Argentyna okazuje się bardzo podobna do Polski. Nad La Platą wybierali prezydenta tego samego dnia co nad Wisłą parlament i nie obyło się bez analogii. Po pierwsze, wszyscy spodziewali się miażdżącej przewagi kandydata lewicy Daniela Scioli niektóre telewizje odtrąbiły jego zwycięstwo od razu po zamknięciu lokali z urnami, co prawda po kilku godzinach okazało się, że głosy rozłożyły się po równo między niego i głównego reprezentanta prawicowej opozycji Mauricio Macri. Po drugie, zmęczenie obozem rządzącym: eksperci przewidują teraz, że w listopadowej drugiej turze wpływ na losy kraju może stracić rodzina Kirchnerów zamieszkująca pałac prezydencki od 12 lat. I po trzecie, podbieranie sobie głosów: 21 proc. zgarnął bowiem dawny współpracownik Kirchnerów Sergio Massa, a ostateczny wynik dogrywki zależeć będzie od tego, kogo poprą jego wyborcy. W dodatku podczas całej kampanii zwolennicy wszystkich stron gęsto obrażali się nawzajem w mediach społecznościowych – zupełnie jak u nas.