Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Zrzućcie na nas bombę

Rohingjowie z Mjanmy: najbardziej prześladowana mniejszość świata

Grupa Rohingjów, którzy uciekli przed pogromem. Grupa Rohingjów, którzy uciekli przed pogromem. Soe Zeya Tun/Reuters / Forum
Muzułmańscy Rohingjowie z Mjanmy, dawnej Birmy, to najbardziej prześladowana dziś mniejszość na świecie. Hitler byłby dumny z ich prześladowców.
Szałas w jednym z rozrzuconych wokół Sittwe obozów dla Rohingjów.Jonas Gratzer/Light Rocket/Getty Images Szałas w jednym z rozrzuconych wokół Sittwe obozów dla Rohingjów.
materiały prasowe

Artykuł w wersji audio

Pierwsze wioski Rohingjów zapłonęły rano. Anonimowy amator z kamerą zdołał zarejestrować unoszący się nad ulicami dym, ruchomy tłum ludzi. Więcej można było zobaczyć na późniejszych zdjęciach – 20 spalonych wiosek wokół Sittwe; biznesy Rohingjów w mieście i 33 meczety zrównane z ziemią.

To buddyjscy sąsiedzi, Arakańczycy, przyszli mordować i wypędzać swoich muzułmańskich sąsiadów Rohingjów. Pogrom trwał pięć dni, począwszy od ranka 8 czerwca 2012 r. Dopiero czwartego dnia interweniowało wojsko.

Propaganda rządu Mjanmy (dawniej Birmy) i jej lokalni wspólnicy – Arakańczycy i buddyjscy mnisi – utrzymywali później, że był to spontaniczny odwet za gwałt i zabójstwo Ma Thidy Htwe, 27-letniej buddystki, popełnione kilkanaście dni wcześniej przez trzech Rohingjów. Późniejsze świadectwa dowiodły jednak, że pogrom w Sittwe i okolicznych wioskach został zaplanowany i wcielony w życie przez Arakańczyków za wiedzą policji i wojska.

Kilka dni przed pogromem nacjonalistyczni działacze rozesłali listy do liderów wiosek Arakańczyków, w których domagali się, by każde domostwo wystawiło jednego mężczyznę w wieku 20–40 lat do udziału w ataku na Rohingjów. Przez pięć dni, zawsze około dziewiątej rano, podstawione autobusy zbierały z wiosek uzbrojonych w noże i bambusowe pałki Arakańczyków, a następnie rozwoziły ich po wioskach Rohingjów i do centrum Sittwe. Napastnicy obstawili większość dróg wyjazdowych z miasta, żeby utrudnić swoim ofiarom ucieczkę. W trakcie i na koniec każdego „dnia roboczego” uczestnicy pogromów dostawali darmowe posiłki. Potem autobusy rozwoziły ich do domów.

W kilkudniowym pogromie w miastach i wioskach zginęło od 100 do 200 osób, w większości Rohingjów. Blisko 140 tys. Rohingjów nie pozwolono wrócić do domów. Zostali zamknięci w obozach wokół Sittwe i w getcie Aung Mingalar, w centrum miasta, które stało się domem dla 4,5 tys. ludzi. Kilkadziesiąt tysięcy zesłano do izolowanych wiosek, do których wjazd utrudniano nawet organizacjom humanitarnym. Wielu wyruszyło na tułaczkę na północ – do Bangladeszu i na południe – do Tajlandii i Malezji.

Pływające trumny

O dramacie Rohingjów zrobiło się głośniej trzy lata po pogromie, gdy przy granicy Tajlandii i Malezji odnaleziono masowe groby. Najpierw po tajlandzkiej stronie granicy wydobyto z ziemi 26 zwłok. Później malezyjska policja odkryła 139 grobów.

Rohingjowie wiedzą, że ucieczka z rodzinnego kraju grozi porwaniem dla okupu przez przemytników, śmiercią na morzu albo życiem w kolejnym obozie dla uchodźców. Mimo to w ciągu trzech lat po pogromie wyruszyło w podróż ok. 150 tys. Rohingjów z Arakanu i obozów uchodźczych w Bangladeszu. Ich łodzie, które zyskały ponurą nazwę „pływających trumien”, dryfują tygodniami po Morzu Andamańskim ku wybrzeżom Tajlandii, Malezji i indonezyjskiej Sumatry. Pasażerowie tych „trumien” umierają z odwodnienia i głodu. Gdy próbują się buntować, giną mordowani przez załogę.

Zdarzało się, że dopływali do wybrzeży – powiedzmy – Tajlandii, a tamtejsza straż graniczna nie pozwalała im zejść na ląd. Musieli dryfować dalej – ku wybrzeżom Malezji. Malezyjska straż graniczna robiła to samo: wielokrotnie, gdy łodzie z Rohingjami dobijały do brzegu, odholowywano je czym prędzej w stronę wód należących do sąsiedniego kraju.

Pod presją międzynarodową, po odkryciu grobów w 2015 r. Malezja i Indonezja zgodziły się przyjąć tymczasowo tysiące boat people. W obozach dla uchodźców i ośrodkach zatrzymań w obu tych krajach, a także w Bangladeszu, Tajlandii, Pakistanie, Australii, Arabii Saudyjskiej i Wielkiej Brytanii przebywa około miliona Rohingjów. To mniej więcej połowa populacji. Ich los porównuje się czasem do losu prześladowanych niegdyś Żydów.

Kim właściwie są? Dla władz Mjanmy Rohingjowie nie istnieją. To jacyś „nielegalni imigranci” z Bangladeszu. Nie figurują w żadnym aktualnym spisie ludności. Nie ma ich na liście 135 mniejszości etnicznych Mjanmy. Zamieszkują Arakan, zachodnią prowincję kraju, gdzie większość ludności to rdzenni Arakańczycy – wyznawcy buddyzmu. Rohingjów jest tam około miliona; stanowią jedną trzecią populacji, a na niektórych obszarach nawet ok. 95 proc.

Arakan był do schyłku XVIII w. jedną z pięciu znaczących monarchii południowej Azji. Od IX w. przybywali tam zagraniczni kupcy – Arabowie, Mongołowie, Turcy, Portugalczycy i – po sąsiedzku – Bengalczycy. Rohingjowie – według własnej wersji historii – są potomkami owych kupców, którzy wiązali się z miejscowymi kobietami z różnych grup etnicznych. Kiedy w 1785 r. Birmańczycy najechali Arakan, zniszczyli wiele meczetów, instytucji muzułmańskiej kultury i wzięli do niewoli tysiące mieszkańców, których postrzegali jako obcych religijnie i etnicznie.

W czasach kolonialnych rządów Wielkiej Brytanii w Indiach i Birmie Brytyjczycy zachęcali bengalskich rolników, żeby migrowali do Arakanu, gdyż chcieli zwiększyć obszar upraw ryżu. Wielu bengalskich muzułmanów, którzy początkowo jechali jako sezonowi robotnicy rolni, osiadało w Arakanie na stałe, tworząc zalążki dzisiejszej wspólnoty Rohingjów. W czasie drugiej wojny światowej ich potomkowie walczyli po stronie Brytyjczyków, buddyjscy Arakańczycy – po stronie Japonii.

Historyczne ustalenia mogłyby być pasjonujące, gdyby nie to, że w realnej polityce służą dziś jako ideologiczne uzasadnienie pogromów, wypędzeń, niszczenia śladów wielowiekowej obecności, zamykania w obozach. Dla Arakańczyków, jak i dla rządu w Rangunie, Rohingjowie to „obcy” i „terroryści”, którzy dążą do „islamizacji” Arakanu przez „rozmnażanie się”.

65-letni Abdul Bashar, uchodźca z ludu Rohingjów, którego spotykam w angielskim mieście Bradford, pamięta czasy, kiedy między muzułmanami a buddystami panowała względna harmonia. Rodzice mieli kawiarenkę w Maungdaw niedaleko Sittwe, do której przychodzili i muzułmanie, i buddyści.

– Prześladowania narastały stopniowo – opowiada Abdul. Najpierw zakazano Rohingjom wstępu do różnych miejsc publicznych. W 1974 r. odebrano im prawo głosowania, a cztery lata później rozpoczęła się Operacja Król Smok – wypędzenia i zmuszanie Rohingjów do niewolniczej pracy. Wojskowi, jak opowiada Adbul, wkraczali do miasteczka i gwałcili kobiety na oczach ich bliskich. Gdy ojciec albo brat protestował, zabijali go na miejscu.

Dzielą i rządzą

Dyktatura wojskowa, która nastała w latach 60., miała na sztandarach hasła „birmańskiej drogi do socjalizmu”, a zarazem korzystała z języka i metod przywodzących na myśl najskrajniejsze wersje europejskich nacjonalizmów. Dla przykładu, mit czystej krwi służył dyktaturze jako narzędzie rozgrywania, a często prowokowania animozji etnicznych i religijnych. Między innymi w Arakanie.

Ta peryferyjna prowincja należy do najbardziej zacofanych ekonomicznie części kraju. Sami Arakańczycy są jedną z mniejszości etnicznych, która czuje się dyskryminowana. W Arakanie znajdują się złoża gazu, na których zarabia rząd centralny, czyli dzierżący władzę Birmańczycy (40 proc. dochodów kraju!) i Chińczycy jako wielki inwestor projektu gazowego. Arakan dostarcza gospodarce Mjanmy ryż, ryby, bambus, marmur, tytan. Ale Arakańczycy nic z tej kontrybucji nie mają. Gniew i frustracje Arakańczyków, spowodowane biedą i wyzyskiem, kolejne rządy zręcznie kanalizowały przeciwko Rohingjom. To Rohingjowie, jako „obcy etnicznie i religijnie”, ludzie „nieczystej krwi”, mieli być – według rządowej propagandy ochoczo podejmowanej przez lokalnych nacjonalistów i buddyjskich mnichów – odpowiedzialni za nieszczęścia Arakanu.

Hitler i Budda

Bahar Gul urodziła się w 1982 r. – przełomowym dla losu Rohingjów. Podobnie Nur Huda, syn bogatego rolnika trudniącego się uprawą ryżu i owoców. W tym roku na mocy nowej ustawy Rohingjowie przestali być obywatelami Birmy i stracili wszelkie związane z tym prawa. Podczas spisu ludności zostali pominięci, a następnie skreśleni z listy 135 etni tworzących społeczeństwo kraju.

Nur Huda nosi wspomnienie niewolniczej pracy, którą wykonywał przymusowo jako ośmiolatek. Żołnierze zabrali go ze szkoły – to była częsta praktyka wobec dzieci Rohingjów – i przez wiele dni musiał nosić ich ekwipunek. 40-letni Salim z Buthingdaung przeżył w kraju rodzinnym 18 lat i pamięta więcej. Na przykład, że opierających się przed niewolniczą pracą wojskowi zabijali na miejscu. Jego, jako nastolatka, zmuszali do kopania rowów, wycinania drzew w dżungli, stawiania płotów i posterunków. Czasem zabierali z domu na 2–3 miesiące. Niewolnicy dostawali głodowe racje ryżu, spali pod gołym niebem. Słabsi umierali z wyczerpania, niedożywienia i od bicia.

Dokument rządu z 1988 r. dowodzi, że junta wojskowa dążyła do planowej eliminacji Rohingjów z kraju m.in. poprzez nakładanie restrykcji utrudniających zawieranie małżeństw; pozbawienie własności ziemi, budynków i sklepów; konfiskaty i rozdawanie ich własności buddystom; zakaz prowadzenia działalności gospodarczej oraz budowania nowych i remontowania starych domów, szkół i meczetów. Dokument zaleca powstrzymanie się od masowego zabijania muzułmanów, by nie prowokować protestów krajów islamskich.

„Szybko się rozmnażają, są brutalni i zjadają jedni drugich”. „Muzułmanie mają mnóstwo pieniędzy i nikt nie wie, gdzie trzymają tę swoją fortunę. Chwalą się pieniędzmi, żeby przyciągać nasze kobiety. Te pieniądze zostaną użyte, by zdobyć birmańską kobietę buddystkę, która wkrótce zostanie zniewolona lub nawet zmuszona do konwersji na islam, a narodzone z niej dzieci staną się bangladeskimi muzułmanami i ostatecznym zagrożeniem dla naszego buddyjskiego narodu, aż w końcu zniszczą naszą rasę i religię”. Tako rzecze Ashin Wirathu, sławny buddyjski mnich, guru ekstremistów religijnych w Mjanmie, zaprzysięgły wróg Rohingjów. Stał się sławny w świecie, gdy w 2013 r. tygodnik „Time” umieścił na okładce jego zdjęcie opatrzone tytułem „Twarz buddyjskiego terroru”. Rząd w Rangunie skonfiskował nakład, a wierni wyszli na ulice protestować w obronie guru.

Od połowy lat 90. władze Mjanmy przestały wydawać dzieciom Rohingjów certyfikaty urodzin. Nie ma dokumentu, nie ma człowieka. W 2005 r. wprowadzono kontrolę urodzin i restrykcje utrudniające zawieranie małżeństw. Zakazano Rohingjom posiadania więcej niż dwójki dzieci.

W 2008 r. ambasada USA pisała w tajnej depeszy, że położenie Rohingjów w Arakanie jest „potworne”. „Ponad 90 proc. Rohingjów pozbawiono ziemi, 80 proc. to analfabeci. Niedożywienie i umieralność niemowląt są wyższe niż w innych częściach Birmy. (...) Rohingjom, którzy naruszają restrykcje, grożą więzienie i tortury. Wśród innych pogwałceń praw człowieka należy wymienić pracę przymusową i powszechne wymuszenia, które pogłębiają ich biedę”.

Mowa nienawiści buddyjskich mnichów, a także polityka władz wojskowych i lokalnych nacjonalistów zjednywały sobie aprobatę zarówno stronników dyktatury, jak i przeciwników. Uprzedzenia wobec Rohingjów wykraczają ponad podziały polityczne i różnice klasowe. Dały o sobie znać z jeszcze większą mocą wraz z odwilżą polityczną w 2010 r. i zgodą wojskowych na udział Rohingjów w wyborach. Paradoks? Niekoniecznie. Dyktatury potrafią zręcznie administrować konfliktami, rozpalać je i gasić w zależności od potrzeb. W 2014 r. kolejny raz pominięto Rohingjów w spisie ludności, a w 2015 – pod presją islamofobicznej kampanii mnichów i nacjonalistów – znów zakazano im udziału w wyborach.

„Hitler i Eichmann byli wrogami Żydów, ale dla Niemców byli prawdopodobnie bohaterami. Dla ocalenia kraju, dla ocalenia rasy albo w obronie narodowej suwerenności zbrodnie przeciwko ludzkości bądź nieludzkie akty mogą być usprawiedliwione” – napisał w prasie polityk Narodowej Partii Arakanu. „Nasze dążenia do ochrony arakańskiej rasy, obrona suwerenności i długowieczności Mjanmy nie mogą być określane jako »zbrodnie przeciwko ludzkości« albo »czyny nieludzkie« (...). Jeśli przerzucimy te kwestie [Rohingjów] na następne pokolenia, nie skończywszy z nimi, przejdziemy do historii jako tchórze”.

Autorzy raportu „Ludobójstwo w Birmie” z Uniwersytetu Królowej Mary w Londynie twierdzą, że na straganach można tu kupić „Mein Kampf”, koszulki, hełmy i kalendarze z hitlerowskimi symbolami. Rzecznik nacjonalistów głosił, że Rohingjów należy pozamykać w obozach koncentracyjnych. Co dalej? Nikt nie ogłasza, ale zrozumienie dla dążeń do „ocalenia kraju i rasy” przez Hitlera i Eichmanna mówi za siebie.

W takiej aurze doszło do pogromu, od którego zaczyna się ta opowieść.

Dlaczego świat milczy

Wymarsz Rohingjów po pogromie 2012 r.: ubodzy, pokiereszowani fizycznie i psychicznie, ciągną powoli ulicami miast i drogami prowadzącymi do obozów, przy akompaniamencie rasistowskich obelg, obrzucani zepsutymi owocami, kamieniami i butelkami, żeby potłuczone na drodze szkło kaleczyło bosych. Niosą resztki dobytku, które nie spłonęły i których szabrownicy nie zdążyli ukraść. Młodsi podtrzymują rannych, starych, niedołężnych.

Rozlokowano ich w zapadłych wioskach, obozach uchodźczych, które noszą oficjalną nazwę „obozy zatrzymań”, i getcie Aung Mingalar w centrum Sittwe. (Nicolas Kristoff z „New York Timesa” bez ogródek nazywa te miejsca obozami koncentracyjnymi).

Na drogach prowadzących do wiosek – posterunki policji, która kontroluje przemieszczanie się Rohingjów. Zwykła podróż z jednej miejscowości do drugiej to udręka. Wymaga wystawania w kolejce, składania papierów, czekania, opłat, a potem i tak podróżujących szykanuje policja.

Wioski Rohingjów, a jeszcze bardziej obozy i getto w Sittwe są zatłoczone, mieszkańcy chronicznie niedożywieni, chorują na biegunkę, gruźlicę, jaskrę i depresję. Do getta i obozów arakańscy lekarze przychodzą raz lub dwa razy w tygodniu na dwie godziny. Brakuje lekarstw. Jedyną stałą pomoc, jaką otrzymywali dzięki Lekarzom bez Granic, Rohingjowie utracili w 2014 r., kiedy rząd wyrzucił tę organizację z Mjanmy. Oficjalnym powodem były „prowokacyjne” wypowiedzi lekarzy. W istocie chodziło o to, że udzielili pomocy 22 Rohingjom skatowanym przez Arakańczyków w wiosce Chee Yar Tan – i nie trzymali tego w tajemnicy.

Agendy ONZ dostarczają ryż, olej, ciecierzycę i sól; władze prowincji dowożą ryż – ale zbyt mało i często z opóźnieniami. Najbardziej dramatyczny kryzys dotyka getto Aung Mingalar. Ta zamknięta dzielnica Sittwe nie jest traktowana jako obóz dla uchodźców i władze odmawiają jego mieszkańcom prawa do otrzymywania pomocy humanitarnej.

„Kobiety, które kiedyś byłyby zajęte zakupami, gotowaniem i opieką nad dziećmi, w środku dnia leżą na ziemi w ciasnych barakach – znak dojmującej beznadziei” – komentuje badacz z ośrodka International State Crime Initiative. Normą jest przemoc domowa i gwałty ojców na córkach. Jak mówi cytowany w raporcie aktywista, „gdy stawia się człowieka w sytuacji, w której przeżyć może jedynie zwierzę, staje się zwierzęciem. Ci ludzie tracą poczucie, czym jest człowieczeństwo”.

Izolację Rohingjów pogłębia niewpuszczanie do wiosek i obozów nikogo z zewnątrz. Gdy dzięki łapówkom i fortelom komuś udaje się wjechać, Rohingjowie boją się rozmawiać. Ci, którzy udzielają wywiadów wysłannikom ONZ, są bici przez wojskowych. „Jeśli wspólnota międzynarodowa nie potrafi nam pomóc, zrzućcie proszę na nas bombę i zabijcie nas wszystkich” – powiedziała przez łzy mieszkanka jednego z obozów.

„Usłyszałem [tam] echa swojego dzieciństwa. Wiecie, w 1944 r., jako Żyd w Budapeszcie, ja również byłem Rohingją” – powiedział słynny filantrop George Soros w czasie konferencji w Oslo poświęconej Rohingjom. W 2015 r. Soros zdołał odwiedzić getto Aung Mingalar. Wrócił wstrząśnięty. „Tak jak żydowskie getta stworzone przez nazistów w Europie Wschodniej podczas drugiej wojny światowej – powiedział – Aung Mingalar stało się przymusowym domem dla tysięcy rodzin, które kiedyś miały dostęp do opieki zdrowotnej, nauki i pracy. Teraz zostały zmuszone do życia w segregacji i skrajnym niedostatku. Podobieństwa do nazistowskiego ludobójstwa są alarmujące. Na szczęście nie doszło jeszcze do etapu masowych mordów”.

Abdul, Salim, Nur, Bahar i część ich rodzin znaleźli nowy dom w angielskim Bradford. Rząd Wielkiej Brytanii przyjął w ostatnich latach około 400 Rohingjów z obozów w Bangladeszu. Decyzje były arbitralne, a w ludzkim wymiarze nieraz dramatyczne: część rodziny dostawała przepustkę do nowego życia, część musiała zostać w obozach. Szczęśliwcy pozostają w kontakcie z bliskimi w Bangladeszu, przesyłają pieniądze, ale z rodzinami w Mjanmie kontakt jest niezwykle trudny.

Nidżam Muhammad, 32-letni lider wspólnoty, jeździ taksówką – ma już obywatelstwo brytyjskie i myśli o karierze politycznej. Organizuje pikiety nagłaśniające ciche ludobójstwo w Mjanmie. – Anglicy nawet nie słyszeli, że istniejemy. Ludzie nie dowierzają, że taka zbrodnia, jaka dokonuje się na moim narodzie, jest w ogóle możliwa. Pytają: „Dlaczego świat milczy?”.

„Ciche ludobójstwo” nie jest określeniem na wyrost. Ludobójstwem są nie tylko masowe mordy, lecz także terroryzowanie i izolowanie grupy etnicznej lub religijnej, odmawianie jej członkom należnych praw, utrudnianie dostępu do żywności i opieki zdrowotnej, niszczenie kultury. O ludobójstwie na Rohingjach alarmują w ostatnich latach organizacje praw człowieka i ośrodki badawcze zajmujące się Azją Południowo-Wschodnią.

Zasadniczo jednak Nidżam ma rację – „cywilizowany” świat nie wie o Rohingjach nic, a ci, co wiedzą, zazwyczaj milczą. Gorycz moich rozmówców budzi postawa pokojowej noblistki Aung San Suu Kyi, której partia wygrała wybory w listopadzie 2015 r. Przez lata Suu Kyi milczała o tragedii Rohingjów – mimo to niektórzy zachowują resztki nadziei, że właśnie ona zatrzyma ciche ludobójstwo. Bo jeśli nie ona, to już chyba nikt.

Z piekła do nieba

Jedziemy z Nidżamem na zaręczyny pary jego znajomych. W dużym pokoju sami mężczyźni – siedzą wkoło przy ścianach. Narzeczony wręcza pierścionek ojcu wybranki, ściskają sobie ręce. Narzeczona nie pojawi się ani na sekundę. Czeka w pokoju na piętrze, aż ojciec przyniesie jej znak narzeczeńskiego zobowiązania. Potem – uczta na papierowym obrusie rozłożonym na podłodze, bez kobiet, które dostrzegam jedynie, gdy przemykają między sąsiednimi pokojami a kuchnią. Wśród nich również Bahar Gul i Kala Puto, żona Salima.

Rohingjowie z Bradford – ci, z którymi rozmawiałem – twierdzą, że nie spotkali się w Anglii z dyskryminacją. Konflikty? Zdarzają się między Hindusami a Pakistańczykami, Rohingjów one nie dotyczą.

Czy gdyby prześladowania ustały, chcieliby wrócić do Arakanu? Najbardziej chciałby Salah. Jego mama uciekła z Arakanu, gdy była w ciąży. Urodził się w Bangladeszu i nigdy nie widział kraju rodziców. Kala Puto odpowiada inaczej: – Czy gdybyś mieszkał w niebie, to chciałbyś wrócić do piekła?

***

Reportaż powstał dzięki grantowi Fundacji Towarzystwa Dziennikarskiego Fundusz Mediów i jest fragmentem książki Artura Domosławskiego „Wykluczeni”, która ukazała się 16 marca (wyd. Wielka Litera).

Polityka 13.2016 (3052) z dnia 22.03.2016; Świat; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Zrzućcie na nas bombę"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną