Na sobotnim wiecu na Florydzie Donald Trump broniąc swojej polityki migracyjnej, przytoczył przykład Europy, w której przez zbytnie – jego zdaniem – otwarcie się na imigrantów kolejne kraje mają teraz kłopoty. Amerykański prezydent wymienił Niemcy i Szwecję, w której dzień wcześniej rzekomo doszło do ataku terrorystycznego.
Na wiecu nikt się nie zdziwił ani nie zaprotestował, bo prawdopodobieństwo, że Amerykanie na Florydzie śledzą z zapartym tchem to, co się dzieje w dalekiej Szwecji, jest niewielkie. Jednak w Szwecji zareagowano od razu. Rzeczniczka szwedzkiego MSZ oświadczyła, że rządowi nic nie wiadomo o jakichkolwiek incydentach terrorystycznych.
Słowa prezydenta znaczą więcej
Mówiąc o Szwecji podczas sobotniego wiecu na Florydzie, prezydent nie miał na myśli konkretnego ataku terrorystycznego, ale ogólny wzrost przestępczości w tym kraju – przekonywała już w niedzielę rzeczniczka Białego Domu. A i sam Trump zaczął się wycofywać ze swoich wypowiedzi rakiem, pisząc na Twitterze, że zasugerował się oglądanym ostatnio w telewizji Fox News wywiadem z dokumentalistą Amim Horowitzem, który opowiadał w swoim filmie o zmianach, jakie w Szwecji spowodowali osiedlający się tam imigranci. Czyli prezydent usłyszał, że coś dzwoni, ale nie sprawdził, w którym kościele.
W zeszłym roku, jeszcze podczas kampanii prezydenckiej, w Dayton w stanie Ohio Donalda Trumpa próbował zaatakować podczas wiecu młody człowiek. I chociaż na początku incydent wyglądał groźnie, służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo szybko sobie z napastnikiem poradziły. Sam Trump natychmiast jednak na Twitterze ogłosił, że człowiek, który chciał go zaatakować, miał związki z tzw. Państwem Islamskim. Na pytanie dziennikarza, który następnego dnia zapytał, skąd Donald Trump ma informacje, że mężczyzna z Dayton ma związki z ISIS, Trump odpowiedział, że wie tylko to, co jest w internecie, i że to tam krążył filmik, na podstawie którego się wypowiada.
Od kandydata na prezydenta, a potem od gospodarza Białego Domu, oczekiwałoby się jednak czegoś więcej niż łatwego przenoszenia zasłyszanych lub przeczytanych w sieci informacji. Słowa wypowiedziane lub napisane przez prezydenta ważą więcej. Tymczasem Donald Trump zupełnie o to nie dba. Jest też kompletnie nieprzewidywalny. I o ile Amerykanie w polityce krajowej mają na szczęście mocno rozwinięty system checks and balances, czyli rozmaite mechanizmy kontroli i równowagi, które w razie niebezpieczeństwa pozwalają łatwo prezydenta zablokować, to niestety w sprawach zagranicznych amerykański prezydent może więcej, i tu trudno o podobną blokadę.
Prezydent może tworzyć alternatywną rzeczywistość, przyłapany przepraszać i prostować albo wręcz przeciwnie, iść w zaparte i twierdzić, że miał coś innego na myśli. To już jest kwestia stylu uprawiania polityki.
Oczywiście może się zdarzyć, że Donald Trump powie lub zrobi coś takiego, co spowoduje jego impeachment. I przy jego temperamencie, braku doświadczenia i cechach charakteru taka opcja nie jest wykluczona. Najbliższe cztery lata mogą więc być ekscytujące, ale niestety czasami mogą też być groźne.