Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Jest wspólna deklaracja prezydentów Polski i Ukrainy. Ale to wytarte słowa

Kancelaria Prezydenta RP
Miała być nowa jakość w stosunkach polsko-ukraińskich. Ale nie jest.

Wspólna Deklaracja prezydentów Polski i Ukrainy przyjęta w Kijowie z okazji 25. rocznicy Niepodległości Ukrainy przez Andrzeja Dudę i Petra Poroszenkę miała być nową jakością w polsko-ukraińskich stosunkach dziś i w przyszłości. Ale nie jest. Bo nie wychodzi poza bardziej lub mniej okrągłe i zgrabne zdania, wielokrotnie powtarzane, ogólne i wytarte.

Bo jak inaczej odczytać przywołanie wspomnienia silnych kulturowych i historycznych więzi łączących nasze narody czy pragnienie rozwijania wielowymiarowej współpracy wolnej Polski i wolnej Ukrainy oraz umacnianie dobrosąsiedzkich relacji narodu polskiego i ukraińskiego, co „jest gwarancją bezpieczeństwa i stabilności w Europie”? A wreszcie konstatacja, że „ustanowienie i rozwój partnerstwa strategicznego jest bezalternatywnym wyborem historycznym, a rozszerzenie i pogłębienie współpracy ma szerokie perspektywy, ogromny potencjał i odpowiada najgłębszym interesom obu państw i ich Narodów”.

To przecież powtarzano po wielokroć, przy każdej wizycie i okazji... Deklaracja przypomina również o znaczącym wkładzie obu państw „w rozbudowę wspólnej demokratycznej Europy” i dążenia „do rozszerzania sąsiedzkiej sieci powiązań gospodarczych, politycznych, kulturalnych i społecznych”. Czy wreszcie o wspólnych chrześcijańskich korzeniach, z odwołaniem do słów Jana Pawła II wypowiedzianych podczas wizyty w Kijowie. A to wszystko po to, by oświadczyć wzniośle, że „będziemy kontynuować rozwój naszych stosunków zgodnie z Traktatem o dobrym sąsiedztwie, przyjaznych stosunkach i współpracy, podpisanym w Warszawie 18 maja 1992 r., uznając integralność terytorialną Polski i Ukrainy oraz nienaruszalność granic naszych państw”, jak również „doceniając znaczenie przyjaznych stosunków polsko-ukraińskich dla budowania solidarności europejskiej”. Strasznie to wytarte i mało znaczące słowa.

Zrozumiałe jest, że Deklaracja potępia agresję Rosji na Ukrainę i okupację części jej terytorium. I potwierdza stanowisko Rzeczypospolitej we „wspieraniu wysiłków Ukrainy w celu przywrócenia jej integralności terytorialnej”. Ale przecież to nie wymaga specjalnej deklaracji. Podobnie jak stwierdzenie, że „niepodległość Ukrainy ma zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa i niepodległości Polski”.

Popłynął też z Kijowa apel „do wspólnoty międzynarodowej o wzmożenie wysiłków, w tym polityki sankcji wobec agresora, w celu przywrócenia przestrzegania naruszonego prawa międzynarodowego i zaprzestania agresji wobec Ukrainy”. Prezydent Duda, jak sam powiedział w Kijowie, reprezentuje swoim majestatem podczas obchodów Rocznicy Niepodległości całą Wspólnotę Europejską. Apel więc kieruje najwyraźniej do siebie. Faktycznie, polski prezydent jest jedynym przywódcą obcego państwa biorącym udział w obchodach.

Prezydent Duda wspiął się jednak na wyżyny, ogłaszając, że wysoko ocenia „osiągnięcia ostatnich 25 lat w rozbudowie stosunków dwustronnych” i uznając, że „ustanowienie i rozwój partnerstwa strategicznego jest bezalternatywnym wyborem historycznym, a rozszerzenie i pogłębienie współpracy ma szerokie perspektywy, ogromny potencjał i odpowiada najgłębszym interesom obu państw i ich Narodów”. Chyba po raz pierwszy usłyszeliśmy z ust prezydenta, że w ogóle cokolwiek dobrego wydarzyło się wcześniej w naszej polityce…

W Deklaracji przypomniano, że to Polska jako pierwszy kraj na świecie uznała niepodległość Ukrainy oraz „konsekwentnie wspierała Ukrainę przez 20 lat na trudnej drodze do eurointegracji od momentu nawiązania przez Kijów stosunków z Unią Europejską w 1994 r.” i zadeklarowano, że Warszawa „będzie nadal wspierała Ukrainę w realizacji jej eurointegracyjnego kursu”. Potwierdzono też wsparcie dla ambicji Ukrainy członkostwa w NATO.

W rzeczywistości jednak wizyta polskiego prezydenta miała w podtekście odniesienie się do kwestii polityki historycznej, zwłaszcza w sytuacji świeżo podjętej przez Sejm uchwały dotyczącej rzezi wołyńskiej oraz przygotowywanej w odpowiedzi uchwały ukraińskiej Rady Najwyższej w tej samej sprawie.

Warto przypomnieć, że Ukraińcy poczuli się polską uchwałą mocno dotknięci, a w projekcie własnej przypominają Polakom ich – wcale niemałe – przewiny wobec Ukraińców. Traktując wciąż symetrycznie zbrodnię wołyńską i polski odwet. Wiadomo zresztą, że to polityka historyczna i przede wszystkim stosunek do tego, co wydarzyło się na Wołyniu, jest dziś jedyną kwestią prawdziwie i skutecznie dzielącą Warszawę i Kijów.

Deklaracja poświęca temu wątkowi jeden akapit, odnotowując „obecność tragicznych stron w historii polsko-ukraińskich stosunków oraz doceniając wagę konstruktywnego polsko-ukraińskiego dialogu, opartego na prawdzie historycznej oraz wysiłkach polskich i ukraińskich polityków, historyków, intelektualistów, i hierarchów kościelnych, aktywnie uczestniczących w procesie pojednania i porozumienia w kwestiach historycznych”. Dość skromnie zatem.

Jak ważny jest to jednak dla Ukraińców temat, niech świadczy fakt, że ukraińskie media przytaczają wyłącznie słowa prezydenta Poroszenki, wypowiedziane na konferencji prasowej, przemilczając w ogóle fakt podpisania Deklaracji oraz wszelkie solenne zapewnienia o poparciu, solidarności i o dobrym sąsiedztwie. Portal „Ukraińska Prawda” przytacza słowa prezydenta Ukrainy:

„Strona ukraińska jest gotowa do szczerego i konstruktywnego dialogu dotyczącego tragicznych kart naszej wspólnej historii” i dalej: „jestem pewien, że to zrozumienie w najbliższej przyszłości znajdziemy”. Dodaje też w końcu, że „musimy znaleźć koncepcję, która zadowoli oba kraje, a kwestie historyczne należy pozostawić historykom”. Wypada mieć nadzieję, że Poroszenko dotrzyma słowa i zechce, potrafi doprowadzić do zasypania przepaści, jaka powstała wokół sprawy Wołynia. Choć będzie to z pewnością trudne zadanie.

Ukraińskie media cytują też słowa prezydenta, że „dialog w kwestiach historycznych między Polską a Ukrainą nie powinien dawać korzyści innemu, trzeciemu państwu”. Oczywiście chodzi o Rosję: Ukraińcy mają za złe Polsce, że podjęta uchwała Sejmu to woda na młyn Moskwy, że w czasie trwającej wojny Polacy zaszkodzili Ukrainie, bo Rosja, która ma rząd w Kijowie za faszystowskich uzurpatorów, dostała do ręki propagandowy argument. Poza tym jednym momentem wizyta prezydenta Dudy minęła niezauważona. To zrozumiałe, że dla Kijowa liczą się przede wszystkim relacje z Brukselą i Waszyngtonem. I oczywiście z Moskwą.

Niepodważalną prawdą jest jednak, że Ukraina może być dumna ze swej niepodległości, z tego, co zrobiła, by swoją suwerenność obronić. Wkład w to dzieło mają wszystkie ekipy polityczne, wszyscy prezydenci od pierwszego, Leonida Krawczuka, poza Wiktorem Janukowyczem, który mógł przejść do historii podpisują umowę z UE, tymczasem zapisał się czarnymi, najczarniejszymi zgłoskami. Jego zachowanie ściągnęło na kraj rosyjską interwencję, doprowadziło do utraty części terytorium. Ukraina doświadczyła zdrady sąsiada, czego nie spodziewała się, no, może poza pierwszymi dniami po ogłoszeniu niepodległości, przypieczętowanej niemal jednogłośnie w referendum 1 grudnia 1991 r.

Pamiętam dobrze tamtą atmosferę, kampanię, prowadzoną sposobami prawie amatorskimi. Ulotki powielaczowe, rozdawane przy zejściu do metra w Kijowie, nieśmiało, jakby w obawie. Spotkania z kandydatami na prezydenta, organizowane w niewielkich salach, anonsowane ledwie zauważalnie dla pospiesznego przechodnia. To wówczas do aktywnego politycznego życia powrócił Wiaczesław Czarnowił, polityk, zmarły później w niewyjaśnionej katastrofie samochodowej. Na scenę powracali byli więźniowie polityczni, także Roman Szuchewych, syn dowódcy UPA, objawił się na politycznej scenie Lwowa. Mobilizacja społeczna była wielka.

Co warte dziś przypomnienia, za niepodległością i jednością terytorialną Ukrainy głosował wtedy również cały ukraiński Donbas, cały Wschód. O żadnych separatystach nawet nie było mowy, choć Donbas (podobnie zresztą jak Kijów) mówił po rosyjsku, a Lwów po ukraińsku. To było wielkie dzieło i przyznam, że ani przez chwilę nie wątpiłam, że Ukraińcy chcą być suwerennym państwem i że potrafią tej suwerenności bronić.

Różnie bywało potem, często bardzo ciężko, pamiętam choćby szalejącą inflację czy czasy, kiedy w sklepach niewiele było na półkach, a uliczni sprzedawcy handlowali bananami i austriackim piwem, z kontrabandy. Kiedy Kijów, Charków czy Odessa  wyglądały całkiem inaczej niż dziś. Bywało wzniośle i wspaniale . I tragicznie też. Ale to był jednak cud. To jest cud. Że dziś mamy w sąsiedztwie niepodległą Ukrainę i że łączy nas szczerze naprawdę wiele. Gratulacje, Ukraino!

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną