Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

BiH, czyli bomba

BiH, czyli bomba. Na Bałkanach znów zrobiło się gorąco

Odbudowany most w Mostarze znów łączy muzułmańską i chorwacką część miasta. Odbudowany most w Mostarze znów łączy muzułmańską i chorwacką część miasta. Henrik Riedler/EyeEm / Getty Images
Z chorwackiego Slavonskiego Brodu wjeżdża się niby do państwa o nazwie Bośnia i Hercegowina, ale tylko teoretycznie. Bardzo teoretycznie. Tak naprawdę to Republika Serbska, i wszystko o tym przypomina: flagi na słupach, hasła na murach.
Polityka
Tuzla przywodzi na myśl polskie Beskidy czy Podhale, tylko w historii alternatywnej, w której Sobieski uległ Turkom pod Wiedniem i udało im się w południowej Polsce zaszczepić islam.George Wright/Getty Images Tuzla przywodzi na myśl polskie Beskidy czy Podhale, tylko w historii alternatywnej, w której Sobieski uległ Turkom pod Wiedniem i udało im się w południowej Polsce zaszczepić islam.

Republika Serbska to tylko jeden z podmiotów federacji, z których składa się BiH, ale symboli federalnych jest tu minimum. Leżące po bośniackiej stronie miasto nazywa się oficjalnie Bosanski Brod. Ale niech kto spróbuje tak je nazwać! Celnik, mimo że na ramieniu ma bośniacką tarczę z gwiazdkami, poucza: Serbski Brod! Do Serbii wjeżdżacie!

Serbsko-bośniaccy celnicy przetrzepują zatrzymany samochód. Naklejka „MK”, Macedonia. Patrzymy na rejestrację – jasne: TE, Tetowo. Tam mieszkają Albańczycy. Myśleli, biedacy, że ominą Serbię i przejadą do UE przez muzułmańską Bośnię, ale, widać, też pogubili się w bałkańskim galimatiasie i w Bośni trafili na Serbów. I to tych bardziej nacjonalistycznie najeżonych, bo żyjących poza Serbią właściwą.

I o ile Chorwacja przypomina mniej więcej przykurzoną Austrię, o tyle już serbska część Bośni – bałkańską wersję słowiańskiej Poradziecji. Więcej siedzenia przed knajpami, ale to samo klajstrowanie peryferyjnej architektury kleksami z tanich materiałów, ta sama szyldoza. Poradziecja albo Polska sprzed epoki unijnych dopłat.

Na murach tu i tam odwołania do Vojislava Szeszelja, szefa Serbskiej Partii Radykalnej, który – oskarżany o zbrodnie wojenne w czasie wojny w Jugosławii – stawał przed haskim Trybunałem. Został uniewinniony, które to uniewinnienie zostało przez „The Economist” określone jako „zwycięstwo tych, którzy nawoływali do czystek etnicznych”.

Aleksandar Vučić, dotychczasowy premier Serbii, który wygrał marcowe prezydenckie wybory, jest byłym współpracownikiem Szeszelja. Gdy ten siedział w haskim więzieniu, Vučić (w czasach Miloševicia minister informacji i persona non grata w UE) przechrzcił się na pro-Europejczyka. Odszedł z Serbskiej Partii Radykalnej i założył Serbską Partię Postępową, która wiedzie Serbię do Unii. Wielu obserwatorów uznało ten ruch za manewr taktyczny: przy obecnej koniunkturze międzynarodowej należy grać tak, jak karty pozwalają, i brać fundusze, skąd można. Ale jeśli tylko koniunktura się zmieni, warto mieć plan B. Dlatego Vučić, podobnie jak Viktor Orbán, pielęgnuje ciepłe relacje z Rosją i Putinem. A z Szeszeljem nie wchodzi w polityczne spory.

Szeszelj jest radykalnym głosem tych Serbów, którzy marzą o odbudowaniu kraju w etnicznych granicach, czyli co najmniej z bośniacką Republiką Serbską i północnym Kosowem. W obu regionach poparcie dla tej idei jest ogromne. Rodzajem miernika nastrojów mogło być np. 99,8-procentowe poparcie, jakie w referendum przeprowadzonym w Republice Serbskiej (RS) uzyskał pomysł ogłoszenia święta narodowego 9 stycznia: w rocznicę powstania separatystycznej Republiki Serbskiej w Bośni i Hercegowinie, czemu sprzeciwiali się muzułmanie i Zachód. Referendum przeszło, uroczystości się odbyły. Wziął w nich udział Vučić, zastrzegając wcześniej, na pokaz przed Zachodem, że referendum nie popierał. Poparł je natomiast Putin, który spotkał się kilka dni przed nim z prezydentem RS Miloradem Dodikiem.

– Do Sarajewa nie jeżdżę – mówi dwudziestokilkuletnia Andjela z Banja Luki, stolicy RS. – Prędzej do Belgradu. Sarajewo jest muzułmańskie, nie obchodzi mnie. W Belgradzie się fajne rzeczy dzieją. Jasne, pewnie w końcu się oderwiemy, przyłączymy do Serbii. Tak powinno być. Oby jak najszybciej.

Dobry i zły policjant

Frustrację Serbów potęgują problemy gospodarcze. Bezrobocie jest wysokie, płace niskie. W RS sporo ludzi handluje na ulicach podrabianymi tureckimi ciuchami i tanimi papierosami, sprzedawanymi po 1 markę (ok. 2 zł) za 10 sztuk. Te bośniackie marki to duch nieistniejącej już niemieckiej waluty: wprowadzono je w 1998 r., były związane na sztywno z niemiecką marką. Ich „grosze” nazywają się „fenigami”. Po tym jak w Niemczech marki zastąpiło euro, powiązano je na sztywno z tą walutą, ale nazwa pozostała.

RS rządzi Milorad Dodik. Murem stoi za Putinem (uznał aneksję Krymu), balansuje na krawędzi separatyzmu, ale linii stara się nie przekraczać. W Bośni stara się też działać Szeszelj, który wprost mówi, że słowiańskie narody powinny ramię w ramię z Rosją stanąć przeciwko UE. – UE – twierdzi Szeszelj – to Niemcy, a Niemcy pragną Słowian zasymilować. Serbowie – dowodzi – muszą więc razem z Rosjanami wypchnąć Zachód z Bałkanów. I, o ile się da, z Europy Środkowej w ogóle.

Tego typu tezy i hasła szerzą się coraz bardziej. Można posłuchać np. takiego prof. dr. Zorana Miloševicia, dziekana nauk politycznych na prowincjonalnym uniwersytecie w Brćku. Bośnia, twierdził, rozpadnie się, bez dwóch zdań. UE też: Bruksela zabija tożsamości, jest dekadencka. Ale na razie z Zachodem trzeba grać. W końcu wysyła pieniądze, bazy NATO też tu są. Vučić odgrywa rolę dobrego policjanta, Dodik – złego. Jak to wszystko się zawali, to na scenę wejdzie Rosja, a ta ma plan integracji od Władywostoku aż po Lizbonę. Plan Miedwiediewa, co, nie słyszeliście o nim? Słyszeliście. No właśnie. To będzie wspólnota oparta na wartościach chrześcijańskich.

– A Bałkany? – pytamy.

– Na razie UE, czyli Niemcy, grają na pustoszenie Bośni. Ludzie stąd wyjeżdżają do Europy do pracy, i o to im chodzi. Będą tu osiedlać swoich muzułmanów, imigrantów. Ale my pod egidą Rosji założymy nowy sojusz bałkański. Wejdzie do niego Serbia, Republika Serbska, Czarnogóra, Północne Kosowo. – A później dołączymy Bułgarię, razem z Rosją rozczłonkujemy Rumunię…

Brćko to specyficzne miejsce. Pozostaje pod władzą obu członów Bośni: Republiki Serbskiej i Federacji Muzułmańsko-Chorwackiej. Ludność też jest mieszana, choć dominują Serbowie. Miasteczko jest małe i gdy podchodzimy pod siedzibę lokalnych władz z jednym z brczańskich dziennikarzy, samoistnie organizuje się wokół nas mały dziennikarski mityng. Wszyscy twierdzą, że w Brćku panuje zgoda między narodami i nikt do nikogo nic nie ma.

Po chwili wybucha przepychanka na temat wpływów islamskich radykałów w regionie. Jeden z Bośniaków je bagatelizuje, Serb mówi, że mogą z tego być problemy. Wszyscy zgadzają się natomiast co do jednego: korupcja hula tu od góry do dołu, na każdym szczeblu. I to jest, mówią, problem największy.

Minarety zamiast dzwonnic

W Tuzli mieszkają Muzułmanie (od kiedy nazwa tego wyznania religijnego stała się tu narodowością, zapisuje się ją wielką literą) i nieco inaczej to wygląda. To część Federacji Bośni i Hercegowiny. Kostkowate domy o spadzistych dachach porozrzucane pomiędzy górkami przywodzą na myśl polskie Beskidy czy Podhale, tylko w takiej historii alternatywnej, w której np. Sobieski uległ Turkom pod Wiedniem i jakimś cudem udało im się w południowej Polsce zaszczepić islam. Krajobraz jest swojski, tylko zamiast kościelnych dzwonnic po wsiach stoją minarety.

Sama Tuzla to miasto pełne knajp i plakatów zapraszających na koncerty rockowe. Rano pija się tu bośniacką kawę, a wieczorem chodzi na piwo. Środkowoeuropejski islam. Almasa Hadjić, dziennikarka „Dnevni Avaz”, siedzi w knajpie przy rumianku i twierdzi, że po pierwsze, Milošević to wariat, a po drugie, Bośniacy, szczególnie ci młodzi, są proeuropejscy. Raz, że trochę nie mają innego wyjścia, bo w konflikcie z serbskim nacjonalizmem to Europa jest i była wsparciem. Dwa, że podobają im się europejskie wartości. Wolność, demokracja, tolerancja. Jej też się to podoba.

Dopytuję o te wartości: o feminizm, ochronę mniejszości, w tym prawa gejów. Pani Hadjić chichocze. Po co o tym wszystkim rozprawiać – macha ręką. – Niech każdy żyje, jak sobie chce…

Srdjan Puchalo, serbski liberalny dziennikarz z Banja Luki, twierdzi, że ci w Bośni, którzy popierają Unię, robią to najczęściej z wyrachowania, a nie z ideologii. Proeuropejski kurs popiera też sporo Serbów.

– Chodzi o jakość życia, o pieniądze.

Nie wierzy też w oderwanie się RS od Bośni. – Dodik – mówi – jest szczęśliwy, będąc tu udzielnym władcą, a kim byłby w Serbii? Jasne, jeśli Zachód wycofa się z Bałkanów, to kto wie, co się może zdarzyć, ale wierzę, że się nie wycofa. Przecież tutaj są wielkie bazy wojskowe, biznes, fundusze. Bośnia, racja, ledwie się trzyma kupy, ale każdy chce żyć. Rozpad Bośni nie odbyłby się bez wojny. A Rosja? Rosja nie ma ani takich pieniędzy, ani takiej siły, by na serio konkurować tutaj z Zachodem.

Tylko że Zachód też się męczy i ledwo zipie. Niedawno na portalu Balkan Insight jego wieloletni redaktor Marcus Tanner pisał, że nie ma co oczekiwać, że UE rozwiąże bałkańskie problemy, a szczególnie że uda jej się powstrzymać bałkańskie kraje od rozpadu czy od walki ze sobą.

Natomiast szef słowackiego MSZ Miroslav Lajcak, który w latach 2007–09 pełnił funkcję wysokiego przedstawiciela ONZ dla BiH, wieszczy ponuro, że „niespełniona europejska perspektywa” może doprowadzić do wzrostu nacjonalizmu i w efekcie „nowego podziału Bałkanów”. Na Bałkanach wśród starszego pokolenia trwa znużenie wojną i wypieranie potencjalnego zagrożenia. Ale niepamiętający wojny młodsi, jak wykazał sondaż przeprowadzony ostatnio dla Belgrade Center for Security Policy, już coraz rzadziej mają takie dylematy: chęć odbijania Kosowa i „zbierania ziem serbskich” jest największa właśnie wśród nich. Mimo że – jak pokazał ten sam sondaż – przytłaczająca większość badanych nie była nigdy w Kosowie ani w życiu nie spotkała Kosowara.

Pomoc Allaha

– Ja jestem Jugosłowianką – mówi Selma, muzułmanka z Mostaru, pracowniczka punktu zakładów bukmacherskich. W domu na ścianie ma szachadę (muzułmańskie wyznanie wiary) i widok Mekki, a w telewizji lecą zachodnie teledyski. – A raczej byłam. Przed wojną wyjechałam do Włoch, a gdy wróciłam, okazało się, że jestem Bośniaczką.

– Ja też – mówi pani Almasa – czuję się Jugosłowianką. Ale ci młodzi – mówi – to już Bośniacy, Serbowie… Szczególnie wśród młodych Serbów coraz popularniejsze są nacjonalistyczne idee.

A wśród muzułmanów? Ta tożsamość opiera się mimo wszystko o wiele mocniej na kwestiach religijnych niż na narodowych, więc jeśli gdzieś szukać skrajności, to raczej w religii.

– U nas jest spokojnie – słychać wśród mostarskich czy tuzlańskich Muzułmanów. – Ale w Sarajewie pojawia się coraz więcej radykałów.

Brodatych mężczyzn bez wąsów widać w starej sarajewskiej czarszii. W knajpach wokół meczetu alkoholu się nie pije: można zapalić nargilę albo najwyżej zamówić napój energetyczny. Ale im dalej od tureckiej starówki, w głąb poaustriackich kamienic, tym więcej knajp z alkoholem. W głównej imprezowni miasta w dawnym Kinie Bosna rakija się leje, w sali kłęby dymu.

W centrum wsi Orahovica stoi pomnik „szahidów”, którzy polegli za Bośnię i Hercegowinę. Obok stoi dyskoteka o nazwie Club Ambasada, a zza jej dachu sterczą minarety lokalnego meczetu. Lokalni przechwalają się, że prosto z piwa do meczetu chodzą: tacy są liberalni.

Skrajni muzułmanie – mówią Bośniacy – żyją często w odizolowanych miejscach, w górach na przykład. Jest takie miejsce, Gorni Maoca, o, tam – to tak. Stamtąd to niektórzy nawet do ISIS przystają. Dostać się do Gorni Maocy nie jest łatwo: bezasfaltową drogą trzeba jechać kawał pod górę, wzdłuż rzeki, której brzeg utwardzany jest wrakami samochodów. Trzeba długo brnąć w błocie po błotniki, aż wreszcie pojawiają się stada owiec pilnowane przez brodatych mężczyzn i zielone flagi z szahadami. Kobiety noszą czarne zawoje, widać im tylko oczy. W golfie zaparkowanym przed meczetem na lusterku też wisi szahada, tyle że na czarnym tle, biała. W serduszku. Tak samo wyglądają symbole ISIS. No, tylko że bez serduszka.

Maocanie niechętnie rozmawiają. Ich mułła, po tym jak udaje się ugasić jego wściekłość za fotografowanie isisowskiego serduszka, w końcu opowiada:

– Kontrolują nas, co chwila przyjeżdża tu policja. Twierdzą, że jesteśmy terrorystami, ale co z nas za terroryści. Czy państwo pomaga? Nie. Ale my nie chcemy pomocy od nikogo poza Allahem.

– Żyją, jak chcą, izolują się, ich sprawa – uważa Srdjan Puchalo, który spędził wśród bośniackich radykałów sporo czasu. – Być może ktoś z nich gdzieś wyjechał walczyć do Syrii, ale to raczej izolowane przypadki.

Wsie obok to zupełnie inny świat: europejsko ubrani ludzie, po zawojach śladu nie ma. Mułła jednego z lokalnych meczetów, o starannie przystrzyżonych wąsach, pytany o Maocan, macha ręką.

– Oni żyją według islamu pustyni, to coś zupełnie tutaj nienaturalnego, my żyjemy zupełnie inaczej.

Jedna z dziewczyn kręcących się przy meczecie, w adidasach i niezbyt długiej spódniczce:

– Maoczanie? Ja to się ich boję…

Hercegowina bez Bośni

Jest jeszcze jedna część BiH: chorwacka. Chorwaci żyją w Hercegowinie: nie mają, jak Serbowie, własnego federalnego podmiotu, ale od razu widać, kiedy się wjeżdża do zamieszkanego przez nich kraju. Miasteczka o włoskoidalnych domach, cienkie, prostokątne kościelne wieże. Tylko tak samo jak Republika Serbska jest „hiper-Serbią” z powodu demonstracyjnie wielkiego nagromadzenia państwowych symboli, tak Hercegowina jest pod tym samym względem „hiperchorwacka”. I również tu wielu marzy o oderwaniu się od Bośni.

– To nie jest żadna Bośnia – mówił mi w Naum Tomislav, który w tym maleńkim skrawku należącego do BiH wybrzeża zarabia wynajmowaniem turystom pokoi. – Płaci się w markach, ale to jest Chorwacja i koniec.

– Nie mów: Bośnia – pouczali mnie policjanci, którzy zatrzymali mnie pod Medjugorje. – Tu jest Hercegowina. Tu żyją Chorwaci. O, proszę – pokazywali chorwacką szachownicę na blankiecie mandatu, który mi wypisywali.

Chorwatka, która handlowała w Medjugorje dewocjonaliami, bardzo na muzułmańskich Bośniaków narzekała. W przeciwieństwie do Serba Miloševicia, który twierdził, że muzułmańska Bośnia się wyludnia, odwrotnie: uważała, że muzułmanie chcą ich zalać swoim wielkim przyrostem naturalnym.

– W Sarajewie wszystkie kobiety w ciąży! – mówiła. – Tłoczą się tam ci muzułmanie wszyscy, jeden na drugim na kupie siedzą i tylko palą te papierosy… Chcą nam wszystko zabrać!

Mostar to miasto, gdzie po jednej stronie rzeki Neretwy mieszkają muzułmanie, a po drugiej – bośniaccy Chorwaci. Nocą na wzgórzu nad chorwacką częścią miasta wali po oczach jarzący się mocnym światłem krzyż. Ustawiony tak, żeby przypadkiem nie dało się go nie zauważyć z potureckiej, muzułmańskiej czarszii. W czasie wojny narósł w Mostarze rachunek krzywd i do niedawna były to tak naprawdę dwa różne miasta: jedni z drugimi nie chcieli mieć nic wspólnego. To się powoli zaczyna zmieniać. Choć – przyznać trzeba – stroną bardziej otwartą na dialog są muzułmanie.

Właściciel księgarni przy ulicy Tity po muzułmańskiej stronie mówi, że żyje się teraz już normalnie. Wszystko, oprócz szkół, jest wspólne. Tylko politycy się żrą.

Znajomy Chorwat ocenia takie nastawienie jako naiwne.

– Nie myśl, że Chorwaci też tak uważają.

Ale widać, że sytuacja normalnieje. Przez most, na chorwacką stronę rzeki, wraca z bośniackiej szkoły grupa muzułmańskich dzieci. O pełnej godzinie jednocześnie nad miastem rozlega się bicie katolickich dzwonów i śpiew muezina.

Goran, dziennikarz z lokalnej chorwackiej gazety, wie, że bez wojny nie będzie rozpadu Bośni, a on wojny nie chce. I to w zasadzie jedyna rzecz, która powstrzymuje go od marzeń o przyłączeniu się do Chorwacji albo chociaż utworzeniu osobnego chorwackiego państwa.

– Bośniacy twierdzą, że jest jak przed wojną, ale to nieprawda – mówi. – Przed wojną nie było wpływu Turcji, nie było wpływu Arabii Saudyjskiej. Trudno, żeby nam się to podobało.

Co więc robić?

– Potrzebny jest nowy podział Bośni, ale w ramach jednego państwa. Nowe Dayton – mówi. – Trzeba zrobić tak, żeby w ramach tego jednego państwa zaistniały pokojowo tak naprawdę trzy państwa. Innego wyjścia nie ma.

Ale młodzi Serbowie, wielkie chłopy o rozmiarach tankietek, którzy siedzą pod stacją wulkanizacyjną pod Wiszegradem, mają pomysł.

– Chorwaci powinni nam pomóc pogonić tych muzułmanów! – mówią bojowo. – W końcu też są chrześcijanami. A potem każdy pójdzie w swoją stronę. My – do Rosji. Rosja nam pomaga. Pieniądze na drogi daje! To nasi przyjaciele. I nie stoi nad nami z batem jak Niemcy, nie mówi, kiedy mamy pracować.

***

Trzy w jednym

Socjalistyczna Federalna Republika Jugosławii (SFRJ) obejmowała sześć republik: Bośnię i Hercegowinę, Chorwację, Macedonię, Czarnogórę, Serbię i Słowenię. Rozpadła się w wyniku wojny domowej w latach 90. XX w.

Bośnia i Hercegowina

• jako suwerenne państwo funkcjonuje od 1992 r.;

• po wojnie domowej i układzie pokojowym wynegocjowanym w 1995 r. w Dayton BiH składa się z Federacji Bośni i Hercegowiny oraz Republiki Serbskiej, a także znajdującego się między nimi Dystryktu Brćko;

• Federację zamieszkują głównie Muzułmanie bośniaccy (ponad 70 proc.) i Chorwaci (ponad 20 proc.), a Republikę Serbską w ponad 90 proc. Serbowie;

• części składowe BiH mają własne rządy, organy władzy ustawodawczej, sądowniczej oraz jednostki administracji publicznej.

Polityka 17/18.2017 (3108) z dnia 25.04.2017; Świat; s. 76
Oryginalny tytuł tekstu: "BiH, czyli bomba"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną