Islamskie najbogatszą grupą terrorystyczną XXI w. Stało się tak, bo PI przestało liczyć tylko na datki przekazywane przez sympatyków, z których latami utrzymywała się Al-Kaida. Rabowanie banków mogło przynieść PI do kilkuset milionów dolarów. Równolegle organizacja porywała dla okupu, przynajmniej dopóki teatralne egzekucje nie wystraszyły ciekawskich cudzoziemców. Nadal zbiera podatki od przedsiębiorców i obywateli. Wreszcie – jak talibowie opium – handluje, czym popadnie. Niszczy tylko niektóre dzieła sztuki i tylko na pokaz. Po cichu woli przekopywać stanowiska archeologiczne i znalezione tam np. starożytne mozaiki wysyła do zagranicznych kolekcjonerów. Wschód Syrii i północ Iraku są bogatą w antyki kolebką kilku cywilizacji, ale jeszcze łatwiej tam o ropę naftową.

Diesel jak bimber

Jak każde przedsiębiorstwo agresywnie poszukujące rynkowych szans, także PI nie przepuściło okazji i na podbitym terytorium zajęło petroniszę, z której przepędziło irackie władze. Już podczas ofensywy prowadzonej z Syrii na Irak w taborach islamistów jechały ciężarówki przystosowane do wywożenia zdobycznej ropy. Po zajęciu Mosulu, największego miasta irackiej północy, w pierwszej kolejności PI zabezpieczało obiekty petrochemiczne i terroryzowało ich załogi. Na swoim terenie dżihadyści są władzą, ale poddawani ciągłym atakom, zorganizowali produkcję ropy i paliw tak, jak w zwykłych państwach kamufluje się podziemie narkotykowe albo jak działała mafia w czasach prohibicji. Dlatego próby ograniczenia naftowych możliwości PI przypominają walkę z bimbrownictwem.

Kluczem są szyby wiertnicze i przecinające zajęty obszar rurociągi, których PI oczywiście nie niszczy. Z rur kradnie transportowany surowiec, a szyby, jeśli uległy uszkodzeniom w czasie działań zbrojnych, naprawia siłami zatrudnianych przez siebie nafciarzy. Kolejnym ogniwem po szybach są minirafinerie, instalacje mniej skomplikowane niż aparatura do pędzenia bimbru, w których można produkować prawie pełnowartościowy olej napędowy, nadający się do silników samochodów i generatorów prądu.

Minirafineriom daleko do wyrafinowania. Składają się z metalowych beczek, stelaży z rurek, wiader i misek, cała konstrukcja jest na tyle prosta i uniwersalna, że używa się jej w miejscach świata bogatych w ropę, ale biednych i niestabilnych politycznie, m.in. powszechnie w delcie Nigru. W palenisku spala się ropę, ognisko podgrzewa z kolei ropę zgromadzoną w umieszczonym powyżej zbiorniku. Unoszące się z niego opary wędrują do chłodnicy, skąd skroplony niby-diesel skapuje do beczek. Łatwopalna zupa gotuje się na wolnym, niczym niezabezpieczonym ogniu, a całość strasznie kopci i w każdej chwili grozi wybuchem. Przy odrobinie umiejętności i sporej ilości odwagi niewielkim kosztem można wyprodukować setki litrów dziennie.

Wytworzone tak paliwo napędza pojazdy wojskowe lub trafia na stacje benzynowe na rynku wewnętrznym, dzięki czemu mieszkańcy terenów kontrolowanych przez PI mają co wlać do baków. Albo szmuglowane jest do sąsiednich państw: podobno jeździ się na nim aż w Afganistanie.

Głównym jednak przedmiotem naftowej kontrabandy pozostaje ropa nieprzetworzona. Żeby zarobić na handlu, PI musiało odciąć się od łatwego do kontroli międzynarodowego obiegu tego surowca i omijać sieć rurociągów. Nie wystawia towaru na giełdach ani nie może korzystać z kont bankowych będących na celowniku służb specjalnych. Stworzyło więc czarny rynek, którego rdzeń stanowią kierowcy prywatnych cystern. To oni skupują ropę skradzioną z rur i wypompowaną z szybów. Płacą mało, góra kilkanaście dolarów za baryłkę, w końcu sami ponoszą ryzyko.

Jeżdżąc po Bliskim Wschodzie, korzystają z używanych od wieków szlaków przemytniczych biegnących po pustyniach i przecinających granice, których na pustyni nikt nie pilnuje. Oprócz PI bezpieczne funkcjonowanie tras zapewniają mieszkające po drodze plemiona oraz rzesze pośredników i przekupnych urzędników. Łapówki przekładają się na pieczątki przybite do odpowiednich certyfikatów pozwalających, by lewy towar, wjeżdżając do Iranu i Turcji, wyglądał na zupełnie legalny.

Akademia naftowo-terrorystyczna

Nadżmiddin Karim, gubernator zarządzanego przez Kurdów Kirkuku, mówił amerykańskiemu radiu NPR, że działacze PI przemytniczego know-how prawdopodobnie nauczyli się od Al-Kaidy. W czasie niedawno zakończonej okupacji Iraku Amerykanie zamknęli wielu z jej członków w dużym obozie internowania Bucca. Bojownicy Osamy bin Ladena siedzieli tam razem z wkurzonymi młodymi Irakijczykami. Młodzież się frustrowała, radykalizowała, trochę modliła, trochę czytała, nawiązywała przyjaźnie. Właśnie paczką obozowych kumpli jest całe dzisiejsze kierownictwo Państwa. Nudząc się jak mopsy, zabijali czas, słuchając opowieści doświadczonych dżihadystów. Niechcący stworzyliśmy im uniwersytet terrorystyczny, przyznaje gen. David Petreus, który dowodził siłami międzynarodowej koalicji w Iraku, a później szefował CIA.

Wśród ekspertów powszechne jest przekonanie, że PI będzie walczyło tak długo, jak długo utrzyma źródła finansowania. Stąd w połowie maja amerykańscy komandosi, drugi raz od 2011 r., kiedy zaczęła się syryjska wojna domowa, przeprowadzili operację w Syrii w celu pojmania lub zabicia Abu Sajafa, głównego specjalisty PI od handlu ropą, który – według telewizji Al-Arabija – też był w obozie Bucca. Jego eliminacja i setki wcześniejszych ataków amerykańskiego lotnictwa na instalacje naftowe terrorystów miały doprowadzić do znaczącego spadku produkcji. W efekcie PI ma teraz produkować mniej niż 20 tys. baryłek dziennie.

Celami amerykańskich ataków były m.in. rafinerie i szyby naftowe, ale strzelano tak, by je tylko znacznie uszkodzić, aby iracka administracja mogła je szybko otworzyć po odbiciu terenów zajętych przez terrorystów. Zaangażowanie Amerykanów przypomina, że spadająca cena ropy to miecz obosieczny, bo obniża jednocześnie zdolność państwa irackiego do inwestowania w swoje siły zbrojne i zwalczania PI, które zagarnęło część nowoczesnego uzbrojenia, przekazanego wcześniej Irakijczykom przez Amerykanów.

Przywódcy Państwa Islamskiego twierdzą, że wbrew nalotom pompują i ciągną ropę z rurociągów na całego, nadal utrzymują też tysiące – to już chyba przesada – minirafinerii, które przenieśli z pustyni i poukrywali w miasteczkach. Trudno te zapewnienia zweryfikować, tak samo jak plotkę o tym, że PI prowadzi barterową wymianę z syryjskim reżimem Baszara Asada, z którym oficjalnie walczy. Terroryści mają przesyłać mu gaz ziemny wykorzystywany do produkcji prądu, który z kolei Asad odsyła w rozliczeniu.

Z dwóch Libii na Maltę

Lutowa rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ, która zakazuje handlu ropą z terrorystami, została skrojona pod potrzeby walki z Państwem Islamskim na Bliskim Wschodzie. Nie wspomina jednak o sytuacji w Libii, dysponującej największymi złożami ropy w Afryce. W chaosie tlącej się wojny domowej swoją władzę próbują tam rozszerzać dwa konkurencyjne rządy wywodzące się z grup, które obalały Muammara Kadafiego: Libijski Świt, jak nazywa się ugrupowanie islamistów w Trypolisie na zachodzie kraju, i uznawany przez większość społeczności międzynarodowej rząd w Tobruku, który ma za sobą armię.

Oba rządy ostro konkurują w handlu ropą. Na niezłej pozycji jest ekipa w Trypolisie, która dysponuje stołeczną siedzibą państwowej firmy wydobywczej, utrzymała też część dawnych klientów. Wobec tego Tobruk musiał powołać własny zarząd firmy naftowej i otworzyć konta w Dubaju. Tam kierowane są wpływy, które Tobruk otrzymuje ze swojego handlu ropą, a przelewy do Libii wysyła tylko na bieżące potrzeby administracji, np. dopłaty do żywności.

Polem najostrzejszej rywalizacji obu rządów nie są szyby naftowe, ale nadmorskie terminale przeładunkowe, zwłaszcza Ras Lanuf, trzeci największy port naftowy kraju. Tobruk go zamknął, a urzędujący w nim strażnicy mają traktować każdy statek próbujący wedrzeć się do portu jako jednostkę piracką i w związku z tym ją aresztować. Rząd w Tobruku dowodzi, że tankowce próbujące cumować w Ras Lanuf nie zawsze wożą ropę, zdarza się, że mają na pokładzie broń i zaopatrzenie dla oddziałów wiernych Trypolisowi. Dlatego podejrzane jednostki, także przeznaczone do wożenia ropy, są odstraszane, a bywa że i ostrzeliwane przez lotnictwo legalnego rządu. Albo mogą stać się celem abordażu. Tak jak w marcu zeszłego roku został przechwycony (przez amerykańskich Navy Seals, ale po prośbie rządu w Tobruku) tankowiec „Morning Glory”, pływający pod banderą Korei Płn. Załoga próbowała wywieźć pod pokładem kupiony od rebeliantów ładunek ropy wart 20 mln dol.

W Libii walczą także ciągnące w swoją stronę plemienne milicje oraz dżihadyści różnej maści, m.in. z Państwa Islamskiego. Odwrotnie niż w Iraku, terroryści koncentrują się na niszczeniu instalacji naftowych i zabijaniu pracujących tam inżynierów. Wszystkie strony wojny – to wnioski urzędników ONZ – zgodnie zarabiają na paliwowym przemycie i z ich pieniędzy się zbroją.

Libia nadal nie porzuciła subsydiów zapoczątkowanych przez Kadafiego. Bank centralny, lawirujący między dwoma rządami, nadal dopłaca do paliwa, przez co litr kosztuje równowartość 40 gr. To połowa ceny egipskiej, jedna siódma tunezyjskiej, ósma część ceny w Czadzie i ledwie 10 proc. tego, co muszą na stacjach płacić Maltańczycy. Nic dziwnego, że we wszystkich tych kierunkach po morzu płyną statki i łodzie z benzyną, a po pustyni ciągną karawany ciężarówek.

Wliczone w cenę

Wraz z przedłużającą się okupacją części Iraku i Syrii przez Państwo Islamskie oraz chroniczną wojną domową w Libii ceny ropy powinny rosnąć, tak podpowiada zdrowy rozsądek. Wbrew niemu branża jednak niespecjalnie się przejęła, gdy sunniccy radykałowie z PI zaczęli robić brutalne porządki w Iraku. 90 proc. irackich złóż znajduje się na południu kraju w rękach szyitów i dziś Irak, za sprawą nowych inwestycji, notuje kilkuletnie rekordy wydobycia, pompuje ponad 4 mln baryłek dziennie. Libia produkuje od 0,2–0,6 mln, ponad milion baryłek mniej niż w czasach Kadafiego.

Ropa tanieje, bo jej wartość podniósłby dopiero konflikt w Arabii Saudyjskiej albo zawał na morskiej trasie z Zatoki Perskiej. Natomiast wojna w Libii i obecność Państwa Islamskiego na północy Iraku nie robią na tzw. rynkach żadnego wrażenia. Zbrodnie i bunty w tamtych okolicach opatrzyły się i już dawno zostały wliczone w cenę ropy. Zachodowi brakuje więc paliwa do walki z terrorystami.

Polityka 34.2015 (3023) z dnia 18.08.2015; Świat; s. 51
Oryginalny tytuł tekstu: "Paliwo oliwi rebelie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną