Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Zmarł Helmut Schmidt. Miał 96 lat

Wikipedia
Miał życiorys podobny do Rakowskiego, autorytet jak Bartoszewski, a publikę potrafił zszokować od czasu do czasu nie gorzej niż Korwin-Mikke.

Przez ponad 20 lat był kluczową figurą zachodnioniemieckiej sceny politycznej. Minister obrony w czasach, gdy zimna wojna mogła w każdej chwili przerodzić się w gorącą. Superminister finansów i gospodarki w okresie, gdy niemiecka socjaldemokracja desperacko szukała nowych sposobów na ożywienie popadającego w stagnację reńskiego kapitalizmu. Wreszcie kanclerz w latach 1974–1982.

Wprawdzie nie tak legendarny jak jego poprzednik Willy Brandt, ale w rankingach na najlepiej wspominanych szefów rządów RFN regularnie dystansujący zarówno swojego SPD-owskiego kolegę, jak i twórcę republiki bońskiej Konrada Adenauera czy ojca niemieckiego cudu gospodarczego Ludwiga Erharda.

Nie mówiąc już o Helmucie Kohlu czy Gerhardzie Schroederze. Jako kanclerz Schmidt był też aktywny w sprawach polskich. W latach 70. mocno stawiał na Edwarda Gierka (Schmidt powiedział kiedyś, że widziałby chętnie popularnego „Sztygara” w swoim własnym rządzie). A potem trzymał dystans wobec „Solidarności”, w której niemieccy socjaldemokraci widzieli czynnik destabilizujący kruchą równowagę sił w podzielonej żelazną kurtyną Europie. Co zresztą polska opozycja miała im długi czas za złe.

Ale znaczenie Schmidta w Niemczech zdecydowanie wykraczało poza dokonania czysto polityczne. Można nawet powiedzieć, że jego życie publiczne dzieliło się na dwa równorzędne okresy. Ten drugi rozpoczął się w roku 1985, gdy były kanclerz objął funkcję jednego z wydawców (a więc kogoś w rodzaju nadredaktora naczelnego) renomowanego hamburskiego tygodnika „Die Zeit”. Schmidt dzierżył tę funkcję do śmierci.

I nie była ona bynajmniej symboliczna. Bo były kanclerz faktycznie czynił z niej użytek, stając się instytucją niemieckiego życia publicznego minionego ćwierćwiecza. Pisał felietony, poczytne książki i występował w telewizji. Dla swojej generacji niemieckich inteligentów był prawdziwym punktem odniesienia. A co w tej sprawie powiedział Helmut Schmidt? Aha, to ja uważam tak samo.

A pozycję miał niepodważalną. Nawet przed kamerą albo podczas odczytu wolno mu było wyjąć… papierosa i go zapalić. Gdyby zrobił to ktoś inny, to natychmiast przyjechałaby straż pożarna. Schmidt zawsze lubił publicystyczną wyrazistość. Można nawet powiedzieć, że im dłużej żył, tym mniej się hamował. Z biegiem lat schodząc na pozycje coraz bardziej konserwatywne. Nierzadko sprzeczne z linią jego własnej – było nie było: centrolewicowej – partii.

Zdarzało mu się więc krytykować zwolenników globalnego ocieplenia („zawsze było i jakoś nic się nie stało”). Albo nazwać realizowany w Niemczech model społeczeństwa wielokulturowego „bajeczką dla intelektualistów”. Ostatnio szokował, nawołując, że trzeba szukać porozumienia z putinowską Rosją. Nawet ponad głowami Ukraińców. Bo sytuacja może skończyć się jak w roku 1914.

Na swoisty kult Schmidta złożyła się też niemiecka kultura polityczna. Nieskora do odbrązawiania autorytetów życia publicznego. Tym ciekawsze były więc książki takie jak choćby skandalizujące „Dzienniki” krytyka kulturalnego i wieloletniego publicysty „Zeita” Fritza J. Raddatza.

Raddatz przedstawił w nich Schmidta jako karierowicza (nigdy specjalnie głośno nie żałował swojej wojennej przeszłości oficera hitlerowskiego Wehrmachtu), dwulicowca („oficjalnie udaje skromnisia, a w pełni korzysta z luksusów eksdygnitarza”) i człowieka pozbawionego szerokich horyzontów intelektualnych. Trzeba jednak powiedzieć, że były to wystąpienia nieliczne. I Schmidt zmarł w Hamburgu w glorii jednego z najwybitniejszych Niemców XX wieku.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną