Martin Schulz zapowiedział, że odejdzie z PE. Jego decyzja osłabia szanse Tuska na reelekcję
Martin Schulz nie chce walczyć o kolejną, trzecią już, kadencję przewodniczącego PE. Wraca do Niemiec, gdzie będzie kandydował do Bundestagu jako jedynka na liście SPD w Nadrenii Północnej-Westfalii. Zanim jednak na dobre zamiesza w polityce krajowej, już dziś udało mu się rozpędzić karuzelę z posadami wewnątrz Unii.
Fotel szefa europarlamentu dla chadecji?
Teoretycznie Niemiec mógłby z Brukseli nie wyjeżdżać, uprzeć się i wbrew wewnątrzfrakcyjnym ustaleniom kandydować trzeci raz. Ma jednak świadomość, że przy oporze centroprawicowej frakcji EPL, której zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami przypada teraz fotel przewodniczącego, miałby niewielką szansę na wygraną.
Po dwóch kadencjach część eurodeputowanych uważa też, że oprócz niezaprzeczalnej zalety, którą jest olbrzymia i niezmącona wiara w unijny projekt, Schulz coraz częściej pozwala sobie na zbyt szybkie osądy, ostre komentarze i brak dyplomacji. A jego przeciwnicy twierdzą otwarcie, że ego Niemca przestało się po prostu w Brukseli mieścić.
Po kadencji chadeka, którym był Jerzy Buzek zawiadujący Parlamentem Europejskim dwa i pół roku, pomiędzy lipcem 2009 r. a styczniem 2012 r., funkcja przeszła w ręce Martina Schulza, który był kandydatem frakcji socjalistycznej.
Potem teoretycznie stanowisko powinno wrócić do rozdysponowania pomiędzy kandydatów innych frakcji, ale w połowie 2014 r., kiedy Schulz był zaprzysięgany na drugą kadencję jako przewodniczący PE, układ sił na trzech ważnych stanowiskach europejskich był dla socjalistów bardzo korzystny.