Dwaj sędziowie federalni, w stanach Hawaje i Maryland, zablokowali wprowadzenie w życie dekretu Donalda Trumpa zakazującego wjazdu do USA obywatelom 8 państw, z których 6 to kraje muzułmańskie lub w większości muzułmańskie.
To już trzeci tego rodzaju dekret Trumpa, czy, jak kto woli, rozporządzenie władzy wykonawczej; pierwsze dwa też zostały zakwestionowane przez sądy i, podobnie jak poprzednio, spór znajdzie prawdopodobnie swój epilog przed Sądem Najwyższym. Administracja uzasadnia najnowsze zarządzenie potrzebą ochrony bezpieczeństwa Amerykanów – rządy Libii, Jemenu, Iranu, Syrii, Czadu, Somalii, Korei Północnej i Wenezueli nie są bowiem w stanie, lub nie chcą, odpowiednio sprawdzać swych obywateli udających się do USA pod kątem związków z terroryzmem. Jednak sędziowie uznali, że dekret jest niezgodny z konstytucją gdyż „hurtowe” zakazanie podróży do USA ponad 150 milionom ludzi (tylu mieszkańców łącznie liczy sobie owych 8 państw) sprowadza się do dyskryminacji ze względu na narodowość, albo religię.
Jakie konsekwencje niosą za sobą dekrety Trumpa?
Wspomniane kraje to w większości ogarnięte chaosem i anarchią „państwa upadłe”, których rządy rzeczywiście nie kontrolują swych granic i swojej emigracji. Ale państw takich na świecie jest więcej, tymczasem z napiętnowanej ósemki nie pochodzili akurat sprawcy najpoważniejszych ataków terrorystycznych w USA w ostatnich latach. Dowodzi to, że dotychczasowe procedury kontroli przybywających tam obcokrajowców są skuteczne. Co więcej, rząd takiego np. Czadu lojalnie współpracuje z Waszyngtonem w walce z terroryzmem islamskim.
Dekret blokuje – tym razem bezterminowo – wjazd do USA Syryjczyków-uchodźcom z wojny domowej, uciekającym przed dżihadystami, i tysiącom obywatelom Iranu, których rząd sponsoruje międzynarodowych terrorystów, ale którzy „prywatnie” podróżują do USA m.in. odwiedzić swoje mieszkające tam rodziny, bo Ameryka jest wielkim ośrodkiem irańskiej diaspory.
W sumie, najnowszy dekret Trumpa wygląda na kolejny bubel jego administracji. Eksperci ostrzegają, że podobnie jak poprzednie, może utrudnić współpracę z krajami muzułmańskimi w walce z terroryzmem, gdyż łatwo go potępić jako wyraz typowej dla prezydenta islamofobii. Dodanie tym razem do listy Wenezueli i Korei Północnej wydaje się manewrem mającym wytrącić z ręki ten argument krytykom. Jeżeli służby specjalne Trumpa rzeczywiście mają powody nie ufać procedurom lustracyjnym wspomnianych ośmiu państw, można było wprowadzić restrykcje dyskretnie. Ale chodziło o pokazanie Amerykanom, że prezydent spełnia swoje obietnice.
Jego wyborcy będą usatysfakcjonowani. Bo nie lubią muzułmanów i w ogóle „obcych”.