Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Mały Berlin

Niemcy: mur wciąż stoi

Dzisiaj fragment niegdysiejszego muru jest atrakcją turystyczną. Dzisiaj fragment niegdysiejszego muru jest atrakcją turystyczną. Fabrizio Bensch/Reuters / Forum
W Mödlareuth betonowy mur z czasów zimnej wojny stoi do dziś. A granica sprzed zjednoczenia nadal dzieli ludzi.
MS/Polityka
Mur miał 700 m długości i stanął pięć lat później niż berliński.Andreas Praefcke/Wikipedia Mur miał 700 m długości i stanął pięć lat później niż berliński.

Zbliżała się północ 25 maja 1973 r. W punkcie kontrolnym Hans-Jürgen Schulz jak zwykle pokazał przepustkę, która uprawniała go do przebywania w 500-metrowym pasie ochronnym przy granicy z RFN. Gdy zbliżył się do Mödlareuth, wyłączył światła w samochodzie. W pobliżu zabudowań tzw. dolnego młyna, które utrudniały widoczność enerdowskim wartownikom, dojechał do wysokiego na ponad trzy metry muru. Wdrapał się na drabinę postawioną na dachu pojazdu, przeskoczył na drugą stronę – i był już w wolnym świecie. Wschodnioniemieccy pogranicznicy zdążyli jeszcze wycelować w niego reflektorem, ale żaden nie pociągnął za spust.

Dziś stoi tam tablica przybliżająca historię tej ucieczki. W okolicy wyrosły wiatraki energetyczne, na dachach domów pojawiły się kolektory słoneczne. Można jednak odnieść wrażenie, że czas w Mödlareuth się zatrzymał. Już przy parkingu gości wita stary sowiecki czołg T-34. Nieco dalej wieżyczki wartownicze, bunkier obserwacyjny, płot z drutem kolczastym i tablica z groźnym napisem „Obszar przygraniczny. Strefa zamknięta! Wstęp i wjazd dozwolone tylko za specjalnym zezwoleniem”.

Mödlareuth, położone w połowie drogi z Berlina do Monachium, to kilkanaście gospodarstw i niespełna 50 mieszkańców. Dziś to jedna z najsłynniejszych niemieckich wsi. W czasach zimnej wojny był tu bowiem Berlin w miniaturze – z podobnym murem przecinającym świat na dwa przeciwstawne bloki.

Zakaz pozdrowień

Lokalna rzeka Tannbach, którą można pokonać jednym susem, już w XVI w. dzieliła niemieckie hrabstwa. Od 1810 r. biegła tędy granica między Królestwem Bawarii a Księstwem Reuss, które z czasem stało się częścią Turyngii. Do końca drugiej wojny światowej nie miało to jednak wielkiego znaczenia. Szkoła i gospoda były wspólne. Tak jak kościół ewangelicki w pobliskim Töpen.

Podział utrzymał się po 1945 r. Na północ od Tannbach rozciągała się sowiecka strefa okupacyjna Niemiec, na południe – amerykańska. Od 1949 r. biegła tędy granica dwóch państw niemieckich – NRD i RFN. Przy rzece stały posterunki kontrolne, ale początkowo łatwo jeszcze było o przepustkę. Bolesna dla mieszkańców zmiana nadeszła w maju 1952 r. To wtedy z dnia na dzień władze NRD zamknęły granicę, by powstrzymać falę ucieczek do RFN.

Osoby uznane za niepewne zmuszono do opuszczenia domów w strefie przygranicznej. Arno Wurziger z rodziną – właściciele tzw. górnego młyna – w ostatniej chwili zdołali uciec na Zachód. Młyn został zrównany z ziemią. W wiosce stanął drewniany płot, który brutalnie wkroczył w życiorysy. Siegfried Seidel, obywatel RFN, nie mógł ukończyć szkoły po stronie NRD. Do dyplomu zabrakło mu kilku tygodni. Max Goller, mieszkający w południowej części Mödlareuth, nagle stracił kontakt z bratem Kurtem z części północnej.

Obywatelom NRD nie wolno było nawet pozdrawiać sąsiadów po drugiej stronie. Najważniejsze wieści i tak rozchodziły się bez słów. Czarne stroje żałobne oznaczały śmierć w rodzinie. Jeśli wśród prania zaczęły się pojawiać dziecięce ubranka, wiadomo było, że małżonkowie doczekali się potomka.

Betonowy mur, długi na 700 m, stanął w Mödlareuth w 1966 r. – pięć lat później niż berliński. Żeby dotrzeć do niego od strony NRD, trzeba było najpierw pokonać inne przeszkody, takie jak urządzenia samostrzelające czy zapora dla samochodów. Noce we wsi były jasne, bo w pasie granicznym non stop świeciły reflektory.

Karin Mergner, urodzona dwa lata po wojnie, wychowała się na terenie Lasu Frankońskiego w północnej Bawarii. Miała 14 lat, gdy po raz pierwszy przejeżdżała z siostrą i szwagrem przez południową część Mödlareuth. Muru jeszcze nie było, ale wrażenie i tak było ponure: uzbrojeni żołnierze, groźne owczarki alzackie i drut kolczasty. Boże, biedni ludzie! – pomyślała o mieszkańcach wioski. Kilka lat później poznała na potańcówce przyszłego męża – rolnika z Mödlareuth. Wkrótce zamieszkała w domu z widokiem na pilnie strzeżoną granicę.

Heinrich Wehr, też rocznik 1947, dorastał w Rudawach – górzystej okolicy NRD przy granicy z Czechosłowacją. Nie miał rodziny w RFN, długo nie oglądał zachodniej telewizji, nie był w żadnym kraju kapitalistycznym. Gdy w latach 1967–68 odbywał w Mödlareuth służbę wojskową, przełożeni wtłaczali mu do głowy, że po drugiej stronie granicy czai się wróg klasowy.

Arnold Friedrich, rówieśnik Wehra, pracował w tym czasie w tej samej okolicy jako urzędnik zachodnioniemieckich służb granicznych. Możliwe, że widzieli się kiedyś przez lornetki. – Bogu dzięki nigdy nie musieliśmy strzelać – mówi Friedrich. Gdy w 1973 r. Hans-Jürgen Schulz uciekł przez mur w Mödlareuth, Friedrich wciąż pełnił służbę na granicy. Pamięta, że po stronie NRD zamontowano niebawem dodatkowy metalowy płot i ścięto wiele drzew. Zabudowania dolnego młyna zostały profilaktycznie rozebrane.

W latach 70. pojawiły się drobne ułatwienia we wzajemnych kontaktach. Obywatele NRD mogli dostać pozwolenie na odwiedziny w zachodnich Niemczech w pilnych sprawach rodzinnych. Części mieszkańców RFN umożliwiono z kolei jednodniowe wizyty w NRD w ramach małego ruchu granicznego. – Dziewięć razy w ciągu kwartału. Trzeba było uzyskać wizę i obowiązkowo wymienić 25 marek. Niewielu z tego korzystało – tłumaczy Karin Mergner.

Na prywatnych zdjęciach miejscowych mieszkańców betonowy mur raczej się nie pojawiał. Po stronie NRD i tak nie wolno go było fotografować. Po stronie RFN tłumaczono zaś sobie, że mur nie ucieknie. Podzielona wieś z czasem stała się za to atrakcją turystyczną. Południową część Mödlareuth odwiedzało nawet 40 tys. turystów rocznie. Zdarzały się też pielgrzymki polityków. W 1982 r. gościł tu Helmut Kohl, jeszcze jako szef chadeckiej opozycji w Bundestagu. Niespełna rok później przyjechał George Bush senior, ówczesny wiceprezydent USA. To Bush spopularyzował termin „mały Berlin”, którym żołnierze amerykańscy już wcześniej określali Mödlareuth.

Na archiwalnej fotografii, wykonanej przy okazji tej wizyty, Bush ma grubą kurtkę, czapeczkę z daszkiem i lornetkę powieszoną na szyi. Tuż za nim stoi uśmiechnięty Arnold Friedrich. Od 1979 r. dawny pogranicznik był już burmistrzem bawarskiej gminy Töpen, obejmującej południową część Mödlareuth. Z urzędowym optymizmem przekonywał dziennikarzy, że kiedyś wypije piwo po drugiej stronie wioski. Nie przypuszczał jednak, że stanie się to tak szybko.

Padają mury

O tym, że 9 listopada 1989 r. upadł mur berliński, Karin Mergner dowiedziała się z telewizji. W Mödlareuth było tego dnia spokojnie. Dopiero dwa dni później po bawarskiej stronie wioski pojawiły się pierwsze trabanty, a sąsiadka Helga z NRD odważyła się zawołać: Dzień dobry! Miejscowy mur stał jednak nadal. Na początku grudnia mieszkańcy zażądali wreszcie otwarcia granicy również u siebie. Palili świeczki i skandowali: Mur musi zniknąć! 9 grudnia otwarto skromną bramę. Żelazne drzwi miały być zamykane o godz. 22 – po latach izolacji to i tak był przełom. Mroźna aura nie odstraszyła mieszkańców Mödlareuth i okolic. Grała orkiestra, były kiełbaski, szampan i grzane wino. – Nasza ciekawość była ogromna – mówi Friedrich.

Ciekawość nurtowała także Heinricha Wehra. Jeszcze przed Nowym Rokiem wybrał się trabantem na stronę zachodnioniemiecką. Odebrał 100 marek tzw. Begrüßungsgeld – premii powitalnej, wypłacanej obywatelom NRD przez rząd RFN, i dodatkowo 40 marek od władz bawarskich. Pobliskie miasteczko Hof przeżywało wtedy inwazję. Enerdowcy szczególnie chętnie kupowali banany, czekoladę, sprzęt RTV i artykuły dla niemowląt.

Mur w Mödlareuth runął 17 czerwca 1990 r., w rocznicę powstania robotniczego w NRD, którą w RFN obchodzono jako święto jedności Niemiec. Zebrało się 2 tys. ludzi z okolicy. Friedrich zamówił koparkę u lokalnego przedsiębiorcy budowlanego. – Miały zniknąć symbolicznie trzy, cztery płyty – wspomina. – Ale kierowca koparki, zachęcany przez tłum, wyburzył dużo więcej. Panowała euforia. Tylko jeden ze wschodnioniemieckich pograniczników miał powiedzieć: „Oto rozsypuje się dzieło mojego życia”.

Tego wieczoru Friedrich spotkał się na piwie z Arndtem Schaffnerem, lokalnym dziennikarzem i filmowcem. – Doszliśmy do wniosku, że jeśli cały mur zniknie, nie będziemy mogli pokazać następnym pokoleniom, jak było – opowiada. Zapadła decyzja, żeby część strefy zamkniętej przekształcić w muzeum pod gołym niebem. Prawie wszyscy mieszkańcy poparli ten pomysł. Tak powstało Muzeum Niemiecko-Niemieckie w Mödlareuth, którego Schaffner – do przedwczesnej śmierci w 2007 r. – był pierwszym kierownikiem.

W ubiegłym roku odwiedziło nas prawie 80 tys. osób – chwali się historyk Robert Lebegern, następca Schaffnera. Spotykamy się w dyrektorskim gabinecie, w skromnym budynku przebudowanym ze stodoły. Kawałek dalej, w sali telewizyjnej, można obejrzeć krótki film o życiu codziennym na granicy dwóch państw niemieckich. W pobliskiej hali zgromadzono zaś dawne pojazdy służb granicznych RFN i NRD. Główne atrakcje są jednak na zewnątrz. To przede wszystkim system enerdowskich zabezpieczeń granicznych, z oryginalnym fragmentem muru, długim na 100 m.

Każdego tygodnia do Mödlareuth zjeżdżają wycieczki szkolne i indywidualni zwiedzający. Głównie Niemcy, ale też m.in. Holendrzy, Amerykanie, nawet Koreańczycy. Lebegern przewiduje, że w tym roku padnie rekord frekwencji. O wsi zrobiło się głośno, gdy w styczniu niemiecka telewizja publiczna ZDF pokazała miniserial fabularny „Tannbach”. Akcja rozgrywa się w latach 1945–52. Nazwa Mödlareuth nie pada. Wiele tu filmowej fikcji, zdjęcia były realizowane w innych plenerach, a aktorzy – zamiast tutejszym dialektem frankońskim – posługują się górnobawarskim. W sumie jednak twórcom dość dobrze udało się oddać realia podzielonej wsi. Serial gromadził przed telewizorami średnio 6,5 mln widzów. Nic dziwnego, że ZDF szykuje kolejne odcinki.

Ale część mieszkańców wioski jest już zmęczona ciągłymi wizytami turystów, parkujących gdzie popadnie, i dziennikarzy, wciąż stawiających te same pytania. Miejscowi najwyraźniej nie uwierzyli, że na przyjezdnych można zarobić. Nie ma tu stoisk z gadżetami zimnowojennymi, jakich pełno w Berlinie: z maskami gazowymi, futrzanymi czapkami z czerwoną gwiazdą i enerdowskimi flagami z młotem i cyrklem. Na odrobinę tandety pozwoliło sobie tylko muzeum, sprzedające przy kasie – po sześć euro – zabawkowe trabanty chińskiej produkcji.

Nawet sceptycy muszą jednak przyznać, że to muzeum jest we wsi największym pracodawcą. Może także dzięki temu Mödlareuth się nie wyludniło – w przeciwieństwie do wielu terenów byłej NRD. Po zjednoczeniu Niemiec sprowadziły się tu wręcz nowe rodziny.

Jedną z przyjezdnych jest Eleonore Müller, która w budynku dawnej szkoły prowadzi gospodę Zum Grenzgänger. – Gdy w 2002 r. otwieraliśmy restaurację, liczyliśmy oczywiście na odwiedzających muzeum, bo miejscowych jest zbyt mało, żebyśmy mogli się utrzymać – przyznaje. Dziś, jak twierdzi, zagląda tu również wielu okolicznych mieszkańców. Zwłaszcza wieczorami, gdy już wyniosą się turyści. W ten sposób lokal stał się miejscem jednoczącym społeczność obu części wioski.

Wciąż podzieleni

Dziś Tannbach wciąż wyznacza w Mödlareuth granicę – tym razem dwóch niemieckich landów. Północna część wioski należy administracyjnie do miasteczka Gefell w Turyngii, a mniejsza, południowa, do bawarskiej gminy Töpen. Ze wszystkimi konsekwencjami. Jest dwóch burmistrzów, różne są numery kierunkowe telefonów, kody pocztowe, tablice rejestracyjne samochodów, nawet firmy odpowiedzialne za wywóz śmieci. Dzieci z części północnej chodzą do szkoły w Gefell lub Hirschberg w Turyngii. Te z części południowej, bawarskiej, uczą się w Töpen lub Hof. Inne są terminy wakacji i świąt. W Bawarii – jak w Polsce – jest wolne w Trzech Króli, Boże Ciało, Wniebowzięcia i Wszystkich Świętych. W Turyngii idzie się wówczas do pracy, ale za to odpocząć można w Święto Reformacji (31 października).

Gdyby podział wioski sięgał tylko czasów powojennych, wówczas po zjednoczeniu Niemiec prawdopodobnie doszłoby do połączenia gmin – przypuszcza Lebegern. A tak dumni Bawarczycy nie chcą stać się częścią Turyngii – i odwrotnie.

Heiko Mergner, syn Karin, to wyjątek. Wychowany w Bawarii, przeniósł się na poenerdowską stronę rzeki, tam wybudował gospodarstwo rolne i posłał dzieci do szkoły. Złośliwi twierdzą jednak, że skusiły go subwencje, na które nie mógłby liczyć u siebie.

Poczucie odrębności wciąż jest w Mödlareuth silne. Owszem, znów odbywają się wspólne spotkania biblijne, a na Boże Narodzenie staje w wiosce wspólna choinka. Ale różnice widać już na poziomie języka. Po stronie byłej NRD ludzie mówią na powitanie: Guten Tag (dzień dobry). Ci po zachodniej, bawarskiej: Grüß Gott (szczęść Boże).

Do tego dochodzą odmienne sympatie polityczne. W Bawarii od 1957 r. nieprzerwanie rządzi konserwatywna CSU. W Turyngii premierem jest zaś dzisiaj Bodo Ramelow, polityk postkomunistycznej Lewicy. W powiecie Saale-Orla (Turyngia), na którego terenie leży północna część Mödlareuth, w zeszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego postkomuniści zdobyli prawie co czwarty głos, co dało im drugie miejsce po chadekach. Tymczasem w sąsiednim powiecie Hof (Bawaria), obejmującym południową część wioski, Lewica uzyskała ledwie 2,7-procentowe poparcie.

W Mödlareuth wielka polityka nie gra jednak roli – przekonuje Friedrich. W Gefell burmistrzem jest bezpartyjny Marcel Zapf, dla którego zjednoczenie Niemiec to mgliste wspomnienie z dzieciństwa. Nawet dr Dieter Rebelein, szef frakcji Lewicy w radzie powiatu Saale-Orla, to pragmatyk. Twierdzi, że muzeum w Mödlareuth jest ważne dla niemieckiej historii. Choć dodaje, że dla mieszkańców – w obliczu najazdu turystów i dziennikarzy – należy stworzyć „znośne warunki”.

Trzeba zaczekać co najmniej kolejne pokolenie, nim zrosną się była NRD i landy zachodnie – wynika z prognozy „So geht Einheit” (Tak funkcjonuje jedność), zaprezentowanej w lipcu tego roku przez Instytut ds. Ludności i Rozwoju w Berlinie. Niemcy ze wschodu zarabiają tylko trzy czwarte tego, co ich współobywatele z zachodnich landów; pracują przy tym dłużej, ale mniej wydajnie. Utrzymują się też różnice w mentalności. Ossis, czyli mieszkańcy byłej NRD, uważają Wessis za aroganckich, ci zaś swoich rodaków ze wschodu nadal mają za wybrednych i wiecznie niezadowolonych.

Arnold Friedrich i Heinrich Wehr uśmiechają się, gdy im to mówię. Dwaj byli pogranicznicy z przeciwnych stron muru poznali się w 1992 r. i są dziś najlepszymi przyjaciółmi. Friedrich uważa, że obie części wioski zrosły się nieprawdopodobnie szybko. Młody burmistrz Zapf twierdzi nawet, że dla następnego pokolenia nie będzie już wschodu i zachodu. Nawet jeśli proces wyrównywania różnic przebiega dużo wolniej, niż trwało zjednoczenie Niemiec.

Polityka 41.2015 (3030) z dnia 06.10.2015; Świat; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Mały Berlin"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną