Dziennikarstwo to nie przestępstwo!
Władze Turcji rozprawiają się z mediami. W Polsce też nas to czeka?
W Turcji rozpoczął się proces 17 dziennikarzy i pracowników opozycyjnej gazety „Cumhuriyet”. Przed budynkiem sądu w Stambule odbył się wiec solidarności. Uczestnicy przyszli z balonikami i skandowali: „Dziennikarstwo to nie przestępstwo!”. Niestety, w dzisiejszej Turcji to coraz częściej nieprawda. Wolność słowa jest zagrożona, a dziennikarze opozycyjni stają przed sądem pod groźnymi oskarżeniami.
Dziennikarze pod pręgierzem
Ci z „Cumhuriyet” zostali oskarżeni o… pomoc organizacji terrorystycznej. Kto się dziwi, nie powinien. Władza autorytarna zwykle nazywa swych przeciwników politycznych wrogami czy terrorystami. W tym przypadku rząd turecki rozprawia się z rzeczywistymi lub domniemanymi zwolennikami ruchu społeczno-edukacyjnego założonego przez duchownego Fethullaha Gülena, obecnie mieszkającego w USA.
Prokuratura zarzuca dziennikarzom gazety, że została przejęta przez Gülena i atakowała obecnego prezydenta Erdoğana „metodami wojny asymetrycznej’’. Gazeta zarzuty odrzuca w całości, a proces uważa za czysto polityczny. Oskarżonym grożą kary wieloletniego więzienia. Jeden z aresztowanych redaktorów, chory na serce 71-letni Turhan Gunay, szef działu książkowego, przebywa w więzieniu mimo próśb o zwolnienie za kaucją. Jego córce zezwolono na odwiedziny ojca raz na tydzień: godzina rozmowy przez szybę za pośrednictwem wewnętrznego telefonu.
Organizacje praw człowieka i stowarzyszenia dziennikarskie alarmują, że w ciągu roku od domniemanej próby puczu (jego okoliczności są wciąż niejasne) władze zamknęły ok. 150 mediów: agencje prasowe, kanały telewizyjne, stacje radiowe, dzienniki, czasopisma, wydawnictwa prasowe.
W Polsce też chcą rozprawić się z dziennikarzami
Niezależne media oskarża się o publikowanie informacji mogących zachęcać do przemocy i podziałów w społeczeństwie lub – jak w przypadku „Cumhuriyet” – o jakieś formy współpracy z terrorystami i puczystami. Absurd? Kłamstwo? Jeden z oskarżonych wydał krytyczną książkę o ruchu Gülena. Nieważne. Ważne, by zlikwidować wolność słowa, a co za tym idzie: krytyczną debatę o działaniach władzy. Dlatego Erdoğan nie wstydzi się przekonywać zaniepokojone organizacje międzynarodowe, że w Turcji nic dziennikarzom nie grozi: siedzi tylko dwóch, reszta to „terroryści”.
Kto uważa wolność słowa i niezależność mediów za wartość, powinien obserwować pod tym kątem sytuację w Turcji. Co gorsza, turecka pokusa zamknięcia usta mediom krytycznym wobec władzy to choroba nie tylko turecka. U nas prezes Kaczyński chwalił prezydenta Erdoğana, a posłanka PiS nie wahała się grozić dziennikarzom, że jesienią pisowska władza się za nich zabierze.
Takie pogróżki w zachodnich demokracjach byłyby zgodnie potępione przez wszystkie frakcje parlamentarne, a deputowana podlegałaby bojkotowi. U nas nie napotykają na żadną reakcję władz sejmowych i komisji etyki poselskiej. Oby szykowana przez PiS „reforma” mediów nie uległa tureckiej pokusie. Tak jak nie ma demokracji bez niezawisłych sądów, podobnie nie ma demokracji bez niezależnych od władzy mediów.