Czesi, Polacy, Słowacy i Węgrzy znów się spotykają. Po raz drugi w ciągu kilku tygodni, tym razem nad Balatonem (8–9 października) – to będzie nadzwyczajny szczyt w sprawie migrantów. I po raz pierwszy stawi się na nim prezydent Andrzej Duda. Spotkanie odbywa się w gęstej atmosferze wzajemnych pretensji i podziałów, w czasie gdy tysiące ludzi z Bliskiego Wschodu prze do najbogatszych krajów Unii Europejskiej, głównie do Niemiec. Bruksela chce, aby tym brzemieniem podzieliły się wszystkie kraje UE. Wiele z nich nie ma na to ochoty, ale publicznie okoniem stanęła tylko „parszywa czwórka z Wyszehradu”, jak mówi się o nas w Brukseli.
Jakkolwiek zwać ten sojusz, dla reszty Europy stał się on dziś klubem wsobnych egoistów. Cała bogata Północ od tygodni kręci z oburzeniem głowami nad tym, jak obywatele postkomunistycznych krajów, którzy w przeszłości całymi milionami poznawali gorycz emigracji, a wcześniej uchodźstwa – teraz sprzeniewierzają się swojej moralnej tradycji.
Prasa międzynarodowa szczegółowo wylicza kolejne demonstracje lokalnych skinhaedów i neonazistów przeciwko muzułmanom, kolekcjonuje szokujące wypowiedzi polityków, a telewizje pokazują brutalne traktowanie migrantów przez urzędy i służby mundurowe krajów zwanych też w skrócie V4. Wrzucanych do jednego worka.
Z tego powodu rośnie również napięcie w wewnętrznych debatach. W Budapeszcie uchodźcom koczującym pod dworcem Keleti pomagają wolontariusze i zwykli ludzie, całkiem jakby chcieli zademonstrować niechęć wobec działań swoich władz.