Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Wieża z kości słoniowej

Nie należy bać się Trumpa, ale tego, co rozpalił w ludziach – gniewu, nienawiści i uprzedzeń

Darron Birgenheier / Flickr CC by 2.0
W jaki sposób rządy Trumpa, powszechne przyzwolenie na bigoterię i seksizm wpłyną na społeczeństwo na poziomie obywatelskim?

Kiedy sezon kampanijny w Stanach Zjednoczonych się rozpoczął, pracowałam w ukraińskim ministerstwie edukacji i nauki w Kijowie. Tamtejszy system edukacji wymagał reform po Majdanie. W tym samym czasie Trump chciał wznosić mur między USA i Meksykiem. Zdegradował Meksykanów, nazywając ich gwałcicielami i mordercami. Chciał zabronić muzułmanom wstępu do USA, przynajmniej dopóty, dopóki „nie uda się ustalić, o co w tym wszystkim chodzi”. Było to na długo przed opublikowaniem nagrań, które ujawniły skandaliczny stosunek Trumpa do kobiet.

Koleżanka z ministerstwa na Ukrainie zapytała, czy moim zdaniem Trump ma jakieś szanse zwyciężyć w tych wyborach. „Tak” – odpowiedziałam i wróciłam do swoich zajęć. Ale nie dawała za wygraną. Jak to? Dlaczego? Ale w Ameryce? Naprawdę? W tej Ameryce, gdzie wszyscy są sobie równi?...

Dlaczego ludzie głosowali na Trumpa?

Wyjaśniłam, że ludziom nie podoba się establishment, a w Hillary widzą nieuczciwą kryminalistkę. Nie miejmy złudzeń, dla większości wyborców to „wyimaginowane” oskarżenia, mało kto wczytał się w tzw. papiery Podesty – maile, które wyciekły do WikiLeaks, ujawniając, że Fundacja Clintonów dopuściła się oszustwa podatkowego. W rzeczywistości jednak większość ludzi, pod wpływem mainstreamowych mediów, bardziej skupiła się na tym, że Clinton używała prywatnej skrzynki pocztowej do celów służbowych. To wystarczyło, żeby uznać, że kłamie, że zdradza poufne informacje. Że coś tu po prostu nie gra.

Co więcej, wiele osób podejrzewa, że Hillary w sposób niejasny, potajemnie angażuje się w sprawy na Bliskim Wschodzie. Że dopuściła do rozkwitu ISIS. Mało kto spogląda na to szerzej i w dłuższej perspektywie. A przecież od 1953 r. niemal każdy prezydent Stanów Zjednoczonych wikłał się w konflikty na Bliskim Wschodzie, często ze wsparciem finansowym Arabii Saudyjskiej, o czym świetnie pisał Robert F. Kennedy Junior.

Na Ukrainie mówiłam też o naturze amerykańskich konfliktów na tle rasowym, o napięciach, jakie tu przez lata narosły. Wyjaśniałam, że przez ostatnie osiem lat Amerykanie zmagali się z programem „Stop & Frisk”, polegającym na prewencyjnym kontrolowaniu podejrzanych osób. Mówiłam o przemocy policji stosowanej wobec czarnoskórych i Hiszpanów. Nierówności na tle rasowym to problem systemowy, plaga w naszych miastach, szkołach, w dzielnicach, które zamieszkujemy, i w więzieniach. Warto przeczytać „The New Jim Crow: Mass Incarceration in the Era of Colorblindness” Michelle Alexander o tym, skąd się te uprzedzenia biorą.

Opowiadałam, że napięcia na tle rasowym są i zawsze były bardzo realne. I Trump nie bez powodu odwoływał się do tej rasistowskiej retoryki. To działa i rezonuje.

Muszę przyznać, że kiedy wygłaszałam te opinie, nie do końca chciałam w to wszystko uwierzyć. Owszem, w mediach pokazywano zupełnie inną Amerykę. Podburzające wypowiedzi Trumpa wydawały się nie do przyjęcia, a rasizm był zarezerwowany dla ekstremistów – relikt dawnych czasów, rzecz niedopuszczalna w Ameryce, w której wywalczono prawa człowieka. Uczono mnie, że jesteśmy krajem imigrantów, tyglem, miejscem, w którym możemy osiągnąć wszystko, o czym zamarzymy. Ale dorastałam w środowisku mniejszości etnicznej, pracowałam również jako nauczycielka na nowojorskim Brooklynie. Bardzo dobrze wiedziałam, czym jest systemowy rasizm, wiedziałam, że przenika nasze społeczeństwo, choć się o tym nie mówi.

Kiedy kończyłam pracę na Ukrainie, świat dziwił się wydarzeniami w Wielkiej Brytanii głosującej za opuszczeniem Unii Europejskiej. Jako absolwentka College of Europe – instytucji utworzonej po drugiej wojnie światowej po to, żeby zjednoczyć Europejczyków, prawdziwie międzynarodowej, młodej, z zasadami i koncepcjami przejętymi od Unii Europejskiej – byłam zdumiona. Zadawałam sobie tylko jedno pytanie: czy Stany Zjednoczone podążą śladem Wielkiej Brytanii, zapukają do bram katastrofy i zagłosują na Trumpa w geście protestu?

Na domiar złego Bernie Sanders przegrał prawybory, a WikiLeaks ujawniło, że Partia Demokratyczna zmówiła się z Hillary Clinton, zapewniając jej poparcie jeszcze przed głosowaniem. Demokraci, którzy mieli zachować neutralność, wraz Hillary Clinton podważyli zasady prawyborów – i to największa zdrada wobec Amerykanów.

Ale moja ukraińska przyjaciółka tego nie kupiła. Żadne informacje, statystyki czy źródła nie przekonałyby jej, że prezydentem USA i liderem wolnego świata może zostać ktoś tak zajadły. Żadne mainstreamowe media nie przewidziały prawdopodobieństwa zwycięstwa Trumpa, nikt nie sądził, że Trump swoją retoryką kogoś przekona. Tylko The Young Turks, „największy program w sieci”, oglądany przez millenialsów, naprawdę potraktował serio szanse Trumpa na fotel prezydenta. Mocno poparł Sandersa i nakłaniał inne media, by go nie lekceważyć, zwłaszcza gdy Sanders przepadł w prawyborach.

Jaka będzie nowa Ameryka?

Z Kijowa wyjechałam w lipcu, udałam się do Warszawy, mając nadzieję, że zapoczątkowana na Ukrainie „rewolucja godności” przyniesie jakieś skutki, że ukraiński rząd będzie wolny od korupcji, demokratyczny, proeuropejski. Myśląc o Brexicie i wyborach w USA, dochodzę do wniosku, że demokracja to miecz obosieczny. Docierając do Warszawy, wiedziałam, że i tu odbyły się wybory, które zszokowały mieszkańców stolicy. Myślałam więc tylko o jednym: dokąd zmierza ten świat?

W dniu wyborów obudziłam się pełna nadziei, że Trump jednak nie zostanie prezydentem. Swój głos zdążyłam oddać już wcześniej – w Ambasadzie Stanów Zjednoczonych. Nie zrozumcie mnie źle – jeżeli chodzi o Hillary Clinton, to uważam, że jest pełna wad, skorumpowana, w dodatku całkowicie podporządkowana dotychczasowemu establishmentowi. Znacznie bardziej obawiam się jednak tego, co obiecał zrobić Trump – z kobietami, z narodem i z kruchą równowagą, jaka charakteryzuje relacje pomiędzy różnymi grupami etnicznymi w naszym kraju. Poziom dyskusji w tej kampanii spadł tak nisko, że wielu z nas oddało głos nie na podstawie tego, kto skuteczniej miałby zwalczyć korupcję lub naprawić gospodarkę, ale ze strachu, że mogą nam zostać odebrane podstawowe prawa, które dotychczas wydawały się nienaruszalne.

Zwycięstwo Trumpa dotknęło mnie znacznie bardziej, niż mogłam się spodziewać. Jak by nie patrzeć, miałam mnóstwo czasu, żeby oswoić się z jego kandydaturą, a więc i z tym, że dawano mu realne szanse na wygraną, prawda? Poza tym oglądaliśmy The Young Turks, prawda?

Byłam jednak w błędzie. Gdy tylko rano otworzyłam oczy, zdałam sobie sprawę, że bardzo chciałabym, żeby to, co widzę, okazało się złym snem.

Pierwszym odczuciem, które niespodziewanie mnie dotknęło, był strach. Zaczęłam się obawiać tego, co czeka moich byłych studentów. Co czeka moją siostrę w Kalifornii. Co czeka społeczność LGBT. Zaczęłam się obawiać o wszystkich przyjaciół i członków mojej rodziny, którzy w trakcie kampanii zostali przez Trumpa zaszufladkowani i zaszczyceni byciem adresatami jego gróźb. Nie sądzę, że nasz kraj dotkną nagle faszystowskie rządy czy plaga masowych deportacji. Zastanawiam się raczej, w jaki sposób to nowe, powszechne przyzwolenie na bigoterię i seksizm wpłynie na społeczeństwo na poziomie obywatelskim. Co się wydarzy, gdy w kraju tak bardzo targanym podziałami (jak jeszcze nigdy za mojego życia) prezydentem zostanie człowiek, który uosabia wszystkie te odczucia, które przez tyle lat dusiły w sobie miliony ludzi?

Nie boję się Trumpa. Boję się jednak tego, co zaszczepił i rozpalił w ludziach – gniewu, nienawiści i uprzedzeń, które przez ostatnie pięć dekad pozostawały nieakceptowalne.

Media poprosiły nas – wyborców Clinton – żebyśmy przemyśleli dotychczasową rolę „elit” zamkniętych w „wieżach z kości słoniowej” i spróbowali zrozumieć położenie tych, którym mniej poszczęściło się w życiu. Jeżeli chodzi o mnie – latynoską kobietę, millenialsa, nad którym wisi widmo spłat studenckich pożyczek, o wątpliwej perspektywie posiadanie kiedykolwiek własnego domu – to moja „wieża”, o ile w ogóle istnieje, wydaje się wybudowana na bardzo wątłych fundamentach.

Smutny wybór między Clinton a Trumpem

Zdaję sobie sprawę, że nasze możliwości wyboru ograniczały się do niebywale zepsutej politycznym establishmentem kobiety i mężczyzny, który z bigoterii uczynił katalizator całej swej kampanii. W tej sytuacji potrafię zrozumieć, że wielu z nas musiało podjąć ciężką decyzję. Nie możemy jednak pozwolić, żeby spełnił się czarny scenariusz. Gdy coś jest nie w porządku, a tak jest teraz bez wątpienia, należy z tym walczyć i nigdy nie dopuścić, żeby zwyciężyła ciemność.

Jako Amerykanie mamy przed sobą do wykonania mnóstwo pracy. Musimy oddzielić politykę od biznesu. Musimy naprawić gospodarkę. Musimy zapewnić wszystkim równy dostęp do edukacji. Musimy ograniczyć dostęp do broni. Musimy zaprzestać zamykania ludzi w więzieniach z pobudek rasowych. Aby zatrzymać zmiany klimatyczne, musimy podjąć konkretne działania, by skończyć z wydobyciem paliw kopalnych na rzecz zrównoważonych i wydajnych źródeł czystej energii. Musimy mieć media, które skupiają się na naprawdę ważnych sprawach, a nie na chwytliwych bzdurach. Musimy rozważyć, czy rzeczywiście potrzebujemy Kolegium Elektorów, czy jednak powinniśmy je rozwiązać, zmieniając konstytucję i przekształcając Stany Zjednoczone w demokrację bezpośrednią.

Jest szansa, że Trump nie okaże się takim potworem, na jakiego sam się wykreował. Być może wcale nie jest bigotem i rasistą, nie wyprowadzi kraju z NATO, nie wypowie porozumienia paryskiego i nie wyprze się żadnych innych międzynarodowych zobowiązań. Być może, jak wielokrotnie w przeszłości, nagle z dnia na dzień zmieni opinię na wszystkie tematy, tym razem na lepsze. Na razie jednak jego kampania wzbudziła w Amerykanach wiele spośród najgorszych możliwych obaw. Przywódca powinien inspirować i wydobywać z ludzi to, co najlepsze, a nie najgorsze.

Ostatnie dwa dni spędziłam w Polsce, w Warszawie. Nieco obawiam się o naszych polskich sojuszników, nawet pomimo tego, że przedstawiciele władz błyskawicznie dotarli do Trumpa i pogratulowali mu wygranej. Jeżeli wierzyć naszemu nowemu prezydentowi, to bardzo chętnie odbudowałby silne relacje z Rosją, co wcale nie musi okazać się błędem. Jako ktoś, kto nie pamięta czasów Zimnej Wojny, nie dostrzegam w Rosji wroga i nigdy jej tak nie traktowałam. Musimy jednak pamiętać, że w ostatnich 20 latach Rosjanie odważyli się na zbrojne interwencje na Ukrainie, w Gruzji i Mołdawii. Z tego powodu zastanawiam się, co ta cała sytuacja oznacza dla Polski i sąsiednich krajów, które przez wiele lat były lub są zagrożone rosyjską agresją.

Być może Trump zmieni swoją strategię i zacznie wydobywać z ludzi to, co najlepsze. Być może będzie prezydentem „wszystkich Amerykanów”, tak jak obiecał w pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu wyników. Być może rzeczywiście szanuje dziś kobiety – wbrew swoim dawnym przechwałkom. Być może…

Wszystko, co nam pozostaje, to nadzieja. I gotowość do obrony tego, w co wierzymy i co dla nas najcenniejsze.

W dniu ogłoszenia wyników napisała do mnie ukraińska znajoma:

„O Boże, Trump wygrywa”.

„Wiem – odpisałam. – Mówiłam Ci, że tak będzie… A tak bardzo chciałam się pomylić”.

Tłumaczyli Aleksandra Żelazińska i Julian Sobiech

***

Alexis Ramos – Amerykanka mieszkająca w Warszawie, absolwentka University of California w Berkeley i College of Europe. Działa na rzecz rozwoju edukacji na świecie. W Warszawie pracuje jako pedagog.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną