Tuż przed Brexitem starły się dwie kohorty znakomitych historyków. Z jednej strony samorzutna grupa Historians for Britain – ze znakomitym Davidem Abulafią, ale także z Adamem Zamoyskim – upierała się przy odrębności brytyjskich dziejów, jakoby bardziej cywilizowanych niż okrutne kontynentalne. I wsparła brexitowców – zwolenników wyjścia z UE. W odpowiedzi ponad trzystu Historyków na rzecz Brytanii w Europie stanęło po stronie remainersów, zwolenników pozostania w UE. Wywodzili, że dzieje Wielkiej Brytanii to jednak także część historii kontynentalnej, a brytyjski imperializm całkowicie dorównuje brutalnością i cynizmem kontynentalnym ekscesom. Niby pojedynek wygrali ci pierwsi, ale chyba z wyrzutami sumienia, bo po referendum zablokowali swoją stronę internetową.
Byli też niezdecydowani – jak dobrze u nas znany Brandon Simms. Zgadzał się z brexitowcami, że gospodarczo można także bez Unii. Ale i z remainersami, że Brytania to ważna część stabilności Europy. Bez Zjednoczonego Królestwa UE może eksplodować i fala uderzeniowa tak czy inaczej przeskoczy kanał La Manche. Podobnie wywodził autor dziejów tej brytyjskiej fosy obronnej Renaud Morieux. Ten Francuz z Cambridge przekonywał w „Kanale”, że brytyjska odrębność jest dość dziurawa, bo od wieków związana z kontynentem. Wyspiarze co prawda od XVIII do XX w. obeszli się bez kontynentalnych krwawych wstrząsów, takich jak rewolucja francuska 1789 r., ale przedtem ich mieszkańcy bynajmniej nie byli wobec siebie łagodni. I wbrew imperialnym podręcznikom z 1905 r. to nie sami Brytyjczycy wygrali pod Waterloo, bo o klęsce Napoleona przesądzili Prusacy.