Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Bomba tyka

Algieria: władza słabnie, niepokój narasta

Prezydent Abdelaziz Buteflika na banerze w Ghardai. W czasie kampanii wyborczej był kandydatem widmo, teraz też go praktycznie nie widać. Prezydent Abdelaziz Buteflika na banerze w Ghardai. W czasie kampanii wyborczej był kandydatem widmo, teraz też go praktycznie nie widać. Frederic Soreau / Getty Images
Algieria w świecie arabskim jest inna: stosunkowo zamożna i ma pamięć tragedii. Ale władza słabnie, rezerwy topnieją, a bunt narasta.
Zamieszki w Ghardai, lipiec 2015 r.Corbis Zamieszki w Ghardai, lipiec 2015 r.

Tym wielkim krajem rządzi widmo. Kampania wyborcza przed czwartą kadencją prezydenta Abdelaziza Butefliki była kuriozum w skali światowej: prezydent się nigdzie nie pokazał, na wiecach stał tylko jego portret, przemówienia wygłaszali poplecznicy, czasem nadawano mowę z taśmy. W ubiegłym tygodniu ktoś w internecie puścił w świat niesmaczny żart o jego śmierci. 78-letniego prezydenta praktycznie nie widać, a jak długo może tak funkcjonować kraj.

Problem jest tym poważniejszy, że Buteflika, kiedy 16 lat temu objął urząd, podporządkował sobie wszystkie ośrodki władzy: rząd, służby specjalne, armię i koncerny naftowe. – Ale to centrum władzy dziś nie funkcjonuje. Choroba prezydenta wszystko podkopała. Nie chodzi już nawet o to, że Algieria jest źle rządzona. Ona nie jest wcale rządzona – mówi socjolog Nasser Dżebbi.

Dwa i pół roku temu prezydent miał udar i prawie trzy miesiące leżał w szpitalu wojskowym w Paryżu, przed rokiem wywieziono go na leczenie do Grenoble. U części starej gwardii budzi to współczucie, tłumaczą, że Roosevelt też jeździł na wózku inwalidzkim i rządził; zresztą chodzi o towarzysza lat wojny wyzwoleńczej i budowy nowego państwa. Buteflika, z wielodzietnej rodziny, w 19. roku życia przyłączył się do Frontu Wyzwolenia Narodowego (FLN) walczącego przeciw Francji o niepodległość.

Był blisko Huari Bumediena, późniejszego pierwszego szefa policji i wojska niepodległej Algierii, a więc blisko najważniejszych wówczas resortów. Został zaraz po wygranej wojnie najmłodszym ministrem w rządzie, na początku młodzieży i sportu, a potem kierował dyplomacją kraju. I jeszcze połowy świata, bo w okresie romantycznego socjalizmu Algieria przewodziła tzw. ruchowi państw niezaangażowanych.

Prawie setka państw usiłowała lawirować między wrogim kapitalizmem Zachodu i bratnimi krajami socjalistycznymi, tworząc tzw. Trzeci Świat. Rzecznikiem i negocjatorem tej formacji był właśnie Buteflika, przez 16 lat szef MSZ. Nie wiadomo, dlaczego oficjalna jego biografia pomija incydent z 1975 r. Jeden z największych terrorystów świata Carlos, zwany Szakalem, wziął na zakładników wszystkich ministrów Organizacji Krajów Eksporterów Ropy Naftowej, potężnego wówczas kartelu, przyduszającego cały Zachód. Z Szakalem negocjował właśnie Buteflika, nawet Amerykanie w poufnej depeszy ocenili, że Algierczyk był „skuteczny i opanowany”.

Krwawa łaźnia

Ale budowa socjalizmu, nawet wsparta bogactwem naftowym – a dziś Algieria eksportuje ropę za 60 mld dol. – nie eliminuje ani korupcji władzy, ani rywalizacji i zawiści. Bumedien umiera w 1978 r., Buteflika wkrótce nie tylko traci stanowisko, ale jest ścigany za malwersacje i przywłaszczenie funduszy państwowych. Czy zarzuty były prawdziwe? Któż może wiedzieć? W każdym razie Buteflika ma pieniądze, by wygodnie żyć w Szwajcarii na 6-letnim wygnaniu. Wraca w 1987 r., kiedy Algierię ogarnia bunt przeciw władzy, bo prawie 30 lat jednopartyjnego socjalizmu daleko kraju nie zaprowadziło.

Władza ogłasza stan wojenny, a potem próbuje demokratyzacji i wolnych wyborów. Ale pierwszą ich turę wygrywają islamiści: Islamski Front Ocalenia, który obiecuje dobrobyt i wszelką sprawiedliwość. Wkracza armia, która uważa, że ów Front nie tylko kraju nie ocali, ale go zgubi. Armia zrywa wybory i obejmuje rządy. Ostrożny Buteflika nie wchodzi do rządu wojskowego ani nie przyjmuje od wojska propozycji szefowania krajowi ogarniętemu straszną, krwawą wojną domową między ugrupowaniami islamistów i armią: 150 tys. zabitych. Takiej rzezi żaden kraj arabski – do czasu dzisiejszej Syrii – nigdy nie przeżył.

Dopiero kiedy czarne dziesięciolecie brudnej wojny dobiega końca – Buteflika obejmuje urząd prezydenta. Niby w drodze wyborów, ale większość konkurentów wycofuje się w przeddzień głosowania, uważając, że Buteflika jest sterowany przez wojsko. Pierwsza kadencja upływa pod hasłem przebaczenia i zgody narodowej, amnestia obejmuje 5 z 20 tys. więźniów. Ale druga i trzecia, mimo dochodów z ropy, nie przynosi ani wielkiego postępu gospodarczego, ani zadowolenia obywateli.

Krew przestaje się lać, jednak ani ogromne pieniądze ładowane w inwestycje publiczne, ani niemałe świadczenia socjalne nie zasypują przepaści między władzą i szarymi ludźmi, nie osłabiają strachu przed policją, a najważniejsze – nie likwidują zjawiska zwanego hogra, uczucia poniżenia, pogardy ze strony władzy, bezsilności i braku perspektyw.

To taki późny stagnacyjny socjalizm plus większa jeszcze monokultura paliwowa niż w Rosji. System w praktyce jednopartyjny, na górze ciągle ci sami ludzie, niekompetencja, nepotyzm, znacjonalizowana gospodarka jest tylko zakładnikiem polityki, za intratną posadę trzeba zapłacić. DRS, czyli bezpieka, jest, a w każdym razie do niedawna była, wszechwładna. Żyje też homo sovieticus czy raczej homo algiericus, który – jak w głębokim PRL – traktuje wszystko jak państwowe, o nic nie dba, czy się stoi czy się leży…

Bez pojednania

Dosłownie przeraża ostatnia powieść najgłośniejszego algierskiego pisarza Yasminy Khadry – „Qu’attendent les singes” (Na co czekają małpy). Baron partyjny, szara eminencja, żyjący niby książę wśród służących i przepychu, czerpiący z kasy państwowej, kiedy i ile chce, morduje młodą studentkę, zwabioną do rezydencji. Nikt go nie podejrzewa, bo zwłoki znaleziono na odludziu, a usłużny goryl finguje winę jej chłopaka. Pewien nieprzekupny inspektor policji zostaje wkrótce odsunięty od śledztwa, bo baron jest wszechwładny, bogaty, należy do innego świata, dygnitarzy, którym wolno wszystko: wielkie transakcje zagraniczne, spółki słupy, pranie pieniędzy, posyłanie ludzi na dno, skrytobójstwa, obsmarowywanie nielicznych uczciwych.

– To prześwietlenie algierskiego społeczeństwa, wydanego na pastwę kartelu rządzących i ich fortun. Nie wyolbrzymiłem złych stron ani nie skarykaturyzowałem dzisiejszej Algierii. Pieniądze pochłonęły wszystko, skrupuły moralne i wartości ludzkie. Zawładnęły umysłami i skorumpowały sumienia – mówi mi pisarz, który od dawna żyje poza krajem.

Jeśli jest tak źle, to dlaczego Algierię całkowicie ominęła wiosna arabska, która rozpoczęła się w sąsiedniej Tunezji, albo chaos jak w sąsiedniej Libii czy też starcie z islamem politycznym jak w Egipcie? Bo wiosna, i to krwawa, była już tu w latach 90. Pamięć o niej przetrwała w każdej rodzinie i stanowi niezagojoną ranę. To leczy z rewolucyjnego romantyzmu. Poza rzeką krwi, która popłynęła w czarnym dziesięcioleciu, doszło jeszcze do exodusu inteligencji: 100 tys. ludzi uciekło z kraju, a po wojnie kolejne 60 tys. Wyjazdy najzaradniejszych trwają. Francja wydaje Algierczykom 180 tys. wiz rocznie, a wiadomo – część nigdy nie wróci. Zostają przede wszystkim ci, którym się najmniej chce, co ma wiadomy wpływ na nastroje społeczne.

W tamtej brudnej wojnie nie chodziło o miejsce religii, tylko o wystąpienie przeciw władzy, a że przeciw władzy była akurat partia islamska, to zyskała tak wielkie poparcie. Zresztą Buteflika od dawna próbuje islamistów sobie zaskarbić: budując teraz największy meczet w Afryce Północnej, przerywając pięć razy dziennie program radiowy na modlitwę, stawiając kaplice w miejscach pracy czy zamykając sklepy z alkoholem.

Pojednanie po wojnie, tak reklamowane, chyba jednak nie zaszło. Często islamiści wrócili do domów i mieszkają obok ludzi, którzy byli ofiarami. I dostają dziś – w odczuciu zwykłych ludzi – więcej niż nieislamiści.

Młodzi czekają

Zagrożenie terrorystyczne? Istnieją grupy skrajne, terrorystyczne – jak głośny Al-Muchtar Bilmuchtar, głęboko na Sahelu, łupieżca, diler broni, wojskowy szef Al-Kaidy w całym Maghrebie. W styczniu 2013 r. wymordował 40 zakładników w instalacjach wydobywczych na pustyni. Ale zamach udał się nie z powodu jakiejś przemożnej siły ekstremistów algierskich, tylko dlatego, że milionowa armia po prostu zbyt sennie strzeże instalacji naftowych. Wątpliwe, by doszło do ponownego zamachu w tej skali.

Podobnie jak Rosja, Algieria jest w stanie równoważyć wydatki socjalne przy cenie ropy ok. 105 dol. za baryłkę. Przy dużo niższej cenie surowca budżet się nie spina. A władza musi kupować spokój społeczny. Każdy dostaje swoją porcję tortu, niewielką, ale zawsze. Jeśli tylko jest jakiś bunt, palenie opon, bicie szyb – a socjolog, cytowany przez dziennik „Le Monde”, naliczył takich minirozruchów aż tysiąc w skali roku – to władze zaraz dają jakąś podwyżkę albo jakieś talony. Ciągle jest z czego. Rezerwa z dochodów eksportu topnieje, ale jest jeszcze tego ok. 180 mld dol. To niemało. Na jakiś czas – ale jaki? – starczy.

Władza udaje, że wszystko jest w porządku. Ale widać, że mamy do czynienia z inscenizacją. Kto rządzi naprawdę? Spekulują, że Saïd Buteflika, młodszy brat prezydenta, strzegący go w pałacu. Na co minister ds. komunikacji społecznej mówi, że Saïd jest tylko doradcą. Sowietolodzy niegdyś domyślali się, kto rządzi w ZSRR, na podstawie jawnej obecności członków biura politycznego na uroczystościach, ale przecież niewiele wiedzieli naprawdę, tak i tu spekulacje są ryzykowne. Brak przejrzystości jest zasadą, zwłaszcza że pachnie buntem.

Żakerii może być i tysiąc, ale przed rokiem doszło do niecodziennego buntu: setki policjantów przez całą dobę trzymały w okrążeniu siedzibę rządu z wrogimi okrzykami pod adresem swego szefa. Teraz, we wrześniu, nasiliły się oznaki słabnięcia władzy, która być może – jak prezydent – dożywa swych ostatnich dni. Nie tylko odszedł dotychczasowy szef bezpieki gen. Mohamed Tufik, ale aresztowano jego prawą rękę gen. Hassana pod zarzutem tworzenia… bandy zbrojnej i odłożenia sobie na boku zapasu broni.

Osłabienie bezpieki zaczęło się pod koniec lipca. Rzekomo ktoś wtargnął do pałacu prezydenckiego. Stracili posady trzej generałowie: szef gwardii republikańskiej, szef ochrony prezydenckiej i szef kontrwywiadu. Wydawało się, że zyskuje grupa wojskowych, ale przedtem zniknął gdzieś gen. Belcheir, ważna postać tego klanu. Jednak największą sensacją było rozwiązanie głównej formacji antyterrorystycznej GIS – grupy interwencji specjalnych.

Choć nie bardzo wiadomo, o co chodzi, trudno nie uznać tych zjawisk za objaw kryzysu władzy. Rządowa telewizja, pokazując walki w sąsiedniej Libii, rozruchy w Egipcie czy bombardowania w Syrii, przypomina hasło Butefliki: ja albo chaos. Tylko że Buteflika się kończy. Oczywiście po odejściu prezydenta wojsko i bezpieka mogą się dogadać i spokojnie wystawić nowego. Ale mogą się i pożreć między sobą. Gorzej, gdy skończą się pieniądze. Wtedy trzeba pamiętać, że 75 proc. mieszkańców tego 39-milionowego kraju nie ma jeszcze 30. roku życia i przy obecnym stanie frustracji dołączyć może do potoków ludzi szukających w Europie lepszego życia.

Polityka 40.2015 (3029) z dnia 29.09.2015; Świat; s. 56
Oryginalny tytuł tekstu: "Bomba tyka"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną