Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Piłkarski establishment miał z nim ciężkie życie. Johan Cruyff nie żyje

Nationaal Archief Fotocollectie Anefo / Wikipedia
Pierwsze przykazanie futbolowego kodeksu Johana Cruyffa brzmiało: w piłkę trzeba grać pięknie. Często lubił dodać: jak ja i moje drużyny.
Johan Cruyff (1947-2016)Fontys Mediatheek/Flickr CC by 2.0 Johan Cruyff (1947-2016)
Zdjęcie ślubne z Danny Coster, 1968 r.Kroon, Ron / Anefo/Wikipedia Zdjęcie ślubne z Danny Coster, 1968 r.

Widmo boskiego Johana krążyło nad futbolem ponad 40 lat. Ze szczególnym natężeniem nawiedzając Ajax Amsterdam i FC Barcelonę – kluby, które były mu najbliższe. Przez lata suflował w Barcelonie, a gdy z tamtejszymi prezesami przestawało mu być po drodze, obierał kurs na Amsterdam.

Przed kilku laty na pierwszym spotkaniu z ważnymi ludźmi Ajaksu wyłożył swoją filozofię, znaną od lat: obdarzyć sztab szkoleniowy realną władzą – kosztem prezesów. W reakcji zarząd podał się do dymisji, argumentując: dobro klubu na pierwszym miejscu, zresztą kim my jesteśmy, by sprzeciwiać się Cruyffowi, podniesionemu w Holandii do rangi Boga?

Do nieśmiertelności wyniosły go boiskowe dokonania, ale dla rodaków, szczególnie ze swojego pokolenia, Cruyff był kimś więcej niż tylko genialnym piłkarzem. W znakomitej książce „Brilliant Orange”, autorstwa Davida Winnera, poświęconej holenderskiemu futbolowi, Johan jawi się jako głos swojej generacji – zmęczonej powojenną szarzyzną i obowiązkową pracą u podstaw, zbuntowanej przeciw zakazowi zadawania niewygodnych pytań oraz przymusowi godzenia się z zastałym porządkiem rzeczy, spragnionej rozrywki i śmiechu.

Cruyff był objawieniem – przystojny, długowłosy, wygadany, nieuznający społecznej i zawodowej drabiny. Piłkarski establishment miał z nim ciężkie życie. Wymógł honoraria za udział w zgrupowaniach reprezentacji i ubezpieczenia piłkarzy na czas zagranicznych wyjazdów.

Wchodził do prezesowskich gabinetów bez pukania, z buntem wypisanym na twarzy, bezczelny i pewny siebie. Następnie z uporem dziecka pytał: kto to tak urządził? I dlaczego? Jeśli tylko nie uzyskał odpowiedzi, na którą czekał, robił po swojemu. Albo nawet mimo tego, jak na mistrzostwach świata w Niemczech, kiedy zignorował kontrakt federacji z Adidasem i biegał po boiskach w butach prywatnego sponsora, Pumy, a na swoich koszulkach z trzech pasków będących symbolem Adidasa kazał jeden odpruć.

W Ajaksie, a potem w reprezentacji Holandii długo był nietykalny. Lepiej było znosić humory Cruyffa, niż sprawić, by się obraził i trzasnął drzwiami. Na boisku niestraszna była mu żadna rola. Nieważne: napastnik, skrzydłowy czy rozgrywający – wszędzie był jednakowo groźny. Trener Rinus Michels i tak zaprojektowałby futbol totalny (jak to świetnie ujął w „Futbolowej gorączce” Nick Hornby: „wynalazek będący piłkarską interpretacją postmodernizmu”), ale z Cruyffem jako wykonawcą dzieło piękniało w oczach.

W swojej edukacyjnej misji był niestrudzony – zdzierał gardło, ustawiając, przesuwając i musztrując kolegów z drużyny. Ktoś zauważył, że więcej jest w archiwach zdjęć Johana wymachującego na boisku rękami niż czarującego piłką. Jeden z angielskich dziennikarzy, obserwując, jak Cruyff zarządza boiskową przestrzenią i kreśli w powietrzu figury, napisał o nim: Pitagoras w korkach. Ale totalny mechanizm, w którym chodziło o to, by przez ciągłą, ale rozumną zmianę pozycji na boisku zaskakiwać rywala, broniąc – ścieśniać szyki, a atakując – korzystać z przestrzeni boiska, pracował aż miło. Na początku lat 70. Ajax był w Europie niepokonany, a reprezentacja Holandii budziła podziw. I wszystko pod batutą Johana.

David Winner pisze, że na boisku Cruyff odświeżył holenderski przepis na sukces, sprawdzony również w innych dziedzinach życia: kolektywna praca, owszem, ale bez zabijania twórczego zacięcia jednostek. To autorytet Johana sprawiał, że na boisku udawało się znaleźć złoty środek, ale i tak to pokolenie holenderskich piłkarzy stało się synonimem pięknej katastrofy.

Przed finałem mistrzostw świata 1974 roku przeciw gospodarzom, RFN, Holendrzy utonęli w pochwałach. Na swoją zgubę. Zaczęli mecz z mocnym przekonaniem o własnej wyższości, a gdy po niecałych stu sekundach rozgrywania piłki Cruyff wywalczył rzut karny, zamieniony na bramkę przez Johana Neeskensa, całkiem potracili głowy. Zamiast dobić rywala postanowili go ośmieszyć; jak to kiedyś ujął napastnik Johnny Rep: zapomnieliśmy strzelić drugiego gola. Niemcy się otrząsnęli, jeszcze przed przerwą zdobyli dwa, pogoń Cruyffa i spółki w drugiej połowie nic nie dała. Johan zresztą nie grał w tym meczu nadzwyczajnie. Legenda głosi, że całą noc przed finałem wisiał na telefonie, tłumacząc rozhisteryzowanej żonie Danny, że opublikowane przez „Bild” sensacje, jakoby półfinałowe zwycięstwo nad Brazylią kilku holenderskich zawodników świętowało w basenie pełnym piłkarskich groupies, były wyssane z palca.

Tamten mundial był zresztą jedynym, w jakim zagrał. Jedna z wersji głosi, że wyjazdu na kolejne mistrzostwa zakazała mu Danny przekonana, że koledzy z reprezentacji sprowadzają go na złą drogę. Sam Cruyff utrzymuje, że nie mógł opuścić rodziny, bo tuż przed mundialem okradziono ich dom, dostawał też anonimy, w których dzieciom grożono porwaniem.

Koledzy i bez niego powtórzyli wynik sprzed czterech lat, a Johan kończył akurat swoją przygodę z Barceloną. Szykował się do wyjazdu za ocean, by w tamtejszej lidze odkuć się po tym jak oszczędności całego życia – prawie 2,5 mln dolarów – utopił w świńskiej farmie, która miała być dla niego interesem życia.

Barcelona kusiła go długo, ale odszedł po tym, jak w tajnych wyborach koledzy zabrali mu opaskę kapitana Ajaksu. To była dla niego zniewaga nie do zniesienia. Johan po prostu im się sprzykrzył. Miał zwyczaj wieczór przed meczem obdzwaniać innych zawodników, sprawdzając, czy nie włóczą się po mieście. Ustalał taktykę i skład, obwołał się przewodniczącym drużynowego komitetu kinowego wybierającego filmy do obejrzenia przed meczami, pouczał kolegów, jak grać w karty i jak układać sobie życie.

Znał się na wszystkim i czuł nieustanną potrzebę oznajmiania tego światu. I coraz wyżej nosił głowę. W Ajaksie dawał do zrozumienia, że należy do najwyższej kasty – sportowej i finansowej. Michel Platini wspominał, że gdy jeszcze jego sława nie wylała się poza Francję, został zaproszony do rozegrania u boku Cruyffa charytatywnego meczu. Przejęty, chciał się z Johanem przywitać i zamienić słowo, ale wyciągnięta przez Francuza ręka zawisła w powietrzu.

Cruyff od budowania legendy miał swoich ludzi. Dziennikarzy dzielił na spolegliwych i niewygodnych, tych pierwszych wynagradzając newsami z pierwszej ręki. Ale nawet krytycy nie mogą mu odmówić udziału w wydarzeniach epokowych, jak choćby postawieniu tamy dla boiskowej destrukcji dzięki futbolowi totalnemu.

Podkreśla się też, że jego transfer odmienił Barcelonę, targaną kompleksami, przede wszystkim Realu. Nastał Cruyff i nie tylko zagrał na nosie protektorowi Realu generalissimusowi Franco, nadając synowi zakazane wówczas katalońskie imię Jordi. Poprowadził Barcę do tytułu mistrza kraju i do upokorzenia Realu, 5:0, na jego boisku. Poza tym Cruyff był wtedy najlepszym piłkarzem świata, z nim Barca znów budziła respekt i wracała do grona wielkich.

Sam Johan często powtarzał, że już jako trener zapoczątkował modę na klubowych wychowanków, którzy dziś zrobili z Barcelony najlepszą drużynę świata. Prawda jest taka, że w imię sukcesu chętniej piłkarzy kupował, niż wyławiał perły z klubowej akademii.

Na piękno chorował bardziej niż na sukcesy. Powtarzał jak mantrę, że mecz to nie maraton, trzeba wiedzieć, gdzie, kiedy i po co biec, a nie bez sensu nabijać kilometry na liczniku, że liczą się szybkie nogi i głowa na karku. Gdy jako trener wygrał z Barceloną wszystko, co było do wygrania, zajął się komentowaniem futbolowej rzeczywistości. I wbijał do głów swoje ideały o piłce ofensywnej, cieszącej oko, przetykając je dialektyką własnego autorstwa, w rodzaju: „Każda wada ma swoją zaletę”; „Zanim popełnię błąd, to tego błędu nie popełniam"; „Włoscy piłkarze nie umieją z tobą wygrać, ale ty umiesz przegrać z włoskimi piłkarzami”.

Jak sam twierdził, nie szedł przez życie, przeklinając dzień, w którym przegrał mistrzostwo świata. Nagrodą były dla niego ciepłe słowa od przypadkowo spotkanych ludzi, którzy zobaczyli go na boisku, zakochali się jego grze, i tak im zostało.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną