Szorstka przyjaźń
Niemcy tracą nadzieję, że „miła pani premier Szydło” jest prawdziwą twarzą polskiego rządu
Chciałoby się powiedzieć, że nareszcie przedstawiciel naszego rządu wybrał się do Niemiec. Ponoć naszego głównego i najważniejszego sojusznika, z którym łączy nas wiele wspólnych interesów. I od którego wciąż wiele zależy w Unii. Dlaczego więc skoro taki ważny jest to dla nas partner, to trzeba było czekać z wizytą trzy miesiące?
Czemu skoro na dobrych stosunkach z Niemcami zyskujemy, a na złych tracimy – i co do tego wszyscy w Polsce się zgadzają – co chwila Niemców się u nas obraża, wyciąga historyczne winy albo podkreśla, że poprzedni rząd prowadził politykę niekorzystną dla Polski, bo realizowaną pod dyktando Niemiec?
Tusk w pierwszą zagraniczną podróż też nie pojechał do Berlina, tylko na Litwę, ale do wizyty w Niemczech doszło dwa tygodnie później, a nie trzy miesiące od chwili zaprzysiężenia, tak jak w przypadku pani premier Szydło. I potem podczas wszystkich lat rządzenia Tusk jeździł do Niemiec jeszcze 18 razy, czyli po wizytach w Brukseli, gdzie bierze się pod uwagę również wszystkie posiedzenia Rady Europejskiej, Niemcy były najczęstszym kierunkiem podróży poprzedniego premiera.
Równie często w Polsce pojawiała się w tym czasie Angela Merkel. I już na pierwszy rzut oka widać było, że spotkania Merkel i Tuska nie były tylko dyplomatycznym obowiązkiem i że zarówno jedna, jak i druga strona rzeczywiście szczerze wierzyła w to, że możemy być dla siebie ważnymi i bliskimi partnerami.
Niemcy podchodzą do naszego nowego rządu jak do jeża. Tuż po jesiennej wygranej PiS niemieckie media donosiły, że trzeba bić na alarm, pisały o nieprzyjemnej niespodziance i spełniającym się złym śnie. Przypominano poprzednie rządy PIS, kłótnie, jakie wówczas podzieliły naszą scenę polityczną i polsko-niemieckie relacje, które w tamtym czasie były bardzo drażliwe.
Teraz, z racji pojawienia się w PiS nowych twarzy, Niemcy mieli nadzieję, że nowe pokolenie zmieniło partię i jej nastawienie do świata. Jednak zmiany, jakie zaszły ostatnio w naszym kraju, sprawiają, że Niemcy coraz bardziej tracą nadzieję i przestają wierzyć, że „miła pani premier Szydło” jest prawdziwą twarzą i reprezentacją polskiego rządu.
Do spotkania przywódczyń w końcu musiało jednak dojść. Obie strony dyplomatycznie podtrzymały, że chcą utrzymać jak najlepsze stosunki. Trudno jednak konstruktywnie dyskutować, gdy wiadomo, że w rzeczywistości rządom w obu krajach nie po drodze w wielu kwestiach. I o ile łatwiej jest zadeklarować, że obie strony zrobią wszystko, żeby Wielka Brytania pozostawała w Unii, to trudniej wypracować kompromis np. w sprawie uchodźców, z którymi Niemcy muszą się uporać już teraz, a nie w bliżej nieokreślonej przyszłości. I przypominanie na kilka dni przed wizytą (w wywiadzie dla „Bilda”), że z powodu kryzysu ukraińskiego Polska przyjęła już prawie milion Ukraińców i to bez unijnej pomocy, jest nierozumieniem.
Obie przywódczynie zgodziły się co do tego, że migracja jest dziś jednym z największych europejskich wyzwań. Pani premier Szydło twierdzi, że Polska chce być aktywna, jeśli chodzi o pomoc humanitarną. Na pewno Niemcy nic przeciwko naszej aktywności nie mają. W tym i w zeszłym roku przyjęły w sumie już ponad milion uchodźców, więc z radością pewnie powitałyby większą aktywność naszego kraju np. w sprawie relokacji uchodźców. Tyle że z naszych deklaracji w praktyce na razie niewiele wynika.
Oczywiście trzeba docenić, że polska strona zaproponowała Niemcom wspólne budowanie szkoły albo szpitala w Syrii, Libanie albo Turcji. Projekt humanitarny, który ulży ludziom na tych terenach, a nas zaangażuje bardziej na miejscu. Jednak to nadal nie jest pomoc w rozwiązaniu problemu, który Niemcy mają dziś na swoim podwórku.
Nikt nad Odrą nie ma wątpliwości, że Polska jest dla Niemców ważnym europejskim partnerem. A kanclerz Merkel jest doświadczonym politykiem i z szacunkiem odnosi się do przedstawiciela demokratycznie wybranego rządu. Równocześnie trudno jednak Niemcom uwierzyć, że wszystko w Polsce jest w porządku.
Nie przemawia do nich metafora o chorym kraju, który poprzez usprawnienie procesu podejmowania decyzji wymaga uzdrawiania. I ze względów historycznych są na podobną retorykę niezwykle wyczuleni. Dlatego dopóki premier Szydło będzie wspierała ten kurs i będzie tylko przyjazną twarzą nieprzyjaznego rządu, nie ma szansy na to, żeby znalazła z kanclerz Merkel naprawdę wspólny język.