Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Ciocie Basie

Kim są kobiety pomagające Polkom dokonującym w Niemczech aborcji

Szpital w niemieckim Prenzlau, często odwiedzany przez pacjentki z Polski. Szpital w niemieckim Prenzlau, często odwiedzany przez pacjentki z Polski. Czarek Sokołowski/AP / Fotolink
Trafiają do nich Polki, które chcą dokonać aborcji w Niemczech, ale nie wiedzą jak. One wiedzą.
Przyjeżdżają do Berlina, idą do lekarza, który ewentualnej aborcji nie potępi.dolgachov/PantherMedia Przyjeżdżają do Berlina, idą do lekarza, który ewentualnej aborcji nie potępi.

Najpierw jest telefon albo mail, zawsze podobnie: „Słyszałam, że wiecie, jak…”, „Nie mam innej opcji”. Albo po prostu: „Pomóżcie”. Takich wiadomości ciocia Basia dostaje kilka dziennie. I kilka razy dziennie odpowiada, informuje i uspokaja. „Wszystko będzie dobrze. Tak, możesz przyjechać. Nie będziesz sama”. To na początek, żeby kobieta po drugiej stronie mogła odetchnąć. „Już lepiej? Co chcesz wiedzieć?”. Krok po kroku objaśnia przepisy, wymogi, procedury. I najważniejsze: – Tak, aborcja w Niemczech jest legalna – mówi Zosia.

Zosia, Anna, Martyna, Sarah – „Ciocia Basia” ma wiele imion. Jedna dziewczyna odpowiada na telefony, inna odbiera z dworca, służy jako tłumacz w klinice, jeszcze inna przyjmuje pod swój dach. Ciocia Basia to praca zbiorowa. Nieformalna sieć wspierająca Polki, które chcą w Niemczech przerwać ciążę.

Ciocia z RPA

Ciocia Basia powstała dwa lata temu ze wspólnej inicjatywy Niemki i Polki. Nazwę zapożyczyła z RPA. Gdy w Polsce ustawę aborcyjną zaostrzano, w RPA ją liberalizowano. Przedtem i tam funkcjonowało podziemie aborcyjne, aborcyjna turystyka i sieć kobiet, które pomagały w organizacji aborcji. Nazywano je „ciociami”, auntie Jane, auntie Liz. Dziś w niemieckiej sieci jest kilkanaście osób: Polki, Niemki, jedna Irlandka i Hiszpanka. Są kobiety, ale jest i mężczyzna. Są osoby bezdzietne, ale i matki, a nawet kobiety w ciąży. – Nie jesteśmy przeciw dzieciom i ciążom – mówi Zosia. – W ogóle nie jesteśmy przeciw. Jesteśmy za: za prawami kobiet. I chcemy, by każde dziecko było chciane, a nie by kobiety zmuszano do rodzenia.

Zosia dołączyła do zespołu Cioci prawie rok temu. Drobna blondynka studiowała w Berlinie sztukę, sama określa się jako feministka. Chodziła na demonstracje, imprezy feministyczne. Decyzja o dołączeniu była naturalna. – To struktura, która nasze hasła z manifestacji pozwala wcielać w życie.

Niemka Sarah, jedna z inicjatorek Cioci, zawodowo zajmowała się prawami kobiet. W trakcie pracy poznała aktywistki pro-choice na całym świecie. – I pomyślałam, że nie muszę zatrzymywać się na opisywaniu tego tematu, ale sama w praktyce coś zrobić tu, u siebie. Podczas gdy Polki w Cioci to raczej otwarte lewicujące feministki czy anarchistki, z Niemkami jest różnie. Są takie, które w wyborach głosują na socjaldemokrację, i takie, co popierają chadeków.

Antonia Schmidt, dziennikarka telewizyjna, która tematami społecznymi zajmuje się od ponad 20 lat, mówi, że prawo do aborcji jest w Niemczech powszechnie akceptowane, bez względu na polityczne przekonania. – Są pojedynczy politycy, którym obecne prawo się nie podoba, ale partie parlamentarne nie podejmują tematu, bo wiedzą, że wśród obywateli nie zapunktują – mas ten temat nie interesuje.

Według sondażu instytutu IPSOS z 2016 r. 84 proc. obywateli opowiada się za legalnym dostępem do aborcji, tylko 1 proc. uważa, że powinna ona być całkowicie zabroniona. Nawet chrześcijańskie CDU i CSU są za tym, żeby aborcjom zapobiegać raczej przez większe wsparcie instytucjonalne kobiet, choćby przez zwiększenie liczby żłobków, niż zaostrzenie prawa aborcyjnego.

Aborcja w Niemczech jest prawnie przewidziana w dwóch przypadkach: jeśli zagraża życiu i zdrowiu (w tym – psychicznemu) matki albo jeśli jest wynikiem przestępstwa, kazirodztwa, pedofilii i gwałtu. Aborcja z powodów społecznych jest jednak, na podstawie kompromisu z lat 70. i uchwalonej wówczas przez Bundestag tzw. Fristenregelung, oficjalnie dostępna i niekaralna, jeśli dojdzie do niej w pierwszym trymestrze ciąży po wcześniejszej konsultacji z psychologiem i pracownikiem społecznym.

Do dziewiątego tygodnia przeprowadzany jest zabieg farmakologiczny (pacjentka łyka tabletkę pod nadzorem lekarza), od dziewiątego tygodnia – zabieg chirurgiczny. Jeżeli pacjentka z Polski zmieści się w wyznaczonym przedziale czasowym i ma 400–500 euro na opłacenie zabiegu (kobiety ubezpieczone w niemieckiej kasie chorych nie płacą) nie ma ryzyka, że ktoś jej odmówi.

Kilka tysięcy Polek

Statystyki niemieckie nie uwzględniają narodowości pacjentek poddających się aborcji, ale dane szacunkowe klinik i ośrodków doradztwa ciążowego wskazują, że rocznie przyjeżdża tu nawet kilka tysięcy Polek, które na miejscu usuwają ciąże. W jednym z wywiadów polski ginekolog z popularnego wśród Polek szpitala w Prenzlau mówił o tysiącu przypadków rocznie w jego szpitalu. W ośrodkach we Frankfurcie nad Odrą czy Görlitz na konsultację psychologiczną zgłasza się kilka Polek tygodniowo. Na forach internetowych poświęconych aborcjom w Niemczech codziennie pojawia się kilka nowych wpisów kobiet zdecydowanych na zabieg w Niemczech i dowiadujących się o szczegóły u rodaczek, które są już „po”. Niemieckie kliniki i ośrodki planowania rodziny tłumaczą na polski ulotki informacyjne i zatrudniają polskojęzycznych pracowników.

Wiele Polek jednak nie wie, jak szukać kontaktu, nie znają języka, często nigdy wcześniej nie były w Niemczech i po prostu się boją. Albo ich nie stać. Dla nich pojawiła się Ciocia Basia. – Kobiety prawo do aborcji mają tu i bez naszej pomocy. Ale ze wsparciem językowym czy organizacyjnym jest im łatwiej – tłumaczy Zosia. Z finansowym też. Dziewczyny pomagają za darmo, z przekonania, ale nie każdą Polkę stać na zabieg. Najbiedniejszym Ciocia opłaca koszty z datków zbieranych podczas imprez solidarnościowych i wykładów.

Diana pracuje w ośrodku planowania rodziny. Takie ośrodki oferują pomoc ofiarom przemocy, terapię par, leczenie niepłodności i aborcję – jako tylko jedną z wielu procedur. Polki trafiają raczej do tych ośrodków tylko w sprawie aborcji. Ciocia Basia ułatwia życie pacjentkom, przyznaje Diana. – Wcześniej też udawało się wszystko załatwić, ale trwało to zdecydowanie dłużej – tłumaczy. Tłumacz ze specjalnością medyczną kosztuje, na termin trzeba było czekać kilka tygodni. – A tydzień w przypadku aborcji odgrywa ogromną rolę – mówi Diana.

Pierwszy „przypadek” Zosi to była bardzo młoda kobieta z jej miasta. Zosia przygotowywała jej przyjazd, asystowała w konsultacjach. Okazało się, że mają wspólnych znajomych. Przegadały wiele godzin. Też o aborcji. – To było bardziej tak, jakbym wspierała koleżankę, niż oferowała profesjonalne wsparcie organizacyjne. Z czasem przestajesz pytać, tylko słuchasz, dodaje Zosia. Czasami przyjeżdżające kobiety mówią, jakby miały wrażenie, że muszą się wytłumaczyć. Że partner nie poczuwa się do odpowiedzialności albo się ulotnił, że nie zadziałało zabezpieczenie, że nie dadzą rady wychować następnego dziecka, że muszą skończyć szkołę. Albo nie mówią nic poza tym, że „nie mają innej opcji”.

I dziękują. Po konsultacji, po zabiegu, po powrocie do domu. Jak pewna kobieta z trójką dzieci, która niespodziewanie zaszła w ciążę. Była przewlekle chora, partner uznał, że ciąża to jej problem. A lekarz, do którego trafiła, wręcz przeciwnie – że ciąża żadnym problemem nie jest. Najwyżej podupadnie na zdrowiu. Najpierw wpadła w panikę, potem w depresję, zaczęła myśleć o samobójstwie. Wracała do tego podczas rozmów z dziewczynami z Cioci Basi. – Naprawdę bałyśmy się, że w końcu to zrobi – wspomina Zosia. Przyspieszyły formalności do maksimum. Dały pieniądze na przejazd i zabieg, bo kobieta nie miała żadnych oszczędności. Ciąża była wczesna, zakwalifikowała się do zabiegu farmakologicznego. Na dzień przed świętami.

Tygodniowo Ciocia Basia ma średnio dwa „przypadki”, które decydują się na przyjazd. Pod koniec lata potrafi ich być nawet cztery w tygodniu. Najczęściej chodzi o aborcję z paragrafu 218 – czyli z przyczyn społecznych. Ale regularnie przyjeżdżają kobiety, którym w Polsce przysługuje prawo do aborcji. Jednak w praktyce tak długo są odsyłane od lekarza do lekarza, że mija dopuszczalny termin wykonania zabiegu. Tak było z kobietą, której płód miał wadę letalną – dziecko urodziłoby się martwe. W to, że nie da rady wyegzekwować swoich praw, kobieta uwierzyła dopiero po 12. tygodniu. Na Niemcy było za późno, Ciocia Basia mogła jej tylko dać kontakt do Holandii.

Do Niemiec przyjeżdżają kobiety, które w Polsce nie poszły do lekarza na potwierdzenie ciąży, bo bały się, że za aborcję – na którą były od początku zdecydowane – w kraju będą ścigane. Ale są i takie, które u lekarza były, ciąży przerywać nie chciały, ale w głosie lekarza, przy badaniu, pojawił się jakiś podejrzany ton. A u pacjentki obawa. Więc przyjeżdżają do Berlina, idą do lekarza, który ewentualnej aborcji nie potępi. A one będą mogły wybrać.

W 76-mln Niemczech w 2015 r. wykonano 99 tys. aborcji. Tendencja jest spadkowa. Jak przekonują specjaliści – dzięki kompleksowej edukacji seksualnej i łatwemu dostępowi do środków antykoncepcyjnych. Podziemie aborcyjne praktycznie nie istnieje. Polska Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny szacuje, że ok. 150 tys. Polek rocznie decyduje się na aborcję w podziemiu albo za granicą. – Ciocia Basia będzie potrzebna jeszcze długo – przekonuje Zosia.

***

Część imion w tekście została zmieniona.

Agnieszka Hreczuk z Berlina

Polityka 9.2017 (3100) z dnia 28.02.2017; Świat; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Ciocie Basie"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną