Podczas pierwszych czterech miesięcy piastowania swych nowych funkcji młody książę spotkał się z prezydentami Obamą i Putinem, Hollande’em i al-Sisim. Znalazł czas, by pokierować wojną w Jemenie i polityką naftową państwa. Ukrócił przynajmniej jedną pałacową intrygę, nawiązał rozmowy z zagranicznym wrogiem dworu i rozkręcił na Facebooku kampanię autopromocji adresowaną do saudyjskiej młodzieży – 60 proc. ludności państwa ma mniej niż 21 lat – za której reprezentanta się uważa. I na chwilę tylko odpoczął na ulubionych Malediwach, gdzie na przyjęcie dla przyjaciół wynajął dwie wyspy za rozsądną cenę ponad 8 mln dol. Dwutygodniowe wczasy umilała im Shakira i gwiazdor Gangnam Style Psy, Jennifer Lopez i Pitbull.
Ale Mohammed bin Salman, następca następcy saudyjskiego tronu, jest przede wszystkim – podobno – tytanem pracy. Podobno – bo tak naprawdę niewiele o nim wiadomo, mimo że decyzja jego ojca, króla Salmana, z 29 kwietnia, pozbawiająca tytułu następcy tronu mianowanego przezeń zaledwie trzy miesiące wcześniej swego brata księcia Mukrina bin Abdulaziza, postawiła Mohammeda w świetle jupiterów. A właściwie obu Mohammedów – bo następcą tronu został wówczas dotychczasowy następca następcy, 56-letni książę Mohammed bin Najef, minister spraw wewnętrznych i szef wywiadu, a na jego miejsce król mianował swego syna, Mohammeda bin Salmana.
Zawiła dynastia
W saudyjskiej dynastii nie jest dziś przyjęte, żeby następcą tronu został bezpośrednio królewski syn. Zdarzyło się to tylko raz, gdy po twórcy współczesnej Arabii Saudyjskiej Abdulazizie ibn Saudzie tron objął w 1953 r.