Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Czesi wolą Niemców

Pradze bliżej do UE niż do Grupy Wyszehradzkiej

Symbol sukcesu: czeska Skoda w niemieckich rękach. Symbol sukcesu: czeska Skoda w niemieckich rękach. Fabrizio Bensch/Reuters / Forum
Czy Praga opuści Grupę Wyszehradzką? Jak daleko odsuną się od nas Czesi, którzy nie chcą być kojarzeni z antyniemieckimi fobiami i polityką osłabiania Unii Europejskiej?
Szczyt V4 w Pradze, 12 marca 2015 r. W szczycie, gościnnie, wzięła też udział Korea Południowa.P. Tracz/Flickr CC by 2.0 Szczyt V4 w Pradze, 12 marca 2015 r. W szczycie, gościnnie, wzięła też udział Korea Południowa.

Wizja Czech opuszczających Vysehrad pojawiła się na salonach dyplomatycznych jesienią ubiegłego roku w związku z zaostrzającym się kryzysem imigracyjnym. W Polsce zaowocował on m.in. wygraną PiS w wyborach i dojściem do władzy prawicy bardzo nieufnej, a może i niechętnej Unii Europejskiej w ogóle, a Niemcom w szczególności. Czeski rząd na taki zwrot nie ma ochoty. W Pradze uważany jest wręcz za niebezpieczny, bo naruszanie ścisłych związków z Zachodem uznaje się tu jednoznacznie za pchanie się w ręce Putina.

– W dramatycznym sporze wokół imigrantów czeski rząd stara się zajmować stanowisko wyważone – deklaruje dr Michal Korzan z praskiego Instytutu Studiów Międzynarodowych (UMV). Premier Bohuslav Sobotka – jak dotąd z sukcesami – balansuje między bardzo niechętnym imigrantom społeczeństwem (według sondaży ponad 70 proc. Czechów absolutnie nie godzi się na przyjmowanie uchodźców w żadnej formie) a stanowiskiem największych krajów Unii, szczególnie Niemiec. Dobrze wie, że lęki lękami, ale Niemcy i tak są i pozostaną najważniejszym partnerem gospodarczym. Czechy, tak samo jak Polska, na system kwot się nie godzą, ale nie pchają się na afisz i przynajmniej deklarują gotowość do kompromisów. Te różnice widać było w pierwszej połowie czerwca na szczycie Grupy Wyszehradzkiej w Pradze, gdzie Sobotka i Szydło składali zupełnie odmienne deklaracje.

Grupa (zwana efektownie V4), najważniejsza organizacja międzynarodowa w Europie Środkowej zrzeszająca Węgry, Polskę, Słowację i Czechy, od powstania 20 lat temu wpada z kryzysu w kryzys. Ale mimo to cały czas jest potrzebna i użyteczna. Na początku lat 2000 udało się ją nawet wylansować na pozytywnie kojarzącą się markę. Na tle chaosu, wojen i nędzy regionu określanego wtedy jako „były blok wschodni”, V4 wyróżniała się stabilnością polityczną i gospodarczą oraz poszanowaniem praw człowieka.

Sens istnienia V4

Historia V4 to także pasmo zdrad i rozwodów oraz nieustanne balansowanie na krawędzi rozpadu. A to Czesi uważali się za lepszych od reszty, a to Słowacja wpadała w łapy populistów, a potem Węgrzy nie mieli ochoty na współpracę ze słowiańską resztą. Koniec końców po wejściu regionu do Unii także w Polsce toczono debaty, czy utrzymywanie tego tworu ma jeszcze sens. Mimo to Grupa odradza się i aktywizuje co jakiś czas, w zależności od potrzeb i w rytmie kryzysów. Obecny – związany z imigrantami z Bliskiego Wschodu – jest chyba najgłębszy. I chyba nigdy dotąd tak realnie jak teraz nie wisiała w powietrzu groźba rozpadu.

Konkretnie miałoby chodzić o wystąpienie z Grupy Czech, a być może także Słowacji. W całym regionie jedynym rządem naprawdę prozachodnim jest bowiem w tej chwili właśnie gabinet Bohuslava Sobotki. Na Słowacji już tak różowo nie jest, ale z kolei kraj ten należy do strefy euro i jego związek z Unią jest dużo głębszy. Jest mało prawdopodobne, aby wobec groźby rozpadu Unii albo jej ograniczenia do jakiegoś węższego gremium (np. twardego jądra UE) Praga i Bratysława ryzykowały wschodnioeuropejski bazar nierealnych pomysłów i wzajemnie sprzecznych idei.

Tę groźbę ubrał w słowa wysoko postawiony dyplomata, z którym rozmawiałem w Pradze. – Jeśli się okaże, że liczba imigrantów napływających do Unii nie maleje, a na solidarność sąsiadów liczyć się nie da, to może się skończyć oficjalnym demontażem Schengen – mówił. – A za tym pójdą dalsze kroki, w wyniku których szybko się okaże, kto zostaje w granicach bogatszej części kontynentu, a kto się tam nie mieści. Nie ma mowy, żeby Czechy zamiast solidarności z Zachodem wybrały w takim wypadku współpracę z Polską Jarosława Kaczyńskiego.

W Czechach opinia o Jarosławie Kaczyńskim i jego partii jest wyjątkowo krytyczna, i to w zasadzie od zawsze. Pamiętne sejmowe wystąpienia lidera PiS, w którym straszył, że imigranci to groźba niebezpiecznych chorób, było szeroko tu komentowane i wywołało jak najgorsze skojarzenia. Nikt też nad Wełtawą nie rozumie, na czym polega spór o katastrofę w Smoleńsku albo ideologiczne napięcia wokół zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej. Sprawia to wrażenie, że Polska osunęła się w stronę chaotycznego postsowieckiego Wschodu. To z kolei ożywia stare, pochodzące jeszcze z XIX w., kompleksy i uprzedzenia.

Polska tradycyjnie w czeskiej publicystyce i historiografii jest wymawiana jednym tchem z Rosją jako jeden z elementów innego świata. Tradycyjnie dla Czechów Europa Środkowa to na pewno ich kraj, Austria, być może też Węgry i Słowacja – i to by było na tyle. Granica czesko-polska jest z tego punktu widzenia geograficznym cudem: o ile dla nas Czesi są sąsiadem południowym, o tyle Czesi uważają ją za symboliczną linię, za którą zaczyna się Wschód.

Ma to wszystko historyczne korzenie. Tak naprawdę od średniowiecza nasze kraje z sobą po prostu nie graniczyły i zetknęliśmy się dopiero po pierwszej wojnie światowej. Wcześniej, w XIX w. czescy intelektualiści przeżywali swój okres fascynacji Rosją i panslawizmem. Pierwszym, który tam pojechał i na własne oczy tę podziwianą Rosję obejrzał (w latach 40. XIX w.), był praojciec czeskiej publicystyki Karel Havlicˇek Borovsky´. Jego „Obrazy z Rosji” są zapisem frapującego rozczarowania tym krajem, przeradzającego się w głęboką świadomość cywilizacyjnej przepaści, jaka dzieli społeczeństwa obu krajów, ich kultury, sposób życia.

Historia Borovskiego i jego rozczarowania Rosją jest u nas dość dobrze znana, ale Polacy nie zauważają, że ten pisarz o Polsce pisał niemal dokładnie tak samo jak o Rosji. Poza językiem i religią nie widział w zasadzie różnic między jedną a drugą cywilizacją i obie tak samo bezwzględnie krytykował. „Owi rosyjscy i polscy panowie, natchnieni egoizmem tylko ku złemu używają zależności, w jakiej znajduje się od nich lud prosty. Całe, nabyte w podróżach po Europie wyrafinowanie tylko temu im służy, aby z ubogiego, sobie poddanego ludu niemiłosiernie jak z gąbki wszelką siłę wycisnęli, jak robactwo z cudzych soków się żywiąc”. A polskie skargi na moskiewski ucisk skwitował zdaniem: „Polacy to też wilki, tylko z wybitymi zębami”.

Ludzie lubią to, co lubią

Z brutalnych sformułowań Borovskiego bije poczucie wyższości i niechęci do „barbarzyńców” – i te emocje w czeskim społeczeństwie są wyczuwalne do dziś. Owszem, istnieją też całe pokłady emocji pozytywnych: Czesi podziwiają nas za Solidarność, za bunt przeciw systemowi, a ostatnio także za sukcesy gospodarcze i postęp cywilizacyjny. Jeden z czeskich dziennikarzy starszego pokolenia, pamiętający upokorzenia komunizmu, wyznał mi przed rokiem, że na wieść o wyborze Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej rozpłakał się ze wzruszenia. – Jeden z nas! To był jeden z nas!

Ale niezależnie od tych wzruszeń przez kilka poprzednich lat i w Czechach, i na Słowacji trwała oparta w całości na negatywnych stereotypach o „brudasach” kampania wymierzona w polskie produkty spożywcze. Wielkie liberalne redakcje podchwytywały kolejne plotki (często z polskich brukowców) i za nic miały sprostowania producentów czy nawet zupełnie wyjątkowy środek, jakim był list ambasadora RP do mediów wzywający do opamiętania. Niewiele to pomogło, bo w czeskich redakcjach wszyscy wiedzieli, że zwykli ludzie po prostu chcą takie rzeczy czytać. Jak mówi stare porzekadło – ludzie lubią to, co lubią. A Czesi lubią nas tak widzieć.

Dokładnie w te stereotypy trafiła „dobra zmiana”. Nawet jeśli większość Czechów ulega – podobnie, jak Polacy – islamofobii, to jeszcze nie znaczy, że można mówić o jakimkolwiek zbliżeniu stanowisk czy ponadnarodowym zrozumieniu. Jest odwrotnie: lęk, szczególnie przed obcymi, wzmacnia wszystkie inne lęki i uprzedzenia. Czesi się boją, bo Polska oznacza dla nich także chaos i nieprzewidywalność. Trudno się spodziewać, że kiedy Unia trzeszczy w szwach, oni radośnie porzucą Zachód i przystaną na głoszone przez Warszawę pomysły środkowoeuropejskiej federacji Międzymorza czy też koncepcji Adriatyk–Bałtyk–Morze Czarne (ABC). Wygląda to dla nich po prostu nierealnie i niewiarygodnie.

Nie należy się przy tym łudzić, że ta podskórna nieufność do Polski nie znajduje oddźwięku w sferach rządowych. Nie dalej jak dwa lata temu to właśnie Czesi zasygnalizowali własną koncepcję tworzenia czegoś bardzo podobnego do pisowskiego Międzymorza. Była to – jak dziś ironizują fachowcy od dyplomacji w Pradze – nieudana próba odbudowy Austro-Węgier, ale bez cesarza. Władzę przejęli wtedy socjaldemokraci Bohuslava Sobotki i w ministerstwie spraw zagranicznych w Pałacu Czernińskim znalazło się kilku ambitnych wiceministrów. To oni rzucili pomysł zacieśnienia współpracy z Austrią i Słowenią, być może też z Chorwacją – ale bez Węgier i Polski. Przez fachową prasę przeleciał wtedy potok tekstów – a jakże! – o końcu V4. Wyglądało przez moment, że Czesi naprawdę mają ochotę na tworzenie nowego sojuszu, przestrzeni, która w ich rozumieniu i zgodnie z ich dyplomatyczną tradycją pasuje do czeskich wyobrażeń o Europie Środkowej – bez „wschodniej” Polski czy Węgier, uznawanych z kolei często nad Wełtawą za Orient, a przynajmniej za Bałkany.

Koncepcja Międzymorza

Te wielkie plany skończyły się na pojedynczym szczycie w Slavkowie koło Brna (Slavkov to czeska nazwa znanego z wojen napoleońskich Austerlitz), a do dziś na pamiątkę został po nich format slavkowski, czyli dyplomatyczna formuła spotkań w trójkącie Praga–Wiedeń–Lublana. Ale poza tym tej idei się już w zasadzie nie wspomina. A ludzie, którzy rewolucyjne zmiany planowali, zostali dyskretnie odwołani ze stanowisk.

– Czeska dyplomacja zupełnie nie rozumie koncepcji Międzymorza, jeśli miałaby to być koncepcja kordonu sanitarnego przeciwko Rosji i Niemcom – mówi dr Michal Korzan. – Jeśli potraktować ją jako rodzaj alternatywy dla obecnych struktur europejskich, jest u nas postrzegana bardzo negatywnie.

Korzan zastrzega, że nikt w Pradze nie ma problemu ze wzmacnianiem struktur regionalnych i pracą nad nowymi pomysłami, które mogłyby poprawić relacje gospodarcze czy wojskowe. – Czeska dyplomacja jest jak najbardziej otwarta na kierunek karpacki, na współpracę i zacieśnianie więzów regionalnych – podkreśla. Sama koncepcja Międzymorza zatem jego zdaniem też może być pożyteczna, ale „to już od sztuki dyplomatycznej Polaków i Czechów zależy wyjaśnienie tego, co się pod tym pomysłem kryje”. Korzan przypomina, że podczas miniszczytu NATO w Bukareszcie polskie inicjatywy zostały właściwie niezauważone.

– Mam wieloletnie doświadczenie z polską dyplomacją, i wiem, że cechuje ją realizm. Polacy wiedzą, co jest możliwe – mówi Korzan. Jego zdaniem sytuacja na pewno wróci do normy, tylko wymaga to dyplomatycznych uzgodnień, z ucieraniem zbyt radykalnych pomysłów. I z jednym zastrzeżeniem. – Retoryczne ostre podkreślanie roli tego Międzymorza jako alternatywy dla UE albo Niemiec na pewno będzie dla Czechów czerwoną linią, której nigdy nie zgodzą się przekroczyć – mówi.

Polityka 27.2016 (3066) z dnia 28.06.2016; Świat; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Czesi wolą Niemców"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną