Pół wieku temu do wybuchu wojny sześciodniowej wystarczyła blokada Cieśniny Tirańskiej przez Egipt. W ubiegłym tygodniu Katar znalazł się w znacznie gorszym położeniu. Koalicja państw pod przywództwem Arabii Saudyjskiej niemal zupełnie odcięła od świata położony na półwyspie emirat: zablokowane połączenia morskie i lotnicze, zamknięta granica lądowa, deportacje Katarczyków z krajów wrogiej koalicji.
Saudyjczycy – a w ślad za nimi ich sojusznicy – przekonują, że Katar jest największym sponsorem islamskiego terroryzmu na Bliskim Wschodzie, w tym „terrorystycznego reżimu” w Teheranie. I że jego blokada jest jedynym sposobem na powstrzymanie tego procederu.
Gospodarka emiratu opiera się na wydobyciu gazu ziemnego, głównie spod dna zatoki. Czyni to Katarczyków najbogatszymi na świecie (PKB per capita), ale też uzależnia ich od importowanej żywności, bo w emiracie niczego nie opłaca się uprawiać. Po wprowadzeniu blokady Katar zaczął więc ściągać żywność samolotami, ale w dłuższej perspektywie tylko transport samochodowy przez zamkniętą dziś na głucho granicę z Arabią ma wystarczającą przepustowość, aby wyżywić 2,6 mln mieszkańców Kataru, z czego zaledwie 313 tys. to pełnoprawni obywatele. Jednocześnie blokada morska, a być może nieodległe zamknięcie cieśnin na drodze do Europy i Azji, odcina Katarczyków od ich głównego sposobu zarabiania na życie, czyli sprzedaży skroplonego gazu.
37-letni emir Kataru Tamim Al-Tani wezwał poddanych do zachowania spokoju. Szef MSW przekonywał, że zbóż wystarczy na cztery tygodnie. Swoją pomoc zaoferował leżący na drugim brzegu Zatoki Perskiej Iran, otwierając porty dla katarskich statków handlowych. Turcja obiecała dostawy żywności i wody oraz zapowiedziała, że może wysłać do Kataru swoje wojska.