Podpisana w końcu października Kompleksowa Umowa Gospodarczo-Handlowa (CETA) zniesie niemal wszystkie bariery celne, jakimi dziś obostrzony jest handel między Kanadą a Unią Europejską. W Kanadzie poparcie dla CETA jest bardzo wysokie, choć ostatnio spadło z 81 proc. (w 2012 r.) do obecnych 70 proc. Mimo kampanii informacyjnej rządu Kanadyjczycy boją się tego samego co mieszkańcy Europy: utraty miejsc pracy, zalewu obcymi towarami. I fatalnej żywności. Pytanie: skąd miałaby ona pochodzić, skoro obie strony umowy twierdzą, że to właśnie ich żywność jest zdrowa i smaczna?
CETA wywołała wiele strachów po obu stronach Atlantyku. Część ekspertów próbuje te strachy „rozbrajać”, choć nie jest to łatwe. Szczególnie że niektóre obawy mają swoje realne podstawy. – Martwimy się tym, co ta umowa przyniesie rolnikom – mówi Sujata Dey z organizacji społecznej Rada Kanadyjczyków. – Po wejściu w życie NAFTA blisko połowa naszych farm odnotowała straty. Teraz ryzykujemy, że CETA wzmocni wielkie, przemysłowe farmy. A to bardzo zła wiadomość dla tych, którzy oczekują dobrej, zdrowej i lokalnie wyprodukowanej żywności, uważa Dey.
Przemysłowe fabryki żywności
Bo choć kanadyjskie ministerstwo rolnictwa opisuje malowniczo, że miejscowa żywność pochodzi z „żyznych ziem rozpostartych między trzema oceanami”, wcale nie chodzi o urocze małe farmy. Średnie kanadyjskie gospodarstwo ma 315 ha powierzchni i z roku na rok rośnie (protestujący rolnicy z Walonii mają średnio po 50 ha, w Polsce – 10,5 ha). W Kanadzie dominują więc przemysłowe fabryki mięsa. A CETA jeszcze zwiększy ich obroty, uderzając przy okazji w małe, lokalne gospodarstwa.