Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Niewidzialni sąsiedzi

Polskie władze wciaż powinny wspierać białoruską opozycję i rozmawiać z Łukaszenką

Paweł Supernak / PAP
Literacka nagroda Nobla dla Swietłany Aleksijewicz przypomina, że polska polityka w stosunku do Białorusi musi być żwawsza.

Nagle, za sprawą komitetu noblowskiego, szeroka publiczność dowiaduje się, że na Białorusi (w tej czarnej dziurze?!) cokolwiek może być wielowymiarowe i subtelne. Dobrze się mający w Polsce stereotyp każe przecież sądzić, że sąsiedzi ze wschodu żyją w prymitywnym sowieckim skansenie, w zupełniej ruinie, w permanentnym kryzysie i jedyne do czego są zdolni, to pozostawać narzędziem imperialnej Rosji w jej geopolitycznych rozgrywkach.

Diagnozę o białoruskim upadku cywilizacyjnym potwierdzają wybory prezydenckie 11 października, piąta elekcja z rzędu wygrana przez wiadomo kogo. Jedyną niepewnością pozostaje, czy Alaksandr Łukaszenka przekroczy próg 80 proc. (w 2010 r. „zdobył” 79,67 proc. głosów).

Zresztą to też tylko ciekawostka, z której ciężko cokolwiek wywróżyć, bo wybory pozostają ledwie wyreżyserowaną inscenizacją. A że łukaszenkizm przemocą stłamsił przeciwników i wytępił inicjatywy obywatelskie, to w takich warunkach, przy automatycznie wątlej, oddalonej od społeczeństwa opozycji, przy ustawionej niby-kampanii i malowanych kontrkandydatach, urzędnicy nie będą musieli nawet podsypywać głosów prezydentowi. Naród i tak grzecznie na niego zagłosuje.

Tak, Białoruś jest współczesną i chyba smutniejszą wersją PRL, za to z pełnymi półkami i swobodą opuszczania kraju. Owszem, Białorusini mają sentyment do sowieckiej przeszłości, kojarzą demokrację z chaosem i są codziennie tresowani przez telewizję własną i rosyjską. W XX w. przeszli straszne tragedie, jak mało kto w Europie obawiają sie wojny i teraz widzą na ekranach telewizorów Ukrainę czy Syrię. Według telewizji, dowody na to, że Ameryka knuje i razem z nią cały Zachód intensywnie prą do globalnego konfliktu.

Ale od czasu do czasu nawet na Białorusi coś drgnie i obowiązkiem polskiej klasy przywódczej jest wychwycić te drobne korekty: dalej wspierać demokratyczną opozycję, ale jednocześnie zastanowić się, czy nie czas znów porozmawiać z Łukaszenką, np. językiem korzyści.

Na przekór pamięci o wcześniejszych niepowodzeniach powodowanych głównie krętactwami Łukaszenki, w tym wystawieniu do wiatru ministrów Niemiec Guido Westerwellego i Polski Radosława Sikorskiego (w listopadzie 2010 r. obiecał im gołębie reformy, a niedługo później brutalnie rozpędził demonstrację przeciw fałszerstwom wyborczym).

Jasne, że Łukaszenka nie jest żadnym demokratą, jednak nie jest to przesłanka do jego dalszego izolowania, bo gdybyśmy byli konsekwentni musielibyśmy przestać przymilać się do Alijewa z Azerbejdżanu, Nazarbajewa z Kazachstanu, chińskich komunistów, petromonarchów itd. OK. – nie leżą w kręgu cywilizacji europejskiej, ale akurat tu Białorusini, jak Rosjanie, zdradzają pewne podobieństwa do Azerów, Kazachów, Chińczyków, też nie są przekonani, że w pełni demokratyczne i wolne wybory pozostają wyłącznym sposobem na legitymację władzy.

Latem Łukaszenka zwolnił więźniów politycznych, których uwięzienie było przesłanką do nałożenia na jego reżim unijnych sankcji. Gdzieś tam w jego obozie ćmi także – na razie teoretyczne i bardzo odległe – niebezpieczeństwo aneksji Białorusi przez Rosję. Ale w Polsce, mimo trwającej kampanii wyborczej, nie odbyła się dyskusja, co w tych zmieniających się okolicznościach Rzeczpospolita powinna zrobić. Wbrew temu, że zmiana leży w naszym interesie.

Akurat tak się jakoś składa, że podlaskie i lubelskie, województwa graniczące z Białorusią, wciąż należą do grupy kilkunastu najbiedniejszych regionów w Unii Europejskiej. Ich powoli rosnący dobrobyt jest m.in. wynikiem przygranicznego handlu, którego rozwój prędzej jest dowodem zaradności polskich i białoruskich obywateli, niż planowej polityki.

Jeden przykład. We wrześniu prezydent Andrzej Duda odwiedził Sokółkę. Pokazał się tam, by m.in. w otoczeniu podlaskich Tatarów podkreślić wielokulturowość Rzeczypospolitej. I choć przemawiał w miasteczku przygranicznym, z którego bliżej do Grodna niż do Białegostoku, o Białorusi i szansach wynikających z sąsiedztwa, nie wspomniał. Wolał za to zachwycać się, jak to ładnie żołnierze przelewali krew za ojczyznę w bitwie niemeńskiej… 95 lat temu. I żeby nie było niedomówień: rząd oraz PiS w tej nieaktywności dorównują prezydentowi.

Wypadałoby wreszcie dostrzec, że 130 km od rogatek Warszawy zaczyna się kraj z prawie 10 mln, wcale nie takich biednych mieszkańców, całkiem spory rynek i naturalne pole ekspansji polskich przedsiębiorstw. Skoro interesy firm pochodzących z demokratycznego zachodu z polskimi komunistami nie uchroniły PRL przed upadkiem, to trudno zakładać, by analogiczna operacja na Białorusi była zdradą wytrwale wspieranej opozycji i ciosem w prawa człowieka, definitywnie blokującym demokratyzację.

Po 20 latach odruchowego sekowania Białorusi nie można oczekiwać, że stosowanie tych samych środków przyniesie kiedyś inne efekty. Jeśli dotychczasowa strategia nie działa, pora ustalić bardziej zręczne podejście. Okazja będzie 12 października, dzień po białoruskich wyborach, gdy unijni ministrowie spraw zagranicznych spotkają się w Brukseli, by zastanowić się nad złagodzeniem sankcji.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną