Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Czystka przeszłości

Jak się robi na Węgrzech politykę historyczną?

„Niech żyje wolność węgierska, niech żyje ojczyzna!” – mural związany z obchodami 60. rocznicy Rewolucji 56. „Niech żyje wolność węgierska, niech żyje ojczyzna!” – mural związany z obchodami 60. rocznicy Rewolucji 56. Noemi Bruzak/EPA / PAP
Według Viktora Orbána historię ma tylko naród węgierski, nie Węgrzy. To historia wiecznej ofiary, nigdy sprawcy.
Orban jest znacznie mniej antyrosyjski niż dawniej.Służby Prasowe Prezydenta Federacji Rosyjskiej/Wikipedia Orban jest znacznie mniej antyrosyjski niż dawniej.

Podczas październikowych obchodów 60. rocznicy Rewolucji 1956 r. premier Viktor Orbán oprócz oddania hołdu zabitym bohaterom, wygłosił kilka komentarzy dotyczących współczesności. „Zadaniem wszystkich ludzi kochających wolność jest powstrzymać Brukselę przed sowietyzacją oraz sprawić, aby przestała za nas decydować, z kim mamy żyć w naszym kraju” – powiedział. Ten obrońca wolności i krytyk centralizacji musiał przekrzykiwać tłum niezadowolonych budapeszteńczyków, którzy gwizdali i wołali: „Dyktator!”.

Mieszkańcy stolicy protestowali m.in. przeciwko wykorzystywaniu historii w rozgrywkach politycznych. Skandowano nazwisko Imrego Nagya, premiera, który w 1953 r. zainicjował reformatorski kurs, a potem ogłosił neutralność Węgier i wyjście z Układu Warszawskiego. W czasie rządowej kampanii promującej obchody nie wspominano o Nagyu, bo jako komunista nie pasował do wolnościowego zrywu. Na plakatach, które rozwieszono w całym mieście, można było za to zobaczyć młode twarze Pesti Srácok, czyli chłopców i dziewcząt, którzy 60 lat temu chwycili za broń.

– To była rewolucja skierowana przeciwko twardym komunistom, trochę liberalna, trochę socjalistyczna. Na pewno nie narodowa – mówi Géza Jeszenszky, pierwszy niekomunistyczny minister spraw zagranicznych Węgier, który jako 15-letni chłopak był świadkiem tamtych wydarzeń.

Punktem, który zaważył na wybuchu rewolucji, była niechęć komunistycznego betonu do rozliczeń ze stalinizmem. Tego domagała się wewnątrzpartyjna opozycja z Nagyem na czele. Tego chciały rady robotnicze, o tym pisali intelektualiści. Ale dla rządu Orbána ograniczanie rewolucji do pięknych powstańców jest wygodniejsze. – Orbán mówi o historii bez aktorów, bez wybitnych jednostek – zauważa Miklós Mitrovits, historyk i eseista. – Podkreśla wyjątkową rolę narodu. Nie społeczeństwa, ale narodu. Naród się nie myli, jest jednolity i jednomyślny. Walczy z „czarnymi”, którymi mogą być wszyscy. Wtedy to byli komuniści. Dzisiaj – liberałowie, uchodźcy, Unia, George Soros.

Sojusznik czy ofiara Hitlera

Orbán zna siłę historii. Obserwował, jak nieuczciwie grają nią komuniści. Wiedział, że w społeczeństwie drzemią niezabliźnione rany, tęsknota za przywróceniem narodowej dumy i zmęczenie samobiczowaniem się. I umiał to wykorzystać. W przeciwieństwie do pierwszego niekomunistycznego rządu Antalla nie ograniczał się do wydawania książek historycznych i podniosłych przemów. Wydarzeniem zamykającym jego kampanię wyborczą w 2002 r. było otwarcie z wielką pompą Domu Terroru, jednego z najnowocześniejszych muzeów w Europie Środkowej. Mieści się w dawnej siedzibie węgierskich nazistów (Strzałokrzyżowców), którą po wojnie przejęli awosze, czyli komunistyczna policja polityczna (ÁVO i ÁVH).

Wystawa Domu Terroru uwypukla zalety i ograniczenia polityki historycznej Orbána. Atrakcyjna wizualnie, ale mało precyzyjna. Na dwóch piętrach ukazano zbrodnie komunizmu, na jednym – męczeństwo w latach okupacji nazistowskiej 1944–45. Bez wytłumaczenia, że Węgry od połowy lat 30. stały u boku Hitlera, że brały udział w rozbiorach Czechosłowacji, Rumunii i Jugosławii i że w czasie wielkiej pożogi miały udział w zbrodniach na Wschodzie i Holocauście. Skupiono się na tym, że w marcu 1944 r., kiedy stało się jasne, że Niemcy przegrają wojnę, Budapeszt zaczął negocjować traktat pokojowy z aliantami. Hitler wpadł w szał, wszedł na Węgry, stworzył lojalny rząd i rozpoczął masowe represje.

– Dla Orbána to kluczowy moment wojny – uważa Mitrovits. Trzy lata temu na stołecznym placu Wolności stanął pomnik węgierskich ofiar niemieckiej okupacji. Ale nie było wstęg i przemów. Władze nie odważyły się go publicznie odsłonić, bo przeciwko tak jednostronnej wizji przeszłości zaprotestowali historycy i środowiska żydowskie. Promowaną przez Dom Terroru koncepcję Węgier jako ofiar dwóch totalitaryzmów narzuconych z zewnątrz usankcjonowano za to w preambule konstytucji. Napisano tam, że okres 1944–90 jest niegodny Węgier. Określono go mianem „tyranii” narzuconej „obcą okupacją”.

– A przecież reżim komunistyczny budowali sami Węgrzy. Rákosi, Gerő i inni – oburza się Mitrovits. – Tak samo jak rząd Dömego Sztójaya, a potem strzałokrzyżowcy Ferenca Szálasiego wprowadzali władzę faszystowską. Owszem, wszystko działo się pod kuratelą najpierw Niemców, później Rosjan, ale – czy tego chcemy, czy nie – to także część naszej historii.

Wolty i mity

Na przestrzeni lat widać, jak interpretowanie przeszłości przez Orbána traciło pazur, podporządkowywało się bieżącej polityce. Na przykład dawny Orbán był zajadłym antykomunistą. Kibicował sądowi, który próbował pociągnąć do odpowiedzialności karnej Bélę Biszku, ministra z czasów prześladowań po Rewolucji 1956 r. Biszku został skazany na pięć i pół roku, ale odwołał się i proces trzeba było powtórzyć. W międzyczasie zmarł. – Proces Biszku to porażka – twierdzi Péter Apor, historyk z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego. – Orbán stracił już cierpliwość do rozrachunków. Zapomniał o lustracji, zresztą w jego partii jest wielu byłych komunistów i nikomu to nie przeszkadza.

Orbán jest także znacznie mniej antyrosyjski niż dawniej. W okresie zbliżenia z Rosją wrogie gesty nie są pożądane. Dlatego w centrum Budapesztu nadal stoi pomnik Wdzięczności Armii Czerwonej, chociaż inne pamiątki sowieckie wywieziono na obrzeża miasta. Rząd nie protestował, kiedy podczas ubiegłorocznej wizyty Władimira Putina rosyjska delegacja składała wieńce na cmentarzu żołnierzy tłumiących rewolucję. Na ich grobach napisano: „polegli w 1956 r.”.

Premier znalazł nowe wzorce do naśladowania. Są nimi reformatorzy z przełomu XIX i XX w. Dla Węgier to czas gospodarczego rozkwitu, niezależności od Wiednia i boomu inwestycyjnego. To wtedy w Budapeszcie powstały najstarsze w kontynentalnej Europie metro oraz budynek parlamentu. Orbán często powołuje się na modernizatorów, nadaje ich imiona planom gospodarczym, ulicom. Ale jest w tym pewien paradoks. – Chyba uważa się za ich kontynuatora. Niedawno ukazała się książka o tym okresie, która dowodzi, że korupcja i nepotyzm były wtedy na porządku dziennym – śmieje się Mitrovits.

Karta męczeństwa

W polityce historycznej Orbán postawił zdecydowanie na kartę męczeństwa. Przez wiele lat nośnikiem tej martyrologii był traktat z Trianon z 1920 r., czyli porozumienie pokojowe Węgier z państwami Ententy. Na jego mocy Korona Świętego Stefana utraciła dwie trzecie ludności i tyle samo terytorium, w tym Siedmiogród oraz Chorwację z dostępem do morza. Nie przypadkiem więc jedną z pierwszych decyzji Orbána po przejęciu władzy w 2010 r. było ustanowienie nowego święta, Dnia Jedności Narodowej, które przypada na 4 czerwca – dzień podpisania traktatu. – Nie ma lepszego narzędzia mobilizacji niż podtrzymywanie traumy. Ale nie przeceniałbym Trianon – mówi Gábor Egry, historyk z Węgierskiej Akademii Nauk. – To część narodowej turystyki. Mapy Wielkich Węgier można zobaczyć na taksówkach, murach, znaczkach. I tyle. Nikt nie dąży do rewizji.

Pocztówkę z historycznymi granicami Korony Świętego Stefana i napisem „Zapomnieliście? Pamiętajcie i przypominajcie, co się wtedy stało” kupuję w Muzeum Narodowym. Stoi między zdjęciem admirała Miklósa Horthyego, faktycznego władcy Węgier z lat międzywojennych, a propagandowym plakatem komunistów. Interesującym doświadczeniem jest także wystawa stała Muzeum. W kilkunastu salach przedstawiono dzieje kraju od Árpáda, założyciela węgierskiej państwowości, po koniec komunizmu. Najciekawszy fragment dotyczy jednak pierwszej połowy XX w.

Międzywojnie ogranicza się do kultu admirała Horthyego: można zobaczyć m.in. jego portret, oryginalny mundur i słynne zdjęcie z wjazdu do Budapesztu na białym koniu w listopadzie 1919 r., po stłumieniu rewolty komunistycznej. Wokół zaś Wielkie Węgry. Drugiej wojnie światowej poświęcona jest niewielka część zatytułowana „1938–1945. Od sukcesów rewizjonistów do okupacji niemieckiej”. I znowu: lata 1938–44 potraktowane są po łebkach. Nacisk położony jest na cierpienie w czasach reżimu faszystowskiego, który ustanowiono pod koniec wojny – faktycznie jednego z najbrutalniejszych.

Kult władcy?

Co łączy Muzeum Narodowe i Dom Terroru? W obu miejscach słychać Orbána. W pierwszym przypadku to przemówienie 26-letniego przyszłego premiera z 1989 r., w którym domagał się wyjścia Armii Czerwonej z Węgier. To właśnie dzięki tej mowie świeżo upieczony absolwent prawa wkroczył na polityczne salony. Z kolei w Domu Terroru na dużym ekranie na okrągło puszczane jest wystąpienie Orbána z wieczoru otwarcia muzeum.

Trudno się dziwić. Dyrektorką Domu Terroru jest Mária Schmidt, znajoma premiera, nazywana „historyczką Fideszu”. To druga najważniejsza, po socjologu Gyuli Tellérze, osoba odpowiedzialna za kształtowanie polityki historycznej rządzącej ekipy. To właśnie Schmidt przygotowywała obchody rocznicy rewolucji.

Innym sposobem docenienia Orbána jest ćwiczenie w nowym podręczniku dla maturzystów z wypowiedzią premiera na temat uchodźców. Zestawiono ją z komentarzem kanclerz Merkel (Orbán był przeciwko otwieraniu granic, Merkel – za). Podręczniki to ważny instrument prowadzenia polityki historycznej. Dwa lata temu w ramach reformy edukacyjnej znacjonalizowano rynek książek szkolnych. Nowe podręczniki przygotowuje think tank podległy ministerstwu zasobów ludzkich, a ich treść zatwierdza komitet złożony ze stronników Fideszu.

Rząd zmienia także profil instytutów badawczych. Sparaliżowano prace Instytutu 1956 r., zajmującego się dokumentacją rewolucji, przez zakręcenie kurka z pieniędzmi i włączenie do Biblioteki Narodowej. Powołano za to Instytut Veritas, który, jak wskazuje nazwa, ma się zajmować szukaniem prawdy. Czyli pisaniem historii na nowo. – Duże pieniądze, małe efekty. Ludzie, którzy tam pracują, nie mają poważania w środowisku historyków – twierdzi Péter Apor.

W ostatnim ćwierćwieczu żaden węgierski przywódca nie korzystał z zasobów przeszłości tak bardzo jak Orbán. Jako były członek opozycji miał pewnie większe prawo do mówienia o Rewolucji 1956 niż lewica. Przypomniał Węgrom o kilkumiesięcznym epizodzie niemieckiej okupacji. Ale teraz sam instrumentalizuje historię.

Orbán zapewne sam się zastanawia, jak oceni go historia. Powinien więc mieć w pamięci własne słowa, które do dzisiaj wybrzmiewają w Domu Terroru: „Nigdy nie wolno niczego wymazywać z przeszłości, ponieważ każda jej cząstka jest ważna”.

Dariusz Kałan z Budapesztu

***

Autor jest dziennikarzem i analitykiem zajmującym się Europą Środkową.

Polityka 49.2016 (3088) z dnia 29.11.2016; Świat; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Czystka przeszłości"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną