Amerykański start-up Sewbo zademonstrował niedawno robota, który może pozbawić pracy miliony szwaczek na całym świecie. Konstruktorzy Sewbo rozwiązali problem, który dotąd uniemożliwiał zbudowanie zautomatyzowanych szwalni: sztywne ramiona robotów kiepsko radziły sobie z tekstyliami. Sewbo usztywnia tkaniny, które obrabia, za pomocą cieczy używanej w drukarkach 3D. Zszywa je potem perfekcyjnie i z równą łatwością, jak używane od dawna roboty spawają cienkie blachy w fabrykach samochodów. Ramię Sewbo można postawić obok zwykłej przemysłowej maszyny do szycia. Ubrania po uszyciu wystarczy wykąpać w ciepłej wodzie, żeby odzyskały elastyczność.
Sewbo to tylko jeden z wielu przykładów innowacji wywracających do góry nogami tradycyjne recepty rozwoju gospodarczego, który sprawdził się w przypadku dzisiejszych potęg gospodarczych Zachodu. Zwykle pierwszym krokiem na drodze kraju do bogactwa była migracja milionów ubogich chłopów z przeludnionych wsi do fabryk w miastach. Pracowali ciężko – często właśnie w przemyśle tekstylnym – i mieszkali w slumsach. Taki transfer przyniósł jednak skokowy przyrost wydajności pracy i miał zasadnicze znaczenie w każdym cudzie gospodarczym, od USA i Niemiec w XIX w. po Japonię i Koreę w XX w. Niewykształcony robotnik, zatrudniony w prymitywnej z dzisiejszego punktu widzenia fabryce, pracował nawet siedem do dziesięciu razy wydajniej od chłopa.
Uprzemysłowienie było jednak drogą przez padół łez i zgrzytania zębów nawet w krajach, które dziś są najbogatsze. W muzeum miejskim Pittsburgha w USA można obejrzeć zdjęcia mieszkań robotniczych z lat 80. i 90. XIX w.: życie po 10 osób w izbie i sypianie w jednym łóżku na zmiany nie należało do rzadkości.
W 1954 r. ten proces opisał Arthur Lewis, czarnoskóry ekonomista z Karaibów i jeden z pionierów ekonomii rozwoju.