Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

To najdziwniejszy zamach stanu, do jakiego doszło w Turcji. Z kilku powodów

Prezydent Erdoğan witany przez tłumy na lotnisku Atatürka w Stambule Prezydent Erdoğan witany przez tłumy na lotnisku Atatürka w Stambule Huseyin Aldemir/Reuters / Forum
Ze wszystkich zamachów wojskowych w Turcji ten wczorajszy był zdecydowanie najdziwniejszy. Nie tylko dlatego, że się nie udał. Bardziej dlatego, że wybuchł, mimo że nie mógł się udać.

W piątek wieczorem doszło w Turcji do nieudanego zamachu stanu. Na kilka godzin wojskowi zablokowali w Stambule dwa z trzech mostów przez Bosfor. Próbowali m.in. przejąć kontrolę nad największym w kraju lotniskiem Atatürka i oponować budynki parlamentu w Ankarze oraz siedzibę telewizji publicznej. Wracającemu z urlopu w Izmirze prezydentowi Turcji Recepowi Tayyipowi Erdoğanowi uniemożliwiono lądowanie w Stambule, gdzie swoje powstanie ogłosiła wojskowa „Rada Pokoju”, która zapowiedziała przywrócenie rządów prawa i demokracji oraz obronę praw człowieka.

Krótko po północy było już jednak jasne, że zamach się nie udał. Turcy masowo odpowiedzieli na apel prezydenta i wyszli na ulice, rozbrajając wojskowych i przepędzając czołgi. Lojalne wobec prezydenta lotnictwo zestrzeliło nad Stambułem jeden z helikopterów przejętych przez puczystów. Policja zaczęła masowe aresztowania zdezorientowanych żołnierzy, co wielu z nich uchroniło przed linczem.

Erdoğan triumfalnie wrócił nad ranem do Ankary i zapowiedział czystki w armii. Podczas sporadycznych strzelanin zginęło w sumie 60 osób, głównie cywili, kilkaset jest rannych. W sobotni poranek Erdoğan ogłosił, że sytuacja jest opanowana, choć puczyści nie wszędzie się jeszcze poddali.

Ze wszystkich zamachów wojskowych w Turcji ten był zdecydowanie najdziwniejszy. Nie tylko dlatego, że się nie udał. Bardziej dlatego, że wybuchł, mimo że nie mógł się udać. Te poprzednie, z lat 1960, 1971 i 1980, wszystkie były przeprowadzane w atmosferze co najmniej społecznego poparcia, jeśli nie przynajmniej powszechnego gniewu na bieżącą sytuację polityczną. Wtedy wojskowi występowali w roli „wybawców narodu”. Turcy albo zamykali się w domach, albo wychodzili na ulice witać kwiatami żołnierzy, bo nie mogli już zdzierżyć przeciągającego się chaosu politycznego w kraju. Przy takim poparciu generałowie szybko zawracali czołgi do koszar, a sami tymczasowo przejmowali rolę polityków, przywracając spokój w kraju.

Tym razem kontekst społeczny był zupełnie inny. Partia Erdoğana AKP zaledwie w listopadzie bezapelacyjnie wygrała wybory parlamentarne, zdobywając niemal 50 proc. głosów. Na ulice przeciwko wojskowym wyszli zresztą nie tylko zwolennicy AKP – również wielu Turków, którzy na co dzień krytykują Erdoğana, ale jednak uznają jego demokratyczną legitymację.

„Rada Pokoju” miała rację, że w Turcji zagrożone są rządy prawa i swobody obywatelskie, ale nawet krytycy prezydenta uznali, że nie tędy droga. Przeciwko zamachowi jeszcze w nocy opowiedziały się wszystkie, nawet najbardziej krytyczne wobec AKP ugrupowania polityczne. To kolejna, bardzo ważna różnica wobec poprzednich zamachów – wcześniej wojsko nawet iluzorycznie, ale jednak miało parcie przynajmniej wśród części polityków.

Zamach był dziwny z jeszcze jednego powodu. Wygląda na to, że puczystom udało się przekonać do działania bardzo niewielką grupę średnich rangą wojskowych, bo już w pierwszych godzinach przeciwko zamachowi wypowiedziała się praktycznie cała generalicja, w tym m.in. szef sztabu i dowódca najsilniejszej wojsku 1. armii stacjonującej w okolicach Stambułu. To się po prostu nie mogło udać. Zresztą nie przypadkiem przytłaczająca większość wojskowych stanęła po stronie władzy.

Erdoğan bardzo dużo ostatnio „zainwestował” w armię. Na początku jego rządów opór wojskowych wydawał się bardzo silny. Była to wówczas zamknięta instytucja, ukształtowana wokół idei kemalizmu, czyli m.in. ostrego rozdziału państwa od religii. Wojskowi uważali wtedy, że rządy umiarkowanych islamistów są zagrożeniem dla świeckiej republiki, wzorującej się na zachodnim modelu państwa.

W 1997 r. doszło nawet do próby zablokowania nominacji prezydenckiej dla członka AKP, Abdullaha Güla. Ale to był ostatni taki podryg armii, Erdoğan postanowił wówczas ostatecznie rozprawić się z wojskowymi. Wielu z nich trafiło przed sąd pod mniej lub bardziej wiarygodnymi zarzutami. Część poszło na współpracę, część zostało wymienionych na młodszych oficerów, lojalnych wobec władzy. Już w 2012 r. było jasne, że armia została spacyfikowana.

W ubiegłym roku nastąpił zwrot. Erdoğan poróżnił się ze swoim bliskim sojusznikiem politycznym, Fethullahem Gülenem, twórcą potężnego ruchu społeczno-religijnego, zwanego gulenistami, który wcześniej ramię w ramię przejmował państwo z Erdoğanem, powoli odsuwając od wpływów wojskowych. Guleniści w tym czasie zdobyli ogromne wpływy w wymiarze sprawiedliwości i policji.

Po wybuchu konfliktu z gulenistami Erdoğan, aby zrównoważyć ich pozycję, przeprosił się z armią. Doprowadził do uniewinnienia wielu generałów, których jeszcze kilka miesięcy wcześniej uważał za swoich śmiertelnych wrogów. Oddał wojskowym pole w kwestii kurdyjskiej, co w ostatnich miesiącach zaowocowało wojną domową na wschodzie kraju. Ale właśnie takiej wojny przeciwko Kurdom domagali się od dawna wojskowi. Słowem, Erdoğan zawarł sojusz z generałami.

I tu zaczynają się spekulacje. Erdoğan od dwóch lat próbuje bezskutecznie zmienić turecką konstytucję tak, aby dawała mu, jako prezydentowi, pełnię władzy. Dziś to wciąż premier teoretycznie jest najsilniejszą osobą w państwie. Ale do zmiany konstytucji potrzeba mu większości 2/3 głosów w parlamencie. Której nie ma, mimo kolejnych przyspieszonych i nie do końca transparentnych wyborów. Dodatkowo część analityków jest przekonana, że wznowienie otwartej wojny z Kurdami na wschodzie kraju oraz wykorzystywanie coraz ostrzejszych nacjonalistycznych i szowinistycznych tonów miało być tylko środkiem dla mobilizacji społecznej wokół władzy AKP. Ale ostatecznie nawet tak radykalne środki nie przyniosły Erdoğanowi w ostatnich, listopadowych wyborach konstytucyjnej większości.

Co mógłby jeszcze zrobić Erdoğan? Może przygotować fałszywy zamach stanu przeciwko sobie przy pomocy zaprzyjaźnionych generałów? To z pewnością oburzyłoby również niechętnych mu Turków, którzy jednak wolą autorytarną demokrację od rządów wojskowych. Potem zamknięcie kilku „niedemokratycznych” partii i kolejne przyspieszone wybory w rozemocjonowanej atmosferze. I sukces, większość konstytucyjna, nowa konstytucja. Ale to już tylko spekulacje.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną