Odsunięty premier Katalonii wyjechał do Brukseli. Czy stanie przed sądem w Madrycie?
Politycy i media hiszpańskie przedstawiają wyjazd prezydenta jednostronnie ogłoszonej Republiki Katalońskiej Carlesa Puigdemonta wraz z pięciorgiem jego ministrów jako ucieczkę przed wymiarem sprawiedliwości. Puigdemont oskarżenia odrzuca, choć nie deklaruje, kiedy wróci do Barcelony.
Wydaje się, że jego wizyta w Brukseli, czyli stolicy Unii Europejskiej, ma na celu umiędzynarodowienie kryzysu katalońskiego, aby zwrócić na sytuację jeszcze więcej uwagi opinii europejskiej i utrudnić Madrytowi normalizację w Katalonii po myśli władz centralnych i przeciwnej wyjściu z Unii z Hiszpanią części społeczeństwa katalońskiego.
Puigdemont podczas spotkania z mediami w Klubie Prasy w Brukseli zaznaczył, że jego ewentualny proces sądowy – pod zarzutami działań antypaństwowych i niezgodnych z konstytucją oraz zarzutem malwersacji funduszy publicznych – mógłby być nieuczciwy i skrajnie upolityczniony.
Czy Puigdemont stanie przed sądem?
Faktycznie, zarzuty są tak ciężkie i zagrożone karą do 30 lat więzienia, że powinny być lepiej udokumentowane przez hiszpańskiego prokuratora generalnego. Trudno przecież zarzucać stosowanie przemocy władzom katalońskim, gdy od początku kryzysu apelowały o dialog i ostrzegały przed jej użyciem.
Prokurator przygotował akty oskarżenia przeciwko Puigdemontowi, jego ministrom, szefowej katalońskiego parlamentu i jej współpracownikom, w sumie 20 osób. Dwaj organizatorzy nieuznawanego przez Madryt referendum niepodległościowego z 1 października siedzi w areszcie. Policji państwowej nie postawiono natomiast żadnych zarzutów, choć jej interwencje w przebieg głosowania dość powszechnie uznano (poza Madrytem) za przesadne, jeśli nie brutalne.
W tej sytuacji prezydent jednostronnie proklamowanej republiki nie zamierza się na razie, a może w ogóle, stawić w sądzie w Madrycie, dokąd został wezwany.