Na ich wspólnej konferencji prasowej usłyszeliśmy ogólnikowe, niewiele znaczące deklaracje o potrzebie silnego NATO i współpracy w rozwiązaniu kryzysu na Ukrainie, ale nie dowiedzieliśmy się, czy oboje zgadzają się w sprawie polityki wobec Rosji, sankcji za aneksję Krymu albo dalszych losów Unii Europejskiej.
W kwestiach imigracji, uchodźców i wolnego handlu prezydent i pani kanclerz podkreślali, że pozostają przy swoim – Trump zamknięty za murami doktryny America First, Merkel jako obrończyni liberalnej demokracji i wielostronnej współpracy międzynarodowej. Słyszeliśmy monologi polityków niezdolnych do nawiązania ze sobą dialogu.
W stosunkach USA-Niemcy powiało chłodem
Oboje starali się być dla siebie uprzejmi, ale mowa ciała nie pozostawiała wątpliwości. Na konferencji nie było uśmiechów, kontaktu wzrokowego, wzajemnego potakiwania, tak jak w czasie spotkań Trumpa z izraelskim premierem Netanjahu i brytyjską premier May. Na wcześniejszym photo-opie dla mediów w Pokoju Owalnym Trump ostentacyjnie zignorował wezwanie dziennikarzy, podjęte przez Merkel, aby uścisnęli sobie ręce. Powiało chłodem.
Obserwatorzy liczący, że kluczowi przywódcy wolnego świata spotkają się w jakimś punkcie, doczekali się szyderczej puenty, kiedy na konferencji prasowej Trump zażartował, że „mają przynajmniej coś ze sobą wspólnego” – oboje byli podsłuchiwani przez służby specjalne prezydenta Obamy. Merkel nie wyglądała, jakby dowcip ją rozśmieszył.
Oschłość Trumpa nie rokuje dobrze
Pani kanclerz stara się trzymać zasady, by nie przejmować się tym, co Trump mówi, tylko tym, co robi. Przełknęła oskarżenia Niemiec o manipulacje w celu powiększania nadwyżki w wymianie z USA. Na krytykę swej otwartej polityki imigracyjnej odpowiedziała jednak publicznym przypomnieniem prezydentowi, że konwencje genewskie zobowiązują Amerykę do przyjmowania uchodźców. Trump prawdopodobnie odebrał to jako afront i może dlatego w piątek nie okazywał jej serdeczności. Ale oschłość prezydenta nie rokuje dobrze, bo to Merkel bardziej zależy na dobrych stosunkach z Trumpem niż odwrotnie.
Kanclerz pragnie trwałości Sojuszu Atlantyckiego jako gwarancji ładu w Europie zagrożonego siłami nacjonalizmu i rewizjonistycznymi tendencjami w Rosji. Prezydent USA nie wydaje się tym zainteresowany. W piątek eskalował żądania pod adresem państw NATO, domagając się, żeby nie tylko wydawały 2 proc. PKB na zbrojenia, lecz również spłaciły Ameryce bliżej nieokreślone długi. I nie cofnął dziwacznego zarzutu wysuniętego przez swego rzecznika prasowego, że na zlecenie Obamy był podsłuchiwany przez wywiad... brytyjski.
Trump nie liczy się nawet z najbardziej mu życzliwym rządem w zachodniej Europie, więc jak tu mieć nadzieję, że będzie harmonijnie współpracował z innymi?