Indyjski gigant hutniczy Tata Steel gotowy jest oddać swoją walijską hutę w Port Talbot właściwie po cenie złomu. Próbuje ją sprzedać od półtora roku, chciałby także pozbyć się innych stalowych przedsięwzięć w Wielkiej Brytanii, bo dziennie przynoszą ponad milion funtów strat. Kosztowały już 4 mld funtów, na przywrócenie ich do formy potrzeba kilka miliardów więcej. Ale zatrudniają 15 tys. osób, a 25 tys. miejsc pracy związane jest z działalnością okołohutniczych podwykonawców, więc jakiekolwiek zmiany, zwłaszcza duże zwolnienia, stają się poważnym problemem politycznym.
W kampanii przed czerwcowym referendum o ewentualnym wyjściu z Unii Europejskiej problemem większym niż zazwyczaj, gdyż to Komisja Europejska musi zatwierdzić ewentualne wsparcie publiczne. Gdy zebrani w Bombaju akcjonariusze Taty Steel podjęli decyzję o końcu swojej stalowej przygody na Wyspach, wakacje na Wyspach Kanaryjskich zakończył premier David Cameron, a jego minister biznesu, innowacyjności i kompetencji skrócił wizytę w Australii. Prężny brytyjski przemysł stalowy stał w forpoczcie rewolucji przemysłowej i był źródłem potęgi imperium. Dziś pogrążają go przede wszystkim niskie ceny stali, wywołane ogromną nadprodukcją w Chinach, ostrym wyhamowaniem chińskiej gospodarki i globalnym spadkiem zamówień. Dlatego huty są tak mało chodliwym towarem.