Kocham Chińczyków i chciałbym pojechać do Chin. Te słowa papieża Franciszka wypowiedziane do dziennikarzy w drodze powrotnej z USA mogą zapowiadać, że dyplomacja watykańska pracuje nad spełnieniem chińskiego marzenia Franciszka. Nie tylko Franciszka. Jego poprzednicy też chcieli spotkać się z chińskimi katolikami. Dziś szanse mogą być większe, gdyż papieski „premier” kardynał Pietro Parolin ma dobre rozeznanie trudnego terenu. Jako dyplomata watykański jeździł z misjami specjalnymi do Korei Północnej i Wietnamu, miał wkład w nawiązanie bezpośrednich roboczych kontaktów między Stolicą Apostolską a Pekinem (stosunki dyplomatyczne zostały zerwane ponad pół wieku temu za panowania Mao). Gdy w zeszłym roku gościł w Rzymie Dalajlama, Franciszek się z nim nie spotkał. Na dodatek obecny papież jest jezuitą, a jezuici mieli swój znaczący rozdział w historii Chin. W XVII w. prowadzili w Chinach prekursorskie misje, adaptując się do kultury chińskiej, by skuteczniej trafiać do Chińczyków z Ewangelią. Jednocześnie zapoznawali elitę chińską z osiągnięciami ówczesnej europejskiej nauki i techniki. Franciszek byłby pierwszym papieżem w historii stającym na chińskiej ziemi. To jednak teren grząski. Ponad połowa spośród ok. 10 mln chińskich katolików należy do kontrolowanego przez komunistów quasi-Kościoła, który ma własny episkopat nieuznawany przez Watykan. Pozostali wierni są rodzajem Kościoła katakumbowego, któremu wciąż grożą represje.