Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Schodami, nie windą

Jakie pożytki Francja czerpie z imigrantów

Muzułmanie na emigracji zostali oderwani od kultury i tradycji arabskiej. Przedmieścia Paryża. Muzułmanie na emigracji zostali oderwani od kultury i tradycji arabskiej. Przedmieścia Paryża. Saram Caron/Polaris / EAST NEWS
Muzułmanie nie chcą się integrować – twierdzą przeciwnicy imigrantów. Ale historia Francji, powoływana jako ostrzeżenie, dowodzi, że to nie islam jest problemem.
Modlący się imigranci w „bidonville”, miasteczku baraków, w Calais.Peter Nicholls/Reuters/Forum Modlący się imigranci w „bidonville”, miasteczku baraków, w Calais.

Artykuł w wersji audio

Masakra w redakcji „Charlie Hebdo” była wstrząsem dla Francuzów: zamachowcy rodzimego chowu zastrzelili znanych satyryków i dziennikarzy. Pod wpływem tych wydarzeń francuskie MSW sfinansowało nowy kierunek studiów uniwersyteckich: formacja obywatelska przeciw radykalizmowi. W nazwie studiów nie ma przymiotnika „islamskiemu” czy w ogóle „religijnemu”, ale kursy, które ruszyły właśnie na trzech uniwersytetach – w Lille, Paryżu i Tuluzie – skierowane są głównie do imamów. W programie – prawo, zwłaszcza rodzinne, organizacja religii we Francji, zasady laickości, swobody obywatelskie.

Rząd francuski wprowadzi obowiązek zdobycia takiego dyplomu dla imamów delegowanych do Francji z Algierii (150 duchownych), Maroka (28) i Turcji (ponad 250). Zagrożenie radykalizacją jest więc w polu widzenia władz. Tym bardziej że młodzież islamska ma słabe pojęcie o islamie, bo wielka fala powojennej arabskiej emigracji zarobkowej nie przeniosła do metropolii wysokiej kultury, tym bardziej religijnej. W dużej części robotnicy, traktowani tylko jako tymczasowe wsparcie, byli analfabetami, nieraz rekrutowanymi w wioskach marokańskich czy tunezyjskich na podstawie umowy zbiorczej, obejmującej kilkudziesięciu czy nawet kilkuset mężczyzn naraz.

Zostali jednak na stałe, a ich dzieci, które z czasem przyszły na świat, już we Francji, nie poznawały religii poprzez dom rodzinny. Poza tym o ile dla katolików czy protestantów francuskich łączenie wiary z kulturą ogólną jest naturalne, o tyle muzułmanie na emigracji zostali całkowicie oderwani od kultury i tradycji arabskiej. Większość dzieci nawet nie zna arabskiego. A islam? Dzisiejsza młodzież, drugie i trzecie pokolenie tamtej fali, fabrykuje sobie islam internetowy, eklektyczny. A przecież Koran jest księgą trudną nawet dla arabskich językoznawców, cóż dopiero dla niemających pojęcia o języku arabskim muzułmanów.

Zradykalizowani młodzi ludzie świadomie wchodzą w konflikt pokoleniowy i religijny z rodzicami. – Wymyślają sobie islam, który występuje przeciw Zachodowi, związany z peryferiami świata muzułmańskiego. Ich rodzice dzwonią na policję, kiedy orientują się, że dzieci planują wyjechać do Syrii – mówi prof. Olivier Roy, najwybitniejszy francuski znawca islamu. Równocześnie z naciskiem podkreśla, że chodzi o margines ludności muzułmańskiej w kraju. – Więcej francuskich muzułmanów pracuje w służbach bezpieczeństwa niż dla Al-Kaidy – mówi.

Rzeczywiście, w głośnych islamistycznych zamachach we Francji po stronie ofiar zawsze był jakiś muzułmanin. Przed siedzibą „Charlie Hebdo” zginął oficer policji Ahmed Merabet, który usiłował zamachowców powstrzymać. Sam ten fakt świadczy o tym, iż zintegrowanie społeczności muzułmańskiej jest dużo silniejsze, niż to głoszą prawicowcy z Frontu Narodowego czy nawet Michel Houellebecq, autor najgłośniejszej obecnie powieści „Uległość”, w której ostatecznie cała Francja bez walki poddaje się islamskiej dominacji.

Houellebecq choć nie wiadomo, czy do tego zmierzał mógł dodatkowo rozdrażnić opinię publiczną samym tytułem skandalizującej książki: jeśli uległość, to kogo wobec kogo? Czy to właśnie przybysze nie powinni ulec miejscowym, podporządkować się ich prawu, tradycji, obyczajom? Czy też autochtoni mają ulec przybyszom i tolerować zwyczaje, które budzą niechęć i sprzeciw?

Kontrakt przyjęcia

Francja przeżyła przed kilku laty ogólnonarodową debatę na temat noszenia chust muzułmańskich w szkołach. Ponieważ republika nie może oddzielnie regulować praw jednej tylko grupy religijnej, postanowiono, że nie może być w szkołach „nazbyt widocznych” symboli związanych z jakąkolwiek religią. Za chustami ciągnęły się jednak poważniejsze zarzuty francuskich narodowców, dla których islam jest podejrzany z zasady, bo stawia lojalność wobec wspólnoty wiary wyżej niż lojalność wobec kraju. A poza tym rzekomo nie dopuszcza krytyki, nie przyjmuje kompromisu wobec własnych norm i wartości oraz pochwala dżihad rozumiany jako walkę z niewiernymi.

By rozwiać wątpliwości co do wymagań stawianych imigrantom, władze już na granicy wymagają od nich podpisania „kontraktu przyjęcia i integracji” (CAI). Dokument ten, obowiązkowy od 2007 r., stanowi umowę między Francją a imigrantem. Prefekt (wojewoda) zapewnia pierwszą wizytę u lekarza, ocenę kwalifikacji zawodowych i jeśli potrzeba – naukę języka (do poziomu podstawowego), przybysz zobowiązuje się zaś nie tylko zaliczyć kurs językowy, ale też ma uczęszczać na kształcenie obywatelskie. Tam objaśnia się mu „wartości republiki”, zwłaszcza zasady życia w świeckim państwie oraz równość kobiet i mężczyzn, tłumaczy, jakie ma obowiązki, co to jest tolerancja dla innych itd.

Dwustronicowy kontrakt ma patetyczną formę, sięga aż do Deklaracji Człowieka i Obywatela z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej, ale zasady życia ujmuje w kilku prostych zdaniach. „Kobiety nie są poddane władzy męża ani ojca czy brata, mogą same decydować o pracy, wychodzeniu z domu i otwieraniu konta w banku. Przymusowe małżeństwa i poligamia są zakazane, a nienaruszalność ciała (aluzja do obrzezania) chroniona prawem”. Umowa trwa rok, prefekt może ją anulować, jeśli imigrant nie uczestniczy w szkoleniu. Poza tym przybysz podpisuje, że zdaje sobie sprawę z tego, iż wykonywanie zobowiązań wynikających z kontraktu będzie oceniane przy wydawaniu karty stałego pobytu.

Tłum na schodach

Obecny kryzys migracyjny w Europie znów każe francuskim mediom roztrząsać „strach przed islamem”. Znawcy religii nie widzą ku niemu podstaw, co najwyżej stwierdzają paradoks: katolicy i protestanci słabną, stają się religijnie letni, muzułmanie nie poddają się tak łatwo zachodniej laicyzacji. Ale to wszystko. Islam jako religia jest tu co najwyżej parawanem konfliktu klasowego. Przyjezdni są na ogół słabsi od miejscowych na każdym polu: wykształcenia, majątku, pozycji społecznej i szans życiowych.

Owszem, wielu robi karierę, zostają przedsiębiorcami, nawet ministrami. Marokański Francuz Aziz Senni, przedsiębiorca, 10 lat temu napisał książkę o długim, lecz wymownym tytule: „Winda społeczna jest zepsuta... poszedłem więc po schodach”. Kto więc w getcie czeka na windę, to już tam zostanie, a po schodach, wiadomo, pod górę nie jest łatwo. Ale można. Senni jest młody, urodził się w Maroku w 1976 r., a we Francji startował z blokowiska. Jednak nie latał z żulią, tylko się uczył. Zdobył tytuł przedsiębiorcy roku, ma swój program radiowy, mimo to dwa lata temu znowu wydał książkę, tym razem pod tytułem: „Winda społeczna jest ciągle zepsuta… a na schodach jest tłoczno”.

Czy ta winda jest rzeczywiście zepsuta? By ocenić pracę działów kadr, badaczka z Sorbony Marie-Anne Valfort do setki firm wysłała trzy podobne CV, różniące się tylko nazwiskami i drobnym szczegółem życiorysu. Na pierwsze CV, ozdobione banalnym francuskim nazwiskiem, odpowiedziało 25 proc. firm, na drugie – z imieniem francuskim, nazwiskiem arabskim, lecz dodatkiem „wolontariuszka katolickiej akcji charytatywnej” odpowiedziało niewiele mniej, ale już na CV Khadiji Diouf, „wolontariuszki islamskiej organizacji pomocy” – tylko 8 proc. firm.

Z drugiej strony znakomite wyniki imigrantów Azjatów, którzy radzą sobie nieporównanie lepiej niż drugie pokolenie przybyszów z Maghrebu i Afryki Subsaharyjskiej, wskazują, że cała rzecz wiąże się nie tylko z pomocą państwa, ale i z samymi imigrantami i ich rodzinami, ze sposobem, w jaki podchodzą do szkoły, z tym, jak się uczą, jak przyswajają sobie reguły życia w naszym społeczeństwie – przekonuje Philippe Eliakim, redaktor miesięcznika „Capital”. I dodaje: „W sumie to wina obu stron – i państwa, i samych imigrantów”.

Michèle Tribalat, francuska demograf, która specjalizuje się w problematyce imigrantów, krytykuje politykę rządu. Przypomina, że dawniej stosowano termin „asymilacja”. Imigranci mieli się wtopić w społeczeństwo, porzucając swoją kulturę. W 1989 r. przy premierze powołano Wysoką Radę ds. Integracji. Już pierwszy jej raport odcinał się od asymilacji. Przybysze mieli się integrować, to znaczy uczestniczyć aktywnie w życiu społecznym, akceptując zastane zwyczaje, ale też wnosząc swoją odmienność i różnorodność. To niesłychanie drażliwy problem: multi-kulti czy zdecydowana dominacja kultury francuskiej?

Z kolei Paul Collier w oksfordzkiej pracy „Exodus. Jak migracja zmienia nasz świat” pisze, że imigranci przybywają do Francji z własnej woli, spodziewając się korzyści z francuskiego modelu cywilizacyjnego. Przywiązanie autochtonów do tego modelu jest całkiem naturalne. Zdobyto go w długiej walce i – uwaga – dowiódł swojej wyższości nad krajami, z których emigranci uciekają. Przecież w tamtych krajach modele społeczne są często źródłem biedy i przemocy.

Nie mogą więc imigranci wprowadzać do Francji elementów swojego modelu społecznego ani żądać zbyt dużego pola dla swojej kultury, bo nawet model mieszany osłabi szanse gospodarcze kraju przyjmującego – pisze Collier i konstatuje: „Z gospodarczego punktu widzenia kultury nie są równe”. Takiej tezy otwarcie w demokratycznej Francji nie wypada głosić.

Ziemia schronienia

Teraz na pierwszych stronach gazet jest 6 tys. imigrantów z bidonville, miasteczka baraków w Calais. Usiłują się przedostać tunelem lub promami na drugą stronę kanału. To getto powstało doraźnie, z powodu bliskości upragnionej Anglii, jednak potwierdza tendencję do utrwalania skupisk imigranckich, dzielnic, gdzie łatwiej i taniej jest się biedocie utrzymać, ale gdzie bezrobocie bywa dziedziczone przez trzecie już pokolenie.

Płonące przedmieścia, o których tyle razy pisaliśmy, nie są jednak przykładem generalnej klęski integracji albo niedopasowania islamu do laickiej Francji, tylko raczej dowodem na trudności w zwalczaniu biedy w ogóle. Gettoizację biednych imigrantów można porównać do podziału świata na bogatą Północ i biedne Południe. Albo do podziału kraju na strefy „A” i „B”. Równolegle jednak we Francji żyje przecież ogromna rzesza burżuazji islamskiej, która dawno już z tych gett uciekła.

Na antyimigranckie hasła Frontu Narodowego francuscy humaniści odpowiadają dumnie, że Francja była od stu lat terre d’asile, ziemią schronienia. Już pod koniec XIX w. liczyła ponad milion imigrantów, głównie Belgów i Włochów. Podczas Wielkiej Wojny 1914 r. Francja przyjęła 400 tys. emigrantów, w tym Chińczyków, potem setki tysięcy Polaków też witanych niechętnie, w 1939 r. pół miliona republikańskich uciekinierów z Hiszpanii, w 1965 r. tysiące Portugalczyków uciekających przed dyktaturą Salazara, po upadku Sajgonu – 150 tys. boat people z Wietnamu. To były wielkie fale, nie wspominając już historii Algierii Francuskiej ani robotników arabskich z Afryki Północnej.

Nakłady na edukację imigrantów, programy renowacji mieszkań socjalnych, uspokajanie płonących przedmieść – wszystko to pochłania miliardy. I trwa, bo od lat każdego roku około 100 tys. imigrantów z różnych kultur przybywa do Francji. Napływ imigrantów jest codziennością. Ekonomiści i demografowie nie tylko przekonują, że imigracja przynosi Francji więcej korzyści niż kłopotów, ale dodają przy tym, że bez imigrantów Francja nie byłaby piątą potęgą gospodarczą świata.

To sprawa prostej arytmetyki: licząc tylko od 1960 r., cudzoziemcy wraz z potomkami stanowią masę prawie 10 mln mieszkańców, to jest 15 proc. ludności kraju. Mieszkają, pracują, są konsumentami, słowem powiększają PKB. Według wyliczeń demografów podatek VAT przez nich płacony per capita odpowiada proporcjonalnie temu, co płaci reszta z 55 mln obywateli. Gdyby ich nie było, nie byłoby też zbytu dla produkcji tysięcy przedsiębiorstw. Nie mówiąc już o szczególnych talentach – od Marii Skłodowskiej-Curie, pierwszej kobiety pochowanej w Panteonie, po Zinedine Zidane’a, do niedawna francuskiego Lewandowskiego.

Argumenty te nie docierają do ludzi propagujących strach przed islamem. Tygodnik „Le Nouvel Observateur” przepytał 12 osobistości, jak przeciwdziałać „apartheidowi” wynikającemu z tego strachu. Senator Esther Benbassa chce przywrócenia statystyk etnicznych, dziś nielegalnych. Liczba 5 mln muzułmanów we Francji to tylko dane szacunkowe, gdyby każdego pytać o wyznanie, można by wspierać należytą reprezentację muzułmanów w życiu społecznym i politycznym.

Jednak we Francji pytanie o wyznanie to nie tylko tabu, ale również bezsens. Jak wskazuje prof. Roy, muzułmanie francuscy nie starali się zbudować żadnego większego meczetu. Nigdy nie chcieli się wyodrębniać poprzez własną instytucję polityczną, nie ma żadnych oznak tworzenia islamskiej partii, w powieściowym scenariuszu Houellebecqa wybór prezydenta muzułmanina opiera się na fantazji wymyślonej muzułmańskiej wspólnoty. Takowa nie istnieje. Politycy muzułmanie są i na lewicy, i nawet na skrajnej prawicy. Nigdy nie było mobilizacji muzułmańskiej ulicy ani haseł religijnych na ulicach. Widocznie chcą być zwykłymi Francuzami jak inni.

Polityka 44.2015 (3033) z dnia 27.10.2015; Świat; s. 58
Oryginalny tytuł tekstu: "Schodami, nie windą"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną