Nobel jako zastrzyk
Nobel jako zastrzyk. Nagroda dla prezydenta Santosa może uratować proces pokojowy w Kolumbii
Zaledwie tydzień temu Santos podpisał układ pokojowy z lewicową partyzantką FARC–EP (Fuerzas Armadas Revolucionarias de Colombia–Ejercito Popular). Wojna domowa, jaką państwo i partyzanci toczyli ze sobą, trwała w Kolumbii 52 lata. Gdy pierwszy komendant FARC, nieżyjący już Manuel Marulanda, wyruszał z garstką kiepsko uzbrojonych bojowników w góry, Santos miał zaledwie 13 lat.
Gdy w poprzednim rządzie, prezydenta Alvara Uribe, Santos był ministrem obrony, obaj nie chcieli z FARC negocjować. Chcieli utopić partyzantów we krwi. Nie zdołali.
Gdy więc Santos wygrał wybory i sam został prezydentem, zmienił strategię o 180 stopni. Przejął de facto program innego polityka, którego w wyborach pokonał – znanego filozofa, byłego burmistrza Bogoty i kandydata Partii Zielonych, Antanasa Mockusa. To Mockus głosił konieczność zakończenia wojny i dogadania się z FARC. Ale plan ten zrealizował jego rywal, Santos, i dostał za niego Nobla. Tak się czasem w polityce plecie.
Negocjacje z FARC trwały w Hawanie przez cztery lata. Gdy jednak 26 września pokój został podpisany, kilka dni później większość Kolumbijczyków odrzuciła go w referendum (w minioną niedzielę). Zadecydowała minimalna większość, mniej niż pół procent, ale porażka półprocentowa bywa w polityce porażką totalną.
Dla rządu Santosa, dla partyzantów FARC, dla połowy obywateli, którzy układ pokojowy poparli i dla – zaryzykuję twierdzenie – większości obserwatorów na świecie to był szok. Jak można głosować po półwieczu wojny domowej przeciwko pokojowi, nawet niedoskonałemu? Kampanią przeciwko pokojowi – czy jak sam mówi: „takiemu pokojowi” – kierował były szef Santosa i były prezydent kraju Alvaro Uribe (człowiek wielkich plantatorów i hodowców, politycznie związany z prawicowymi paramilitares, a przed laty także z narkobiznesem).
Dwa dni temu media kolumbijskie zawrzały, gdy jeden z macherów kampanii Uribe pochwalił się brudną strategią i fortunami, jakie zainwestowano, by przekonać Kolumbijczyków, że pokój Santosa i FARC to nie pokój, lecz otwarcie wrót jakiemuś wyimaginowanemu komunizmowi (przeciwnicy pokoju mówią o castrochavismo, czyli „castrochavizmie” – od nazwisk Fidela Castro i Hugo Chaveza).
Wynik plebiscytu dowodzi jednak, jak potężne są wpływy oligarchii plantatorów, hodowców bydła, poszukiwaczy surowców i innych wielkich biznesów, których interesy mogą w wyniku pokoju ucierpieć. Zdołali przekonać także część ubogich, że wraz z odzyskaniem przez państwo kontroli na terytoriach wpływów FARC – stracą. Paradoksalnie ci ubodzy wieśniacy, którzy nieraz ucierpieli od partyzantów, głosowali w większości za pokojem. 60 proc. ludzi w ogóle nie poszło do urn.
Wynik referendum był dla Santosa jak śmiertelne użądlenie – potencjalnym końcem wieloletnich wysiłków pokojowych. Pokojowa Nagroda Nobla to kroplówka, a może nawet bardziej zastrzyk z adrenaliny dla konającego politycznie przywódcy i zagrożonego procesu pokojowego.
Oby ten zastrzyk przywrócił i Santosa, i proces pokojowy do życia. Byłby to dowód na to – jeden z nielicznych – że ta nagroda nie tylko jest dyplomem uznania do powieszenia w ramkach na ścianie, ale może też od czasu do czasu wpłynąć dobrze na polityczną rzeczywistość.