Obrazy te same co zawsze, gdy świat słyszy nazwę Rohingja: masy ubogich ludzi, matki z dziećmi na rękach, niesieni przez innych starcy. Ciągną przez pola, brną przez rzeki, tłoczą się na łódkach. Tak to wyglądało w 1978, 1991, 2012 r. – i tak wygląda teraz. Uciekają, bo armia podpala ich domy i zabija. Pretekstem był atak partyzantki Rohingjów na wojskowe posterunki. Agencja ONZ ds. Uchodźców (UNHCR) szacuje, że exodus objął 380 tys. Rohingjów, a zabitych może być już ponad tysiąc.
Miejsce dramatu: Mjanma (dawniej Birma), region Arakan, graniczący z Bangladeszem. Rohingja to licząca ponad milion, jedna z ponad 130 mniejszości etnicznych w tym kraju. W odróżnieniu od większości mieszkańców, która wyznaje buddyzm, Rohingjowie są muzułmanami. W 1982 r. dyktatura wojskowa pozbawiła ich praw obywatelskich; od tamtej pory nazywani są nielegalnymi imigrantami, Bengalczykami (wielu ma, istotnie, takie korzenie).
Po pogromach w 2012 r. zostali stłoczeni w zamkniętych wioskach, obozach i getcie w mieście Sittwe. Według UNHCR Rohingjowie są od dziesięcioleci poddawani dyskryminacji i żyją w skrajnej biedzie: „Nie mogą realizować podstawowych praw, jak prawo do przemieszczania się, edukacji, pracy”, nie wspominając o prawach politycznych. George Soros, którego w 2015 r. wpuszczono do getta w Sittwe, powiedział, że też był kiedyś Rohingją – w 1944 r., w żydowskim getcie w Budapeszcie. „Podobieństwa do nazistowskiego ludobójstwa są alarmujące – mówił. – Na szczęście nie doszło jeszcze do etapu masowych mordów”.
O Rohingjach mówi się: najbardziej prześladowana mniejszość na świecie. Padają słowa: „ciche ludobójstwo”. Bo z ludobójstwem mamy do czynienia nie tylko wtedy, gdy dochodzi do fizycznej eksterminacji, lecz także wówczas, gdy niszczy się kulturę prześladowanej grupy, utrudnia się jej dostęp do wyżywienia i służby zdrowia, co zagraża egzystencji.