Andrzej Duda, mogliście to Państwo przegapić, składa wizytę w Chinach. Prezydent spotkał się z przewodniczącym ChRL Xi Jinpingiem, po Baracku Obamie to nr 2 w światowej polityce. Ale oprócz dyplomatycznych kurtuazji prezydent i przewodniczący nie mieli po spotkaniu wiele do powiedzenia. Andrzej Duda wyraził przede wszystkim nadzieję, że „strategiczne partnerstwo między Polską a Chinami będzie kontynuowane”.
Z chińskimi strategicznymi partnerstwami jest trochę jak ze słynnymi zdjęciami w towarzystwie Baracka i Michelle Obamów, wykonanych przy okazji niedawnej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Z tą różnicą, że pamiątkowe zdjęcie mógł mieć każdy obecny w Nowym Jorku lider, natomiast partnerstw strategicznych Chińczycy podpisali pół setki, ma je zatem mniej więcej co czwarte państwo.
W Azji strategicznych parterów Chin jest ponad dwudziestka, w Europie mają co kontynuować również Białoruś, Serbia, Irlandia, Dania i Portugalia. Podobnie wiele innych krajów zabiega o chińskie inwestycje i liczy, jak Polska, że też skorzysta z flagowego pomysłu Xi, rozwoju tzw. nowego jedwabnego szlaku.
Przy czym trudno prezydentowi stawiać tu zarzut, równie mało do powiedzenia Chińczykom mieli poprzednicy Andrzeja Dudy. Dwa odległe od siebie kraje, z których przynajmniej jedno nie jest mocarstwem, łączą głównie biznes, kontakty handlowe, możliwości inwestycji. Z tymże polskich przedsiębiorców nie ma w Chinach zbyt wielu. Nie dysponują kapitałem na miarę Ameryki czy Europy Zachodniej, ani produktami, które mogłyby wziąć szturmem chiński rynek, zresztą łatwiej działać im w Polsce, w Unii i w sąsiedztwie Europy.
Mozół, z jakim wykuwa się polska pozycja w Chinach, pokazuje faktyczną pozycję Rzeczypospolitej. Jesteśmy góra europejskim średniakiem, w skali świata gdzieś między obrzeżami centrum a peryferiami. Państwem nie za silnym i nie za słabym. Zamożnym, ale przecież nie najbogatszym. Za to z ambicjami i rządem, który karmi się mocarstwową retoryką z II RP i chce polityki asertywnej, odzyskania pełnej samodzielności w polityce zagranicznej, czyli zejścia z dotychczasowego, głównego unijnego „mętnego nurtu”.
Polityka zagraniczna prowadzona jest przez rząd i prezydenta. Przy konsekwentnym milczeniu w tej dziedzinie premier Beaty Szydło rośnie znaczenie szefa dyplomacji Witolda Waszczykowskiego (piszemy o nim w bieżącym numerze POLITYKI). W 2010 r. będąc zastępcą szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, ostro recenzował sejmowe exposé ministra Radosława Sikorskiego: „Polska w dalszym ciągu prowadzi politykę zaściankową, a w świecie zmienia się niemal wszystko”.
Na sejmowe wystąpienie ministra Waszczykowskiego musimy poczekać. Należy oczekiwać, że przedstawi plan ponownego powstania Polski z kolan, zapewne z programem uzyskania podmiotowości, bezwizowego wjazdu do USA i wraku. Tymczasem Jan Szyszko, minister środowiska, znany z opinii, że globalne ocieplenie było decyzją polityczną, przyznał właśnie, w przededniu kluczowego szczytu klimatycznego w Paryżu, że Polska musi albo uszanować unijny pakiet klimatyczny, albo wyjść z Unii.
Stąd wniosek, że rząd z prezydentem może zdołają podźwignąć nas z kolan, ale potencjału wystarcza maksymalnie na przysiad podparty.