Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Wspólnota kłopotów

Czy czeka nas przełom w stosunkach polsko-niemieckich?

Angela Merkel Angela Merkel Kai Pfaffenbach/Reuters / Forum
Na rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim do Warszawy przyjeżdża Angela Merkel. Czyżby obie strony uznały, że mimo wszystko potrzebują siebie nawzajem?
Jarosław KaczyńskiStanisław Kowalczuk/EAST NEWS Jarosław Kaczyński

Politycy PiS nie mogli chyba przewidzieć, że w ciągu roku „dobrej zmiany” wszystko wokół Polski potoczy się inaczej, niż to sobie wyobrażali. Nowy prezydent USA zapowiada rozpad Unii Europejskiej, macha ręką na NATO i ciepło mówi o Władimirze Putinie. Międzymorze chlupie rosyjską ropą i szumi rosyjskim gazem. Wielka Brytania, która miała być naszą ostoją w Europie, właśnie wyprowadza się z Unii. A po Francji – vide kryzys helikopterowy – też niewiele możemy się spodziewać, nawet gdyby Marine Le Pen nie wygrała wyborów. Pozostają zatem Niemcy – wciąż jeszcze obliczalni i, jak wykazują styczniowe sondaże, nadal jeszcze skupieni wokół kanclerz Angeli Merkel.

PiS przez całe lata pielęgnowało wizerunek ugrupowania żerującego na resztkach antyniemieckich nastrojów. W kampanii 2005 r. politycy PiS wystawiali Berlinowi wojenne rachunki i wyciągnęli Donaldowi Tuskowi „dziadka z Wehrmachtu”. Po przegranej w 2007 r. Jarosław Kaczyński nazywał Polskę „niemiecko-rosyjskim kondominium” i sugerował, że wie, ale nie powie, jaką to drogą Stasi w 1990 r. utorowała Merkel drogę na polityczne szczyty. Jeszcze cztery lata temu Beata Szydło wołała, że nie chce „niemieckiej Unii”.

Napiwek od Trumpa i Putina

Wprawdzie w 2015 r. prezydent Andrzej Duda w czasie pierwszej wizyty w Berlinie świadomie zerwał z taką retoryką, ale wybory do Sejmu znów w dużej mierze rozstrzygnął antyniemiecki odruch PiS – oburzenie na Merkel za „narzucanie” Polsce muzułmańskich terrorystów i nosicieli orientalnych chorób. Także w konstytucyjnym sporze Warszawy z Brukselą głównym winowajcą miał być Niemiec – przewodniczący europarlamentu Martin Schulz – oraz niemieckie media, jakoby ślepo trzymające stronę polskiej opozycji.

Zarazem pod wpływem Brexitu i wygranej Donalda Trumpa również w Niemczech wieją nowe wiatry. Przed tegorocznymi wyborami w Holandii, Francji, Włoszech i Niemczech w nadreńskiej Koblencji spotkała się międzynarodówka nacjonalistów, z panią Le Pen, Geertem Wildersem i Frauke Petry z AfD. Fetowano dobrą zmianę w USA, upadek „unijnej dyktatury” i narodziny „nowego świata”. Na prawym i lewym skrzydle niemieckiej polityki, a także wśród menedżerów, znów słychać rozumiejących Putina. W redakcjach i kawiarniach wracają dawne spory między niemieckimi gaullistami i atlantystami. To początek nowego myślenia, mówi znajomy, podsuwając wycinek z „Die Welt”, gdzie Guy Verhofstadt proponuje zwołanie konferencji Helsinki 2.0 na wzór tej z 1975 r. i stworzenie strefy wolnego handlu od Lizbony do Władywostoku. Skoro Trump wypowiada Unii wojnę gospodarczą, to niech żyje sztama z Rosją?!

Merkel jest bardziej rzeczowa. Odbierając w Brukseli honorowy doktorat, odpowiedziała na słowa Trumpa o przeterminowaniu NATO: „Nie oszukujmy się. Z perspektywy naszych tradycyjnych partnerów – myślę tu także o naszych relacjach transatlantyckich – nie ma żadnej gwarancji, że ścisła współpraca z nami, Europejczykami, będzie trwać wiecznie. (…) Ale jestem też przekonana, że my w Europie i Unii Europejskiej nauczymy się przejmować więcej odpowiedzialności za świat”. Innymi słowy: Unia musi bardziej się przyłożyć, by utrzymać NATO. Trzeba wziąć na siebie większe wspólne obowiązki.

I te wspólne obowiązki Polski i Niemiec w Europie będą głównym tematem rozmów już 7 lutego w Warszawie. Dwa czołowe niemieckie dzienniki wykładają kawę na ławę: „Powinniśmy się nastawić na dłuższe trwanie ery Kaczyńskiego i na dialog niemiecko-polski także z polską prawicą” – pisał w połowie stycznia w „Die Welt” Gerhard Gnauck, przyznając, że Kaczyński może wygrać symboliczną bitwę o historię z Adamem Michnikiem, ale jest za słaby, by zbudować nowe państwo.

Bardziej szczegółowo perspektywy niemieckiego dialogu z polską prawicą rozważa „Frankfurter Allgemeine”. Konrad Schuller przypomina antyniemieckie wypady Kaczyńskiego. Jego insynuacje o Stasi i Merkel oraz absurdalne porównania dzisiejszych niemieckich relacji z Polski z tonem komentarzy w międzywojniu. Ale odnotowuje także nowy ton: powściągliwe komplementy szefa PiS pod adresem Merkel i mozelskiego wina. Schuller przyczyn tego zwrotu upatruje w obawie, „że ich region mógłby stać się napiwkiem pozostawionym na stole porozumienia Trumpa z Rosją. (…) Kto zatem pozostaje poza Niemcami?”.

Także Berlin ma swoje kłopoty: Brexit, zniszczenie Aleppo przez Rosjan, autorytarna Turcja, Trump. Polska natomiast mogłaby być dla Niemiec kotwicą – twierdzi niemiecki publicysta. Jest większa niż Węgry, Czechy, Słowacja i kraje bałtyckie. Ma rząd, który nie każdemu się podoba, ale jest stabilny. W ciągu kilkunastu lat niemal potroiła swój handel z Niemcami, wyprzedzając Rosję, Japonię, Arabię Saudyjską. Ludność ceni Unię i politycy wszystkich ugrupowań podzielają opinię Berlina, że tylko stabilne NATO i wzmocniona o politykę obronną Unia mogą powstrzymać Rosję. Dlatego, twierdzi Schuller, w Berlinie wiedzą: kto chce utrzymać Europę w całości, ten musi pozyskać Polskę – z takim lub owakim Kaczyńskim.

Zbliżenie zmienia

Merkel jest być może ostatnim kanclerzem Niemiec, dla którego relacje z Polską ze względów biohistorycznych mają specjalną wagę. Dla wielu niemieckich polityków generacji wojennej i powojennej Polska była zobowiązaniem. Richard von Weizsäcker, jako były prezydent Niemiec, czekał w 2006 r. dwa dni w warszawskim hotelu niczym w Canossie na decyzję prezydenta Lecha Kaczyńskiego, czy ten zechce go przyjąć. Wiedział, że to zamierzona kwarantanna, „ale rozmowa była ciepła, wasz prezydent przyznał, że dowiedział się coś o Niemcach, czego nigdy nie słyszał”. Także były kanclerz Helmut Schmidt powtarzał z naciskiem, że Niemcy powinni rozmawiać także z Polską braci Kaczyńskich.

I to jest dla Niemców równie oczywiste jak niełatwe. Doskonale mieści się w klasycznej doktrynie „zmiany poprzez zbliżenie”, która była motorem kolejnych faz Ostpolitik – Brandta, Schmidta, Kohla, Schrödera, a także Merkel: rozmawiajmy, współpracujmy ze sobą, twórzmy sieć powiązań gospodarczych, kulturalnych, politycznych, to stworzy atmosferę wzajemnego zaufania i załagodzi konflikty. I bojkotu nie ma. W pierwszym roku rządów PiS Berlin starannie dotrzymał terminarza ustalonego z poprzednim rządem. A w sporze Warszawy z Unią zachowywał się powściągliwie.

Jest jednak i druga strona tego medalu. Polska prawica ma zasadniczy kłopot z Niemcami. Dmowski podziwiał pruską wydajność, ale z dwojga złego uważał, że Polska powinna uzyskać „autonomię” u boku Rosji, bo Niemcom nie da rady. Endeckie myślenie w dużej też mierze dominowało wśród „betonu” PZPR i „narodowych katolików” z PAX. Otwarcie na Niemcy w latach 1960–70, a potem w Solidarności, było zasługą światłej części polskiego episkopatu oraz „reformatorów” i „technokratów” partyjnych, a później liberalnego skrzydła Solidarności. Tymczasem postendecka prawica od 20 lat cały swój przekaz buduje w opozycji do polityki wobec Niemiec prowadzonej po 1989 r. jakoby „na kolanach”. Nie historycznie przełomowa „wspólnota interesów” miała nas łączyć z Niemcami, lecz znowu „wspólnota sporu”. Stąd przywracanie wizerunku „odwiecznego wroga” i próby blokowania wymiany młodzieżowej.

Obecnie tamta frazeologia jest wyciszona, ale PiS z Niemcami nadal ma kłopot. Kaczyński z jednej strony porównuje Republikę Federalną z Republiką Weimarską. Z drugiej przyznał też, że imponuje mu bawarska CSU – 60 lat u władzy! Kłopot jest jednak głębszy. PiS zawsze politykę zagraniczną uważał za pochodną wewnętrznej i domenę gabinetową, a nie społeczną. Poza Węgrami nie dbał o solidne kontakty międzynarodowe. A i z Wyszehradem nie tworzy żadnej społecznej infrastruktury na kształt tej, jaka została zbudowana z Niemcami.

Dotychczas prawicowa doktryna wizji Polski w Europie była prosta i można by tak rzec – aspołeczna, bo geopolityczna. Polska jest za słaba, by współkształtować Unię w ramach trójkąta weimarskiego z Niemcami i Francją, zatem powinna skrzykiwać sojusze słabszych, by tych silnych blokować – najpierw poprzez Wyszehrad, a potem Międzymorze, które minister Waszczykowski ambitnie rozszerzał na Skandynawię i ujście Tamizy. Skoro Unia jest „niemiecka”, więc w polskim interesie jest jej poluzowanie. Ale przecież nie rozmontowanie!

Pragmatyczny postęp

Zaplanowane godzinne spotkanie pani kanclerz z prezesem jeszcze przełomem nie będzie. Za wiele tu zaszłości. Ale przez 11 lat Merkel pokazała, że ma silne nerwy i węzły gordyjskie raczej stara się rozsupływać, niż przecinać. Z kolei Kaczyński przez te lata udowodnił, że nie bardzo potrafi nawiązywać polityczne przyjaźnie i dochowywać im wiary. To byłby słaby zadatek na historyczny kompromis. Niemniej politycy PiS chyba już zrozumieli, że Polsce nie po drodze z tą „międzynarodówką nacjonalistów”, z którą PiS w europarlamencie siedzi na wspólnej ławie.

Robocza wizyta Merkel to dobry znak. Pragmatyczny postęp we wzajemnych relacjach jest możliwy, kończy Konrad Schuller w „FAZ”. Jeśli Warszawa tak otamuje sporne punkty, jak to robi Berlin, który wprawdzie bardzo krytycznie ocenia ataki Kaczyńskiego na Trybunał Konstytucyjny, ale trzyma język za zębami. Co prawda Nord Stream 2 nadal psuje krew, ale dzięki terminalowi w Świnoujściu Polska nie jest już zbyt wrażliwa na rosyjski szantaż. Berlin i Warszawa rozbrajają także pole minowe pozostałe po fali uchodźców.

Nie jest to wiele jak na zacieśnianie polsko-niemieckiej wspólnoty kłopotów przed wyborami do Bundestagu. Ale zawsze coś.

Polityka 5.2017 (3096) z dnia 31.01.2017; Świat; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Wspólnota kłopotów"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną