Sojusz narodu islamskiego
Saudyjczycy budują koalicję antyterrorystyczną. Najciekawsze jest to, czego nie ma w deklaracji założycielskiej
Wiadomość ogłosił Mohammed bin Salman, 30-letni saudyjski minister obrony, który odkąd przejął ten urząd, jest jednym z najaktywniejszych graczy w regionie. „Obecnie nasze kraje walczą z terroryzmem oddzielnie. Czas połączyć siły” – powiedział Saudyjczyk.
W samym oświadczeniu założycielskim jest kilka bardzo ciekawych sformułowań. Mowa w nim np. o „narodzie islamskim”, którego trzeba bronić przed złem wyrządzanym przez terrorystów. Wielu muzułmanów zapewne pierwszy raz dowiedziało się, że są członkami jakiegoś „narodu islamskiego”. To pomieszanie kategorii etnicznych czy politycznych w kontekście religijnym jest celowym zabiegiem ze strony Saudyjczyków, którzy marzą, by stanąć na czele takiego „narodu”.
Jeszcze ciekawsze jest to, czego nie ma w tej sojuszniczej deklaracji. Brak tam mianowicie Iranu, Iraku i Syrii, czyli dwóch wielkich państw zdominowanych przez szyitów i ich damasceńskiego podopiecznego. Trudno się temu dziwić, zawiązany przez Saudyjczyków sojusz to organizacja sunnicka, ale też nikt się nie będzie dziwił, jeśli wspólne działania sojuszu nie doprowadzą do żadnego przełomu w walce z tzw. Państwem Islamskim (PI), skoro operuje ono na dawnych terytoriach Syrii i Iraku.
W końcu brak też w saudyjskim oświadczeniu definicji terroryzmu. Z czym w zasadzie sojusznicy mają walczyć? Brak tej definicji nie jest przypadkowy. Biorąc pod uwagę to, co Saudyjczycy w ostatnich latach uważali za terroryzm, chodzi im nie tylko o bojowników PI, ale również wszelkie ruchy opozycyjne odwołujące się do idei arabskiej wiosny czy do jakichkolwiek reform w kierunku liberalizacji tamtejszych systemów politycznych.
Ostatni paradoks tej „panmuzułmańskiej” inicjatywy polega na tym, że na jej czele stanęli właśnie Saudyjczycy, którzy w takich dziedzinach jak prawo szariatu, jego egzekwowanie, prześladowania mniejszości, charakter i skala kar wymierzanych wszelkim nieposłusznym różnią się od terrorystów PI tylko posiadaniem międzynarodowego uznania dyplomatycznego i poparciem Ameryki.
Pokładanie nadziei w tym, że Saudyjczycy pokonają terrorystów z PI, to jak próby wyleczenia dżumy cholerą.