Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Lustro za kratami

Nieludzkie więzienia naprawdę istnieją

Bunt więźniów w brazylijskim mieście Natal Bunt więźniów w brazylijskim mieście Natal Ney Douglas/EPA / PAP
Odbycie kary więzienia zawiera obietnicę społecznego zmartwychwstania. Ale dziś w większości krajów świata to tylko bezsensowne cierpienie.
Niektóre więzienia to piekło na Ziemi. Na fot.: przeludniony zakład karny w Manili na Filipinach.Damir Sagolj/Reuters/Forum Niektóre więzienia to piekło na Ziemi. Na fot.: przeludniony zakład karny w Manili na Filipinach.

Artykuł w wersji audio

Na początku roku doszło do krwawej rebelii w największym więzieniu w Manaus, stolicy brazylijskiego stanu Amazonas. Więźniowie wzięli kilkunastu strażników jako zakładników, atakowali współwięźniów z konkurencyjnych gangów, często bestialsko ich torturując przed ostateczną egzekucją. Bunt, a potem odbijanie więzienia z rąk skazańców zebrał żniwo 56 zabitych.

Kilka dni później więźniowie opanowali zakład karny w innym brazylijskim mieście – Natal. Wskutek walk między skazanymi i w wyniku akcji odbicia więzienia przez policję padło 30 zabitych. Ciała zamordowanych nosiły ślady tortur, niektóre były spalone, inne – pozbawione głów.

Do buntów w brazylijskich więzieniach dochodzi każdego roku po wielokroć. To czwarte na świecie państwo pod względem liczby populacji więziennej – ponad 600 tys. skazanych (więcej mają tylko USA, Chiny i Rosja). Przyczynami rebelii są przeważnie skrajne przepełnienie zakładów karnych, fatalne warunki sanitarne i żywieniowe, wojny gangów, które rywalizację między sobą przenoszą z ulic za kratki.

Emblematycznym dla Brazylii przykładem traktowania uwięzionych była masakra, do której doszło w 1992 r. w São Paulo, w osławionym więzieniu Carandiru. W brutalnej akcji policji zginęło 111 skazanych. Zbrodnia doczekała się filmów fabularnych i dokumentalnych, książek, wystaw, naukowych analiz. Carandiru zamknięto, a następnie zburzono jako symbol niehumanitarnego traktowania więźniów. Mimo symbolicznego gestu filozofia traktowania ludzi, którzy łamią prawo – dodajmy dla porządku: wielu z nich dopuszcza się zbrodni – nie zmieniła się. Możliwe, że jest nawet gorzej.

Oto w miasteczku Cascavel (po portugalsku: grzechotnik) w południowej Brazylii stworzono więzienie, które w założeniu miało być miejscem odosobnienia dla najgorszych zabójców i bossów gangów trzęsących innymi zakładami karnymi i organizujących krwawe bunty, jak choćby tegoroczne w Manaus i Natal. Siedzą w izolatkach, bez kontaktu z innymi więźniami. Rzadko mają styczność nawet ze strażnikami. Zamyka się tu jednak także nieszczęśników za drobne przestępstwa. Np. siedział tu 19-latek za splunięcie w twarz prokuratorowi.

„Utrata wolności i ograniczenie fizycznej przestrzeni wbrew powszechnemu mniemaniu nie muszą prowadzić do barbarzyństwa” – pisał tyleż z nadzieją, co naiwnością brazylijski reporter Drauzio Varella w książce „Ostatni krąg”, poświęconej więzieniu Carandiru. Wielu badaczy więziennictwa nie zgodziłoby się z tym poglądem – ich zdaniem już sama izolacja jest barbarzyństwem. Ci z izolatek w Cascavel mówią, że nie ma chyba gorszej tortury niż jednoosobowa cela. Ludzie w izolatkach, bez kontaktu z innymi, cierpią na halucynacje, mają napady paniki i autoagresji; odgryzają sobie palce i przegryzają żyły. Zwykle nie mają szansy na społeczne zmartwychwstanie. Często popełniają samobójstwa.

„Społeczeństwo powinno być oceniane nie na podstawie tego, jak traktuje swoich najznamienitszych obywateli, lecz tych na samym dole. Nie wie się nic naprawdę o społeczeństwie, dopóki nie widziało się jego więzień” – mawiał więzień polityczny reżimu w RPA Nelson Mandela, który spędził za kratami prawie trzy dekady. W wydanej rok temu książce „Incarceration Nations” amerykańska badaczka systemów więziennych Baz Dreisinger pisze, że więzienia są „ciemnym lustrem” społeczeństw.

Koszmar na eksport

Francuski klasyk myśli demokratycznej Alexis de Tocqueville, który w XIX w. oglądał amerykańskie więzienia, doszedł do wniosku, że całkowita izolacja nie zmienia człowieka na lepsze, lecz go zabija. Dziś USA eksportuje model superstrzeżonych zakładów karnych z izolatkami, a wiele krajów – m.in. Brazylia – chętnie go importuje.

Populacja więzienna w Ameryce jest najwyższa na świecie – zarówno w liczbach bezwzględnych (2,3 mln), jak i proporcjonalnie do liczby mieszkańców (1 na 100 dorosłych). Ludność USA stanowi 5 proc. ludności świata, a zarazem Stany trzymają w zakładach karnych 25 proc. światowej populacji więziennej. W samej Kalifornii 3,7 tys. ludzi odsiaduje wyroki od 25 lat do dożywocia za przestępstwa bez użycia przemocy (m.in. skutek zasady three strikes you’re out, który pozwala skazać na 25 lat za kradzież torebki cukierków, jeśli było to trzecie przestępstwo osoby łamiącej prawo).

Loic Wacquant z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, wybitny znawca więziennictwa w USA, uważa, że źródłem tej polityki są fundamenty amerykańskiej kultury: przede wszystkim skrajny moralizm, który organizuje relacje społeczne. „Niewłaściwe zachowanie – mówił Wacquant w wywiadzie, który przeprowadzałem z nim kilka lat temu – jest postrzegane, niezależnie od przyczyn, jako moralna porażka jednostki, a to z kolei wywodzi się z purytańskich korzeni Ameryki”.

Przykład surowości: ok. 160 tys. więźniów w USA odsiaduje wyrok dożywocia. Dla porównania: w Australii – 59 osób, w Anglii – 41, w Holandii – 37 (przykładowe dane sprzed kilku lat). Gdyby w USA karano podobnie jak np. w Anglii, liczba skazanych na dożywocie powinna oscylować w okolicach 200 (USA ma pięć razy więcej mieszkańców).

Już w latach 30. XIX w. Tocqueville był zaszokowany łatwością, z jaką w USA zamyka się ludzi w więzieniach, nawet za drobne wykroczenia. Dziś blisko połowa więźniów w USA siedzi za drobne przestępstwa związane z użytkowaniem substancji psychoaktywnych. Zdaniem Wacquanta niszcząca w skutkach „wojna z narkotykami”, która systematycznie zapełnia więzienia, oraz polityka znana jako zero tolerancji to kontynuacja tej samej praktyki krytykowanej przez Tocqueville’a.

„Zero tolerancji – mówił Wacquant – to element kryminalizowania problemów społecznych, radzenia sobie z biedą, buntami w gettach zamieszkanych przez Afroamerykanów. Odebrano władzę lewej ręce państwa, pomocnej, i dano ją prawej – karzącej. Zero tolerancji pozwala sprowadzić kwestię bezpieczeństwa do przestępczości i porzucić wysiłek w sferze społecznej i ekonomicznej, zasłonić degradację, jaką przyniosła rewolucja neoliberalna”.

Współczesne więzienia nie są jednak wynalazkiem Ameryki. Amerykańskim wynalazkiem jest natomiast co innego: masowe zamykanie do więzień (mass incarceration) i ono akurat ma niezbyt długą historię – od lat 70. zeszłego stulecia. Wówczas to prezydent Richard Nixon ogłosił wspomnianą „wojnę z narkotykami” (jako instrument zwalczania kontrkultury i masowych protestów). Zapełniła ona zakłady karne ludźmi, których jedynym występkiem było np. palenie skręta. Drugim źródłem była represyjna reakcja na bunty w biednych gettach, sprowadzająca społeczne niezadowolenie do występków o charakterze kryminalnym.

Taki model sprawiedliwości w kraju sprzedającym światu „American Dream”? To raczej „amerykański koszmar, z którego świat nie ma zamiaru się obudzić” – pisze we wspomnianej książce Dreisinger.

Obudziła się Ruanda – po zbrodni ludobójstwa z 1994 r., której ofiarą padło około miliona ludzi. Wprowadzony tam model kary za złe uczynki wywraca do góry nogami nie tylko ideę izolacji dla sprawców największych zbrodni, lecz także podaje w wątpliwość koncept więzienia jako instytucji karno-naprawczej. Jak gdyby Ruandyjczycy pytali resztę świata: jesteście pewni, że kara izolacyjna jest zawsze konieczna?

Kary więzienne wprowadzili na terenach Ruandy kolonialni okupanci – Niemcy. Przejęli je następni najeźdźcy – Belgowie, a w 1962 r. model ten odziedziczyło niepodległe państwo. Po ludobójstwie z 1994 r. zaczęto jednak powracać do lokalnego systemu wymierzania kar, w którym najważniejsze jest zadośćuczynienie, nie zemsta na przestępcy. W centrum myślenia o sprawiedliwości znajduje się ofiara i wspólnota, w której dokonano zbrodni. Przestępca powinien naprawić, na ile to możliwe, szkodę wyrządzoną ofierze bądź/i jego bliskim oraz społeczności.

Owszem, więzienia w Ruandzie istnieją. Ale często zarządzają nimi samorządy więźniów – jego członkami byli m.in. dawni sprawcy ludobójstwa z 1994 r. – strażnicy zaś nie noszą broni palnej. Na mocy ludowych rozpraw w wioskach i miasteczkach wielu sprawcom zbrodni zmniejszono kary izolacji. Musieli jednak wyznać swoje winy i wysłuchać pokrzywdzonych ocaleńców. Następnie, zamiast siedzieć bezczynnie w więzieniu, budowali drogi, szkoły, domy dla tych, którzy stracili dach nad głową.

Ten model naprawienia krzywd, prócz tego że pożyteczny dla ogółu, pozwolił zmniejszyć populację więzienną o blisko połowę. Państwo zaoszczędziło znaczne środki. Filozofię takiego podejścia najlepiej streszcza słowo „przebaczenie”. Ruandyjczycy chcą dawać zabójcom i ludobójcom drugą szansę. Ci ludzie kiedyś wyjdą z więzienia i będą żyli obok rodzin ofiar.

Więzienna golgota

W marcu doszło do buntu więźniów w Gwatemali, wzniecili go członkowie osławionego gangu Barrio 18. Podpalili materace, wzięli strażników na zakładników, dwóch zastrzelili, jednego ranili. Przyczyny: przepełnienie cel, okropne warunki sanitarne, niedożywienie. Domagali się przeniesienia części kompanów do ich więzienia, ale przede wszystkim możliwości wnoszenia jedzenia z zewnątrz (przez rodziny) oraz prawa do samodzielnego przygotowywania posiłków.

Przyczyną innej rebelii, trzy tygodnie temu w zakładzie karnym w Monterrey w Meksyku, były skąpe racje żywności i niedostatek wody pitnej. Więźniowie zniszczyli dwa piętra budynku więziennego, a w trakcie zaprowadzania porządku policja zastrzeliła dwóch i raniła kilkunastu z nich.

Fotografie i amatorskie filmy wideo nie kłamią: niektóre więzienia to golgota, piekło na Ziemi. Gwatemala, Meksyk, Tajlandia, Uganda, Jamajka... Cele jak dziuple dla dwóch–trzech osób, a gnieździ się w nich nawet 10 skazanych. W celach wieloosobowych – też miejsca kilkakrotnie mniej, niż potrzeba; nie ma nawet tyle, by skazani położyli się jeden przy drugim na podłodze. Żeby móc spać, muszą zdobyć materiał na hamaki i jakoś je potem podwiesić.

W jednym z więzień w Ugandzie dużą celę dla 23 skazańców zamieszkuje 265. Połowa nie ma dostępu do pitnej wody, więc piją nienadającą się do picia i chorują. Tylko co czwarte więzienie ma opiekę zdrowotną – często pielęgniarkę, nie lekarza. Zdarza się, że więźniów zmusza się do wyczerpujących prac fizycznych, a ci, którzy odmawiają, są bici, przykuwani do drzewa, przypalani, wrzucani do karceru z wodą po kostki. Szykany nie omijają starszych, niepełnosprawnych ani kobiet w ciąży.

W przeludnionych więzieniach na Jamajce wielu więźniów nie ma jak wykonywać niezbędnych czynności fizjologicznych. Sikają do plastikowych butelek po wodzie. Gorzej jest z defekowaniem. Silniejsi defekują na gazetę, a fekalia wynoszą w czasie spaceru. Słabsi muszą powstrzymywać oddawanie kału, co jest przyczyną schorzeń.

Populację więzienną zwiększają czasem z dnia na dzień drakońskie przepisy. Gdy w 2003 r. w Tajlandii metamfetaminę wpisano na listę najgroźniejszych narkotyków, system więziennictwa doznał zapaści. Przykład: na 25 tys. skazanych w Tajlandii kobiet aż 21 tys. siedzi za posiadanie substancji psychoaktywnych. To skutek wyeksportowanej przez USA „wojny z narkotykami”. A przecież kara izolacyjna niczego w takich przypadkach nie zmienia ani nie naprawia żadnej krzywdy, zamienia jedynie życie użytkowniczek zakazanych substancji w koszmar.

Sensowne terapie, np. poprzez sztukę teatralną, plastykę czy czytanie książek, zdarzają się w najsurowszych więzieniach w Brazylii czy Tajlandii. Uśmierzają ból, ale nie są w stanie nadać sensu bezsensownej karze więziennej, szczególnie w przypadku przestępstw bez użycia przemocy. Baz Dreisinger ma wątpliwości, czy takie programy kulturalne dla więźniów, które koncentrują się na indywidualnej „naprawie” skazańca, nie przysłaniają prawdy o niesprawiedliwości strukturalnej – a to przecież ona często wiedzie ludzi za kraty. Wielu więźniów to ofiary społecznych nierówności, absurdalnego prawa (narkotyki), rasizmu i innych form wykluczenia.

Zmartwychwstanie po zbrodni

W głośnej książce „Are Prisons Obsolete?” (Czy więzienia są anachronizmem?) sławna amerykańska politolożka i feministka Angela Davis podważa samą ideę więzienia jako instytucji realizujacej ideę sprawiedliwości. Nie postuluje bynajmniej zamknięcia więzień jakimś jednym dekretem, raczej drogę ewolucyjną.

Jako pierwszy krok sugeruje rewizję poglądu o więzieniach jako instytucji „naturalnej” w społeczeństwie. Twierdzi, że umieszczanie ludzi łamiących prawo w izolacji, z dala od rodziny i wspólnot, zwalnia resztę społeczeństwa od refleksji nad struktralnymi źródłami przestępczości: m.in. nierównościami społecznymi, brakiem dostępu do podstawowych usług, uprzedzeniami rasowymi. Bo przecież – wedle stereotypowych przekonań – przestępstwo to indywidualna porażka jednostki, nic więcej. Dlatego stopniowa rezygnacja z kar izolacyjnych powinna być wspomagana polityką społeczną (edukacja, zdrowie, praca) i zastąpieniem sprawiedliwości opartej na zemście sprawiedliwością pojedniania i naprawczą. Dobre przykłady istnieją.

Jednym z możliwych modeli są otwarte więzienia, które powstały w latach 30. w Finlandii, a dziś istnieją np. w Norwegii. Więźniowie pracują poza zakładem karnym, po powrocie mają czas na odpoczynek, sport, naukę, spotkania towarzyskie. Doświadczenie uczy, że tzw. trudni więźniowie przestają być w takich miejscach trudni. „Traktuj człowieka jak śmiecia, a będzie śmieciem. Traktuj go jak człowieka, a będzie zachowywał się jak człowiek” – mówi amerykańskiej badaczce jeden z wychowawców w norweskim zakładzie karnym.

Norwegia – jak pisze cytowana Dreisinger – odrzuca surowość na pokaz, choć więzienia istnieją również tam. Skazanych na izolację umieszcza się blisko rodzin i ich wspólnot. Wyroki są krótkie, średnio osiem miesięcy (w USA – średnio trzy lata). Po odsiedzeniu jednej trzeciej można się starać o zwolnienie albo prawo do pracy poza więzieniem. Ten pragmatyczny dla jednych i łagodny dla innych system nie rezygnuje z zabezpieczeń przed zbrodniarzami takimi jak Anders Breivik, prawicowy fanatyk, który w 2011 r. zamordował 77 działaczy lewicy. System przewiduje, że najwyższa kara – 21 lat więzienia – na jaką został skazany, może zostać przedłużona. Dawanie drugiej szansy ma swoje granice: bezpieczeństwo innych.

Źródła norweskiego podejścia tkwią w kulturze tego kraju i dwóch zasadach. Pierwsza z nich – likhet – oddaje ideę sprawiedliwości: ludzie są równi, nawet jeśli jeden popełnił przestępstwo, a drugi nie. Drugie pojęcie – janteloven – wyraża sceptycyzm wobec indywidualizmu i osobistego sukcesu. Człowiek nie powinien myśleć, że jest lepszy niż reszta, wyjątkowy. To przeciwieństwo amerykańskiego indywidualizmu i egoizmu leżącego u źródeł kapitalizmu. Janteloven – konkluduje Dreisinger – to idea, której potrzebuje cały świat.

Utopia? Ale realistyczna, możliwa do empirycznej weryfikacji. Nie ma głębokich zmian bez ambitnych i dalekosiężnych marzeń. Odległe od siebie geograficznie i tak dalece różne pod każdym względem Norwegia i Ruanda dowodzą, że społeczne zmartwychwstanie nawet po dokonaniu najcięższych zbrodni bywa możliwe.

Polityka 15.2017 (3106) z dnia 11.04.2017; Świat; s. 51
Oryginalny tytuł tekstu: "Lustro za kratami"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kultura

Andrew Scott: kolejny wielki aktor z Irlandii. Specjalista od portretowania samotników

Poruszający film „Dobrzy nieznajomi”, brawurowy monodram „Vanya” i serialowy „Ripley” Netflixa. Andrew Scott to kolejny wielki aktor z Irlandii, który podbija świat.

Aneta Kyzioł
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną