Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Zjednoczenie, które dzieli

Czy Mołdawia połączy się z Rumunią

. . Aurelian Săndulescu (: / Flickr CC by 2.0
W Mołdawii popularność zyskuje idea zjednoczenia z Rumunią. W całej sprawie chodzi jednak o coś innego niż o połączenie państw.

Artykuł pochodzi z internetowego wydania „Nowej Europy Wschodniej

27 marca odbył się zjazd środowisk opowiadających się za zjednoczeniem Rumunii i Mołdawii – zgromadziły się niemal dwa tysiące tzw. Unionistów. Podczas obrad, które miały miejsce w kiszyniowskim Pałacu Republiki, ich uczestnicy ogłosili utworzenie organizacji, której zadaniem ma być reintegracja obydwu państw do 2018 roku. Cezura ta nie jest przypadkowa: to setna rocznica historycznego „Wielkiego Zjednoczenia” (rum. Unirea Mare), w wyniku którego Besarabia (historyczna kraina, której większość zajmuje dziś Mołdawia), będąca do tej pory częścią Imperium Rosyjskiego, weszła w skład Rumunii. Ciało powołane pod koniec marca nazwano Sfatul Țării-2 (Rada Państwa-2), co stanowi odwołanie do utworzonego w listopadzie 1917 roku Sfatul Țării – parlamentu istniejącej zaledwie kilka miesięcy Mołdawskiej Republiki Demokratycznej. 27 marca 1918 roku przegłosował on włączenie powstałego w wyniku rewolucji październikowej kraju do królestwa Rumunii.

Dwa tygodnie temu po zakończeniu obrad ich uczestnicy (wraz z około ośmioma tysiącami zwolenników zjednoczenia) przemaszerowali przez centrum mołdawskiej stolicy skandując między innymi: „Niech żyje wielka Rumunia – od Dniestru po Cisę”!; „Rumunio, nie zapominaj – Besarabia to Twoja ziemia!”.

Nastroje zjednoczeniowe i ich publiczna manifestacja nie są w Mołdawii niczym nowym. Ich intensywność na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza regularnie wzrastała i spadała. Temat zjednoczenia był też często zręcznie rozgrywany przez polityków. Wiele wskazuje na to, że i tym razem gra toczy się nie o rzeczywiste zjednoczenie dwóch krajów, a o zachowanie władzy i wpływów w – jak najbardziej niepodległej – Mołdawii.

Zjednoczenie? Nic nowego…

Paradoksalnie to właśnie idea zjednoczenia z Rumunią legła u podstaw mołdawskiej niepodległości. Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku w nowopowstałej mołdawskiej republice władzę zdobyły wywodzące się ze środowisk prorumuńskich elity antykomunistyczne. Postrzegały one oderwanie się od ZSRR i ogłoszenie suwerenności Mołdawskiej SRR nie jako cel sam w sobie, a wyłącznie jako środek do osiągnięcia istotniejszego celu. Tym celem miało stać się możliwie jak najszybsze przyłączenie republiki do „historycznej macierzy” – Rumunii. Wprost mówiła o tym przyjęta 27 sierpnia 1991 roku Deklaracja Niepodległości Republiki Mołdawii, której sygnatariusze wezwali do wyeliminowania politycznych konsekwencji paktu Ribbentrop-Mołotow, w wyniku którego w 1940 roku doszło do oderwania od Rumunii Besarabii i włączenia tego obszaru do ZSRR. Niepodległa Mołdawia przyjęła rumuńską symbolikę państwową: trójbarwną flagę, hymn „Przebudź się Rumunie!” oraz nazwę narodowej waluty.

Działania polityków odzwierciedlały wolę obywateli. Przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych był okresem bezprecedensowego festiwalu nastrojów prorumuńskich i zjednoczeniowych. Manifestacje zwolenników kulturowego i politycznego powrotu do rumuńskich korzeni gromadziły w centrum Kiszyniowa setki tysięcy ludzi. Do historii przeszły spontaniczne gesty bratania się mieszkańców obu brzegów granicznego Prutu: tysiące Mołdawian i Rumunów symbolicznie maszerowywały przez dzielące dwa kraje mosty, rzucając w nurt rzeki naręcza kwiatów. Wydawało się, że połączenie obydwu państw jest tylko kwestia czasu.

Na przeszkodzie rychłemu unirea stanęły jednak dwie kwestie. Pierwszą byli mołdawscy obywatele innych narodowości – rosyjskojęzyczni i niechętni Rumunom – którzy obawiali się, że po zjednoczeniu będą zmarginalizowani. Istotny był także opór antyrumuńskiej części etnicznych Mołdawian. Sprzeciw tych środowisk doprowadził do pojawienia się na terenie republiki dwóch separatyzmów: naddniestrzaańskiego i gagauskiego. Był także jedną z ważniejszych przyczyn wybuchu w 1992 roku wojny mołdawsko-naddniestrzańskiej. Drugim czynnikiem było ambiwalentne stanowisko rumuńskiej klasy politycznej wobec idei zjednoczeniowej. „Postceausescowska” Rumunia borykała się z ogromnymi problemami gospodarczymi i społecznymi; nie była w stanie realnie zaangażować się w kosztowny (zarówno politycznie, jak i finansowo) projekt zjednoczeniowy. O stanowisku Rumunii wobec unirea opowiada prawdopodobnie prawdziwa anegdota z tego okresu. Oto niedługo po przyjęciu deklaracji niepodległości prezydent Mołdawii, Mircea Snegur, kanałami dyplomatycznymi zwrócił się do rumuńskiego prezydenta z propozycją połączenia obu państw. Nie doczekał się jednak odpowiedzi. W grudniu 1991 roku otrzymał zaproszenie na szczyt założycielski Wspólnoty Niepodległych Państw w Ałma Acie i ponownie zwrócił się z tym samym pytaniem do prezydenta Iona Iliescu. Tym razem odpowiedź była jasna: „Panie Snegur, powinien Pan polecieć i podpisać umowę o WNP”. Wobec oporu niechętnej Rumunom części ludności, wojny domowej i rumuńskiego désintéressement idea zjednoczeniowa szybko i na długo straciła impet.

Odżywała ona jeszcze co najmniej dwukrotnie, choć nie zyskała już tak znacznej popularności. Po raz drugi stała się nośna w 2006 roku, gdy prezydent Rumunii, Traian Basescu, zaproponował Mołdawii przyłączenie się do jego kraju i wspólne wejście do Unii Europejskiej. Trzeci raz koncepcja nakręciła nastroje społeczne w grudniu 2013 roku, gdy prezydent Basescu ogłosił, że po wstąpieniu do NATO i Unii Europejskiej głównym projektem politycznym Bukaresztu powinno być zjednoczenie z Mołdawią. Tegoroczny marsz unionistów w Kiszyniowie jest najjaskrawszym przykładem tego, że od kilku ostatnich miesięcy mamy do czynienia z kolejnym w ostatnich latach renesansem idei unionistycznej. Tym razem wynika on jednak z czynników wewnętrznych.

Unionizm z desperacji

Obserwowany w ostatnim czasie wzrost nastrojów zjednoczeniowych związany jest bezpośrednio z sytuacją polityczną i gospodarczą Mołdawii. Nominalnie proeuropejska większość parlamentarna rządząca Mołdawią od drugiej połowy 2009 roku jest skrajnie skompromitowana, a poparcie dla niej nie przekracza 10 procent. Do takiego wyniku przyczynił się trwający od lat (i coraz bardziej ewidentny) konflikt między dwoma oligarchami: byłym premierem Vladem Filatem i Vladem Plahotniuciem – liderem jednego z głównych ugrupowań proeuropejskich, Partii Demokratycznej. W wyniku tej rywalizacji dla znacznej części społeczeństwa mołdawskiego stało się jasne, że w głównym celem deklaratywnie proeuropejskiej klasy politycznej w Mołdawii jest ochrona interesów polityczno-biznesowych dwóch oligarchicznych grup, a nie realna integracja kraju z UE czy poprawa warunków życia jego mieszkańców. Potwierdzeniem tego była przede wszystkim niewyjaśniona do tej pory sprawa wyprowadzenia z mołdawskiego systemu bankowego około miliarda dolarów (30 procent rocznego budżetu kraju i około 15 procent PKB). Operacja miała miejsce za wiedzą, a najpewniej także przy czynnym współudziale elit politycznych. Ponadto w październiku 2015 roku doszło do ostatecznego przesilenia w relacjach między Plahotniuciem i Filatem, w wyniku którego ten drugi został aresztowany. W rezultacie tyleż potężny, co niepopularny (notujący rekordowo niskie poparciem jedynie 5 procent obywateli) Plahotniuc stał się hegemonem, kontrolującym niemal cały mołdawski aparat państwowy, system wymiaru sprawiedliwości, policję, struktury finansowe państwa i tak dalej. Przejęcie władzy przez tak nielubianego polityka pogłębiło i tak znaczne napięcia społeczne. Wzmogło także graniczącą z nienawiścią niechęć wobec elity rządzącej. Jednocześnie w ciągu ostatniego roku odczuwalnie pogorszyła się sytuacja ekonomiczna większości Mołdawian.

Wszystko to sprawiło, że część prozachodniego elektoratu przestała wierzyć w możliwość skutecznego zbliżenia ich kraju do UE i doprowadzenia do wyraźnej poprawy poziomu życia. Nie dowierzają oni ani skompromitowanej, nominalnie proeuropejskiej klasie politycznej, ani słabej i nieefektywnej prozachodniej opozycji, która od kwietnia 2015 roku regularnie manifestuje na ulicach stolicy. W rezultacie wielu zaczęło się skłaniać ku idei unionistycznej jako jedynej, która może przynieść zmiany i realną integrację Mołdawii z Unią Europejską. Są na to gotowi nawet za cenę likwidacji mołdawskiego państwa. Alternatywna ta jest jeszcze bardzie kusząca w kontekście nieustannego zagrożenia, jakim jest przejęcie władzy przez siły lewicowe i – będące tego rezultatem – wejście kraju w sferę geopolitycznych wpływów Rosji. Potwierdzeniem tych nastrojów był opublikowany w listopadzie 2015 roku sondaż, według którego 21 procent Mołdawian zagłosowałoby za zjednoczeniem ich kraju z Rumunią. Choć wcześniej nie przeprowadzano wiarygodnych sondaży poparcia takiego pomysłu, eksperci byli zgodni, że liczba zwolenników zjednoczenia wahała się tradycyjnie między 10 a 15 procent.

Grupa ta nie jest jednak znaczna. Co więcej, wzrost poparcia dla zjednoczenia wydaje się tymczasowy i prawdopodobnie się zakończy wraz ze zmianą sytuacji w Mołdawii. Nie ma podstaw, by twierdzić, że nastroje te mogą stać się masowe i osiągnąć taką skalę, jak na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Podobnie jest w Rumunii: mimo popularności idei unionistycznej wśród części rumuńskich elit, koncepcja ta pozostaje na marginesie polityki Bukaresztu.

Zorganizowany 27 marca zjazd oraz towarzyszący mu marsz były więc wydarzeniami relatywnie nieznacznymi, a do tego nie zmobilizowały tłumów. W dającej się przewidzieć przyszłości nie dojdzie do zjednoczenia. Nie ma jednak wątpliwości, że rosnąca popularność tematyki zjednoczeniowej zostanie wykorzystana w wewnętrznych rozgrywkach politycznych.

Drugie dno

Wiele wskazuje na to, że Plahotniuc już teraz wykorzystuje (a nawet nieoficjalnie podsyca) zjednoczeniowe nastroje dla własnych interesów politycznych. Dzieje się tak, choć owe nastroje są w znacznym stopniu efektem zniechęcenia Mołdawian ich klasą polityczną.

Kontrolowana przez Plahotniuca Partia Demokratyczna była zawsze rumunosceptycznym i antyunionistycznym skrzydłem proeuropejskiej koalicji, tacy byli też ich wyborcy. I dlatego obecne nastroje pozwalają demokratom na mobilizowanie swojego elektoratu. Ugrupowanie to może prezentować się jako jedyna proeuropejska (a w każdym razie – nieprorosyjska) siła polityczna jednoznacznie wypowiadająca się przeciwko połączeniu z Rumunią. Pozostałe siły proeuropejskie (zarówno parlamentarne, jak i pozaparlamentarne) mają niejednoznaczny stosunek do zjednoczenia, a niekiedy wręcz otwarcie je popierają. Daje to demokratom nadzieję na odzyskanie części utraconego elektoratu. Część rozczarowanych wyborców – chociażby po to, by zmniejszyć ryzyko unirea, a jednocześnie nie poprzeć prorosyjskiego zwrotu –będzie wolała zagłosować na zdyskredytowaną, ale nieprorosyjską i nieunionistyczną Partię Demokratyczną niż na jakiekolwiek inne ugrupowanie. Rozbudzenie strachu przed możliwym dojściem do władzy „unionistów” może też skłonić do poparcia Partii Demokratycznej nawet tych wyborców, którzy do tej pory nie interesowali się polityką.

Podnoszenie tematyki unionistycznej pomaga demokratom osiągnąć też inny cel: redefinicję linii podziału politycznego w Mołdawii. Obecny konflikt między „oligarchicznym, plahotniukowskim rządem” a „szeroką opozycją” (zarówno prorosyjską, jak i proeuropejską) zostaje zastąpiony sporem geopolitycznym. Po jednej stronie występują w nim „propaństwowe siły proeuropejskie” (demokraci), z drugiej proeuropejska, sympatyzująca z ideą zjednoczeniową opozycja, a z trzeciej – naturalnie antyunionistyczne siły prorosyjskie. W takiej sytuacji – ze względu na różne podejście do zjednoczenia – trudno będzie opozycji antyplahotniukowskiej organizować wspólne demonstracje i inne akcje polityczne. Dodatkowo, wątki unionistyczne wywołują emocjonalną reakcją zarówno zwolenników, jak i przeciwników zjednoczenia. Obecność tego tematu w mediach skutecznie odwraca uwagę społeczną od tak istotnych kwestii jak m.in. buksujące w miejscu śledztwo w sprawie wspomnianego skandalu bankowego.

Osobną kwestią jest fakt, że zdecydowane manifestowanie antyzjednoczeniowego stanowiska jest zawsze pozytywnie widziane przez Moskwę. Zdaniem części mołdawskich analityków Vlad Plahotniuc, sterujący działaniami demokratów, stara się w ten sposób nawiązać nić porozumienia z Kremlem. To dla niego ważne, ponieważ unijni politycy są niechętni kontrolowanemu przez niego rządowi. Zbliżenie z Moskwą dałoby mu szansę na rozpoczęcie polityki balansowania między Wschodem a Zachodem. Taka strategia w niedługim czasie może stać się cechą charakterystyczną mołdawskiej polityki.

Rozbijanie jedności opozycji, ograniczanie liczebności jej elektoratu poprzez oskarżanie jej o sympatie z ideą zjednoczenia oraz jednoczesne mobilizowanie wyborców wokół demokratów ma pomóc Plahotniukowi jeszcze w jednej sprawie. 30 października w Mołdawii odbędą się pierwsze od 1997 roku bezpośrednie wybory prezydenckich. Beneficjentami rozdmuchiwania tematu unirea są także siły lewicowe, dla których wzrost nastrojów prorumuńskich również jest okazją do zmobilizowania swojego elektoratu: tradycyjnie bardzo niechętnego prozjednoczeniowym deklaracjom. Traci za to proeuropejska opozycja.

Idea włączenia Mołdawii do Rumunii paradoksalnie doprowadziła kiedyś do ukonstytuowania się niepodległej Mołdawii. Czy tym razem paradoks się powtórzy i unionizm, zamiast być drogą do reform i UE, umocni władzę Vlada Plahotniuca?

Artykuł pochodzi z internetowego wydania „Nowej Europy Wschodniej

***

Kamil Całus jest analitykiem w Ośrodku Studiów Wschodnich, stałym współpracownikiem „Nowej Europy Wschodniej”.

 

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną